Zdumiewające jest to, że dwoje czołowych pisarzy ukraińskich, Oksana Zabużko i Jurij Andruchowycz, zresztą hołubieni w Polsce, na wieść o filmie „Wołyń”, którego nie widzieli, bo na Ukrainie był zakazany, powiedzieli, że to ohydny paszkwil na wspaniały naród ukraiński i nóż w plecy włożony przyjaźni polsko-ukraińskiej. Skoro pisarze, którzy powinni być sumieniem narodu i umieć dostrzec, jakie dobre, a jakie złe cechy ma naród, są tak zaślepieni trudno myśleć pozytywnie o naszych stosunkach z Ukrainą
— mówi wybitny kompozytor Krzesimir Dębski w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
wPolityce.pl: Uczestniczył pan w Sejmie w prezentacji przez Polskie Stronnictwo Ludowe ustawy o uchwaleniu 11 lipca Dniem Pamięci oraz projektu przepisów o karaniu propagowania ideologii banderowskiej i wymienieniu zbrodni ukraińskich nacjonalistów w ustawie o IPN. Skąd wzięło się pańskie zaangażowanie w sprawę uczczenia zbrodni na Polakach zamordowanych przez OUN-UPA na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej?
Krzesimir Dębski: To nie zaangażowanie, ale wieczny problem życiowy, polegający na tym, że mam bardzo małą rodzinę, bo większość została wymordowana na Wołyniu. Czytelników zainteresowanych dokładniejszymi szczegółami odsyłam do mojej książki „Nic nie jest w porządku. Wołyń - moja rodzinna historia” oraz do wspomnień mojego ojca, Włodzimierza Sławosza Dębskiego zatytułowanych „Było sobie miasteczko. Opowieść wołyńska”. Ciągle jestem wkurzony, a nie mam natury człowieka denerwującego się, tym, że z takim oporem do świadomości naszych rodaków przebija się prawda o zbrodniach na Wołyniu. Ubolewam, że z takim trudem wiedza o mordowanych tam naszych rodakach przebija się do mediów. Zbrodnie popełnione przez UPA na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej są spychane do kąta niepamięci. Pamiętamy o strasznym mordzie w Katyniu, natomiast 11 lipca, rocznica „czarnej niedzieli”, czyli kulminacja mordów na Wołyniu w 1943 r. jest pomijana milczeniem.
Z czego pańskim zdaniem wynika to pomijanie ukraińskich zbrodni na Polakach?
Ideolodzy UPA, radykalnego nacjonalizmu, który mówił, że na ziemi ukraińskiej mogą mieszkać tylko Ukraińcy, a resztę ludzi należy wymordować, po wojnie szybko znaleźli się w Kanadzie i USA. Wydawane przez nich od 1945 r. publikacje, zatruwają świadomość historyczną na świecie, oddziałuje to również na Polskę. W naszym kraju ciągle jest zbyt niska wiedza i niechęć do mówienia o tej sprawie.
Swoista poprawność polityczna.
Mówi się, że to jest rzecz niezręczna politycznie. Przekonuje się, że nie należy mówić o zbrodniach ukraińskich, aby nie odpychać Ukrainy od Zachodu, żeby nie zaostrzać stosunków między naszymi krajami. Rzeczywiście, to komplikuje nasze kontakty, ale prawda jest ważniejsza. Kiedyś Rosjanie nie chcieli przyjąć faktów o Katyniu, jednak po projekcji filmu Andrzeja Wajdy w pewnej mierze przełknęli tę gorzką prawdę. Oczywiście, część jej nigdy nie przyjmie, ponieważ nie są przygotowani na to, aby czasami źle myśleć o swoim narodzie, nie chcą przyjąć faktu, że ich rodacy doprowadzili do tak strasznej tragedii. Ukraińcy też mają ten problem, chcą wejść do UE, ale przecież nie wejdą do niej ze swoim nacjonalizmem.
Niestety nie da się wzajemnych stosunków budować na fałszu, jak to ma miejsce z obu stron.
