Przez dwa ostatnie lata tygodnik „Polityka” miał dla opozycji jeden przekaz: w obliczu zagrożenia „kaczystowskim reżimem” konieczne jest zjednoczenie sił, swoisty Front Ludowy, który odzyska władzę. W imię tego hasła zachęcano czytelników do porzucenia mrzonek o idealnej partii i promowano „realizm”. Krytykowano tych, którzy mówili, że na PO nie są już w stanie zagłosować, żądając by jednak zatkali nosy i popierali.
Aż tu nagle, w ostatnim numerze, Rafał Kalukin wrzuca:
Wymuszany dziś jednolity front przynosi opłakane skutki. Zamyka niemal cały antyPiS w nieopopularnym liberalnym pakiecie, na siłę gajszachtując różnobarwne towarzystwo. Fundamentem współpracy powinien być więc roztropny podział. Nieprzejednanych wobec „dobrej zmiany” oraz skłonnych do wchodzenia z nią w dialog. Nie tyle polityczny, ile programowy.
Nie wiem na ile to wypowiedź autoryzowana przez decydentów w „Polityce”, a na ile głos samotnego publicysty. Głosów wzywających opozycję do przemyślenia swojej strategii jest jednak więcej. Niedawno Sławomir Sierakowski proponował by (mówię w skrócie, ale taki był sens) opozycja oszukała Polaków, licytując np. PiS w propozycjach socjalnych, z założenia nierealizowalnych.
Dołóżmy do tego obrazu jeszcze jeden głos. Oto w weekendowej „Wyborczej” scenarzystka Ilena Łepkowska, krytyczna wobec PiS, daleka od zachwytu opozycją, ale niewątpliwie czująca nastrój epoki, pytana o wspólną listę opozycji, celnie zauważa:
Do wyborów parlamentarnych dwa lata, oni powinni już być razem. Jak się nie dogadali do tej pory, to moim zdaniem już pozamiatane. Pozbierają się za następne osiem lat albo i nie wtedy.
Widzę to bardzo podobnie. A nawet ostrzej. W warunkach polskich, w psychologicznych i strukturalnych uwarunkowaniach naszej polityki, przegrana, oddająca władzę partia, ma przed sobą dwie zasadnicze drogi. Pierwsza to zaciśnięcie zębów, przetrwanie trudnego okresu, likwidacja nieuchronnych prób secesji, zgaszenie wewnętrznych krytyków i ruszenie do przodu. Bez cudowania, szukania nowych szatek, za to z dużą cierpliwością. To właśnie zadanie, w niezmiernie trudnych warunkach podjął w 2007, a potem w 2011, Jarosław Kaczyński. I taką drogę podpowiadała intuicja i doświadczenie Grzegorzowi Schetynie, ale jak zwykle swój specyficzny talent polityczny objawiło środowisko michnikowe wspólnie z młodymi, niedoświadczonymi działaczami w Platformie. To oni zdecydowali o skręcie programowym w lewo, to oni żądali natychmiastowego obalenia władzy PiS, to oni wpakowali partię w okupacje i pucze, to oni snują nadal mrzonki o ideologicznej rewolucji. Schetyna im uległ (może musiał) i dziś płaci rachunki. Zapowiadałem zresztą na tych łamach, że to się skończy osłabieniem jego pozycji, a może i usunięciem z funkcji.
CIĄG DALSZY CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE:
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Przez dwa ostatnie lata tygodnik „Polityka” miał dla opozycji jeden przekaz: w obliczu zagrożenia „kaczystowskim reżimem” konieczne jest zjednoczenie sił, swoisty Front Ludowy, który odzyska władzę. W imię tego hasła zachęcano czytelników do porzucenia mrzonek o idealnej partii i promowano „realizm”. Krytykowano tych, którzy mówili, że na PO nie są już w stanie zagłosować, żądając by jednak zatkali nosy i popierali.
Aż tu nagle, w ostatnim numerze, Rafał Kalukin wrzuca:
Wymuszany dziś jednolity front przynosi opłakane skutki. Zamyka niemal cały antyPiS w nieopopularnym liberalnym pakiecie, na siłę gajszachtując różnobarwne towarzystwo. Fundamentem współpracy powinien być więc roztropny podział. Nieprzejednanych wobec „dobrej zmiany” oraz skłonnych do wchodzenia z nią w dialog. Nie tyle polityczny, ile programowy.
Nie wiem na ile to wypowiedź autoryzowana przez decydentów w „Polityce”, a na ile głos samotnego publicysty. Głosów wzywających opozycję do przemyślenia swojej strategii jest jednak więcej. Niedawno Sławomir Sierakowski proponował by (mówię w skrócie, ale taki był sens) opozycja oszukała Polaków, licytując np. PiS w propozycjach socjalnych, z założenia nierealizowalnych.
Dołóżmy do tego obrazu jeszcze jeden głos. Oto w weekendowej „Wyborczej” scenarzystka Ilena Łepkowska, krytyczna wobec PiS, daleka od zachwytu opozycją, ale niewątpliwie czująca nastrój epoki, pytana o wspólną listę opozycji, celnie zauważa:
Do wyborów parlamentarnych dwa lata, oni powinni już być razem. Jak się nie dogadali do tej pory, to moim zdaniem już pozamiatane. Pozbierają się za następne osiem lat albo i nie wtedy.
Widzę to bardzo podobnie. A nawet ostrzej. W warunkach polskich, w psychologicznych i strukturalnych uwarunkowaniach naszej polityki, przegrana, oddająca władzę partia, ma przed sobą dwie zasadnicze drogi. Pierwsza to zaciśnięcie zębów, przetrwanie trudnego okresu, likwidacja nieuchronnych prób secesji, zgaszenie wewnętrznych krytyków i ruszenie do przodu. Bez cudowania, szukania nowych szatek, za to z dużą cierpliwością. To właśnie zadanie, w niezmiernie trudnych warunkach podjął w 2007, a potem w 2011, Jarosław Kaczyński. I taką drogę podpowiadała intuicja i doświadczenie Grzegorzowi Schetynie, ale jak zwykle swój specyficzny talent polityczny objawiło środowisko michnikowe wspólnie z młodymi, niedoświadczonymi działaczami w Platformie. To oni zdecydowali o skręcie programowym w lewo, to oni żądali natychmiastowego obalenia władzy PiS, to oni wpakowali partię w okupacje i pucze, to oni snują nadal mrzonki o ideologicznej rewolucji. Schetyna im uległ (może musiał) i dziś płaci rachunki. Zapowiadałem zresztą na tych łamach, że to się skończy osłabieniem jego pozycji, a może i usunięciem z funkcji.
CIĄG DALSZY CZYTAJ NA KOLEJNEJ STRONIE:
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/361265-znicze-ktore-opozycja-tak-chetnie-pali-pod-sadami-sama-sobie-pali-po-i-n-sa-w-korkociagu-smierci?strona=1