Polski fałsz polega na tym, że część historyków i publicystów próbuje przekonywać o symetrycznych czy bratobójczych walkach na Wołyniu. Nie ma to pokrycia w faktach, w statystykach dotyczącej ludności polskiej mieszkającej na tamtych terenach. Spis ludności z 1938 r. wykazuje, że w województwie wołyńskim mieszkało 12 proc. Polaków i ponad 60 proc. Ukraińców. To był efekt I wojny światowej, wojny bolszewickiej – Armia Czerwona traktowała Ukraińców jak swoich, a Polaków jak największych wrogów. Były masowe ucieczki Polaków w głąb Rosji i na Zachód. W 1939 r. na Kresach była niemal 100 proc. mobilizacja i mężczyźni poszli na wojnę z Niemcami, jesienią tamte tereny zajęli Sowieci, w pierwszej kolejności rozstrzeliwali albo wywozili na Syberię Polaków, którzy pozostali. Mieliśmy do czynienia z kolejnym upływem polskiej krwi i ubytkiem męskich sił. Potem była przymusowa branka chłopaków od 16 roku życia do wojsk sowieckich, prawie się o tym nie pisze, nie spotkałem się z żadnym opracowaniem na ten temat. W 1941 r. przyszli Niemcy, Ukraińcy, którzy wtedy administrowali tymi ziemiami wysyłali Polaków na roboty do Rzeszy, mężczyzn i młode kobiety. Kto miał więc walczyć z Ukraińcami? Nie było mężczyzn zdolnych do walki. Dopiero w kwietniu, maju 1944 r. zaczęła się formować 27 Dywizja Wołyńska AK, ale nie była to duża siła, według różnych źródeł liczyła 4-6 tysięcy ludzi. UPA liczyła 40-50 tysięcy ludzi.
Czytaj dalej na następnej stronie ==>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Zdumiewające jest to, że dwoje czołowych pisarzy ukraińskich, Oksana Zabużko i Jurij Andruchowycz, zresztą hołubieni w Polsce, na wieść o filmie „Wołyń”, którego nie widzieli, bo na Ukrainie był zakazany, powiedzieli, że to ohydny paszkwil na wspaniały naród ukraiński i nóż w plecy włożony przyjaźni polsko-ukraińskiej. Skoro pisarze, którzy powinni być sumieniem narodu i umieć dostrzec, jakie dobre, a jakie złe cechy ma naród, są tak zaślepieni trudno myśleć pozytywnie o naszych stosunkach z Ukrainą
— mówi wybitny kompozytor Krzesimir Dębski w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
wPolityce.pl: Uczestniczył pan w Sejmie w prezentacji przez Polskie Stronnictwo Ludowe ustawy o uchwaleniu 11 lipca Dniem Pamięci oraz projektu przepisów o karaniu propagowania ideologii banderowskiej i wymienieniu zbrodni ukraińskich nacjonalistów w ustawie o IPN. Skąd wzięło się pańskie zaangażowanie w sprawę uczczenia zbrodni na Polakach zamordowanych przez OUN-UPA na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej?
Krzesimir Dębski: To nie zaangażowanie, ale wieczny problem życiowy, polegający na tym, że mam bardzo małą rodzinę, bo większość została wymordowana na Wołyniu. Czytelników zainteresowanych dokładniejszymi szczegółami odsyłam do mojej książki „Nic nie jest w porządku. Wołyń - moja rodzinna historia” oraz do wspomnień mojego ojca, Włodzimierza Sławosza Dębskiego zatytułowanych „Było sobie miasteczko. Opowieść wołyńska”. Ciągle jestem wkurzony, a nie mam natury człowieka denerwującego się, tym, że z takim oporem do świadomości naszych rodaków przebija się prawda o zbrodniach na Wołyniu. Ubolewam, że z takim trudem wiedza o mordowanych tam naszych rodakach przebija się do mediów. Zbrodnie popełnione przez UPA na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej są spychane do kąta niepamięci. Pamiętamy o strasznym mordzie w Katyniu, natomiast 11 lipca, rocznica „czarnej niedzieli”, czyli kulminacja mordów na Wołyniu w 1943 r. jest pomijana milczeniem.
Z czego pańskim zdaniem wynika to pomijanie ukraińskich zbrodni na Polakach?
Ideolodzy UPA, radykalnego nacjonalizmu, który mówił, że na ziemi ukraińskiej mogą mieszkać tylko Ukraińcy, a resztę ludzi należy wymordować, po wojnie szybko znaleźli się w Kanadzie i USA. Wydawane przez nich od 1945 r. publikacje, zatruwają świadomość historyczną na świecie, oddziałuje to również na Polskę. W naszym kraju ciągle jest zbyt niska wiedza i niechęć do mówienia o tej sprawie.
Swoista poprawność polityczna.
Mówi się, że to jest rzecz niezręczna politycznie. Przekonuje się, że nie należy mówić o zbrodniach ukraińskich, aby nie odpychać Ukrainy od Zachodu, żeby nie zaostrzać stosunków między naszymi krajami. Rzeczywiście, to komplikuje nasze kontakty, ale prawda jest ważniejsza. Kiedyś Rosjanie nie chcieli przyjąć faktów o Katyniu, jednak po projekcji filmu Andrzeja Wajdy w pewnej mierze przełknęli tę gorzką prawdę. Oczywiście, część jej nigdy nie przyjmie, ponieważ nie są przygotowani na to, aby czasami źle myśleć o swoim narodzie, nie chcą przyjąć faktu, że ich rodacy doprowadzili do tak strasznej tragedii. Ukraińcy też mają ten problem, chcą wejść do UE, ale przecież nie wejdą do niej ze swoim nacjonalizmem.
Niestety nie da się wzajemnych stosunków budować na fałszu, jak to ma miejsce z obu stron.
Polski fałsz polega na tym, że część historyków i publicystów próbuje przekonywać o symetrycznych czy bratobójczych walkach na Wołyniu. Nie ma to pokrycia w faktach, w statystykach dotyczącej ludności polskiej mieszkającej na tamtych terenach. Spis ludności z 1938 r. wykazuje, że w województwie wołyńskim mieszkało 12 proc. Polaków i ponad 60 proc. Ukraińców. To był efekt I wojny światowej, wojny bolszewickiej – Armia Czerwona traktowała Ukraińców jak swoich, a Polaków jak największych wrogów. Były masowe ucieczki Polaków w głąb Rosji i na Zachód. W 1939 r. na Kresach była niemal 100 proc. mobilizacja i mężczyźni poszli na wojnę z Niemcami, jesienią tamte tereny zajęli Sowieci, w pierwszej kolejności rozstrzeliwali albo wywozili na Syberię Polaków, którzy pozostali. Mieliśmy do czynienia z kolejnym upływem polskiej krwi i ubytkiem męskich sił. Potem była przymusowa branka chłopaków od 16 roku życia do wojsk sowieckich, prawie się o tym nie pisze, nie spotkałem się z żadnym opracowaniem na ten temat. W 1941 r. przyszli Niemcy, Ukraińcy, którzy wtedy administrowali tymi ziemiami wysyłali Polaków na roboty do Rzeszy, mężczyzn i młode kobiety. Kto miał więc walczyć z Ukraińcami? Nie było mężczyzn zdolnych do walki. Dopiero w kwietniu, maju 1944 r. zaczęła się formować 27 Dywizja Wołyńska AK, ale nie była to duża siła, według różnych źródeł liczyła 4-6 tysięcy ludzi. UPA liczyła 40-50 tysięcy ludzi.
Czytaj dalej na następnej stronie ==>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/361122-nasz-wywiad-krzesimir-debski-ciagle-jestem-wkurzony-ze-z-takim-oporem-do-swiadomosci-przebija-sie-prawda-o-zbrodniach-na-wolyniu