Z urlopowego dystansu obserwowałem polityczne zamieszanie wokół oczekiwania na prezydenckie projekty ws. reformy sądownictwa. Gdy te w końcu się pojawiły, wybuchło wiele pretensji. Z jednej strony - że pomysły Andrzeja Dudy są kłodami rzucanymi pod nogi politykom PiS niosącym na sztandarach dobrą zmianę, że to tylko pudrowanie dotychczasoweg systemu. Z drugiej zaś - że to owszem, pudrowanie, ale pisowskiej rewolucji, a polityczny, partyjny skok na sądy i tak się odbędzie. Zadałem sobie co nieco trudu i przeczytałem zarówno wspomniane projekty ustaw, jak i uzasadnienie, jakie przedstawił prezydent. Co z tego wynika?
Po pierwsze - prezydent pozostał wierny swoim zapewnieniom i deklaracjom sprzed dwóch miesięcy. Po decyzji o podwójnym wecie Andrzej Duda przedstawił opinii publicznej szerokie uzasadnienie, w którym argumentował powody swojego ruchu. Mam wrażenie, że mało kto sięgnął do tamtych dokumentów, bo były w nich zawarte niemal wszystkie kierunki zmian proponowanych przez głowę państwa. Abstrahując od politycznej oceny decyzji o wetach (do której jeszcze wrócimy), prezydent zachował się konsekwentnie, a jego propozycje są logicznym następstwem zgłaszanych przez niego wątpliwości i obaw. Zachęcam do zerknięcia w tamte dokumenty (lub choćby podlinkowane poniżej ich opracowanie), by zrozumieć merytorycne intencje głowy państwa.
Po drugie - to już moja ocena - propozycje prezydenta Andrzeja Dudy są w zaskakująco dużej mierze zbieżne z postulatami PiS z zawetowanych ustaw. Piszę o zaskoczeniu, bo sygnały wysyłane z Kancelarii Prezydenta w trakcie tworzenia projektów, jak również głosy ekspertów (vide Michał Królikowski), którym KPRP pozwalała wypowiadać się niemal w imieniu Pałacu, były dość jednoznaczne.
W trakcie dwumiesięcznej, momentami mocno burzliwej debaty (nawiasem mówiąc - debaty oderwanej od konkretów, pozostającej raczej na poziomie emocji) politycy i prawnicy bliscy Pałacowi przekonywali, że zmiany (w porównaniu z projektami PiS) powinny być znaczne. Że nie tylko należy okroić uprawnienia ministra sprawiedliwości względem Sądu Najwyższego (to faktycznie zostało zrobione, choć i tak nie w tak dużym zakresie jak zapowiadano), ale trzeba pójść dalej. Stąd pojawiające się sugestie, że żadnego resetu personalnego w Sądzie Najwyższym nie będzie, że członkowie Krajowej Rady Sądownictwa dokończą swoje kadencje (wbrew stanowisku Trybunału Konstytucyjnego), a reformy i zmiany to melodia dalekiej przyszłości, a nie najbliższych tygodni.
Obawy zwolenników głębokiej zmiany w sądownictwie okazały się w dużej mierze na wyrost. Analizując poszczególne pomysły i przepisy zawarte w projektach Pałacu śmiało można założyć, że prezydenccy pracownicy bazowali na projektach PiS (w tym Zbigniewa Ziobry). Co równocześnie nie oznacza jednak, że ze wszystkich pomysłów i rozwiązań proponowanych przez Andrzeja Dudę politycy i wyborcy PiS będą zadowoleni. W czym rzecz? Przejdźmy do konkretów.
Po trzecie - projekt ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa mocno utrudni Prawu i Sprawiedliwości proponowane zmiany i zmusi większość parlamentarną do naprawdę dużego wysiłku na wielu polach. Stanie się tak przede wszystkim dlatego, że prezydent utrzymał, wbrew stanowisku partii, z której się wywodzi, postulat uzyskania sejmowej większości 3/5 przy wyborach sędziów do KRS. O możliwym klinczu wywołanym taką decyzją pisałem jakiś czas temu i niewiele się tutaj nie zmieniło.
Niewiele, ale trochę się jednak zmieniło. Prezydent Andrzej Duda nie domaga się już dziś „twardego” utrzymania większości 3/5. W związku z tym kilkunastomiesięczny paraliż parlamentu przy wyborze sędziów do KRS jest scenariuszem mniej możliwym. Jeśli zgodnie z przewidywaniami dojdzie do klinczu, a PiS nie będzie potrafiło dogadać się z Kukiz‘15 lub innymi klubami parlamentarnymi, kandydatów do KRS Sejm wskaże w inny sposób. Wówczas - proponuje głowa państwa - każdy poseł mógłby głosować w imiennym głosowaniu tylko na jednego kandydata spośród zgłoszonych. W praktyce oznacza to, że PiS prawdopodobnie będzie w stanie wybrać 8 z 15 sędziów zgłoszonych do KRS. To z kolei powoduje niezwykle kruchą większość, nawet biorąc pod uwagę specyfikę KRS, jej szerszy skład i zmiany w sposobie funkcjonowania.
Z drugiej zaś strony, co niech posłuży za czwarty wniosek, prezydent utrzymał głęboki reset w KRS. Głowa państwa, mimo swoich początkowych zastrzeżeń, podtrzymuje argumentację Trybunału Konstytucyjnego i zgadza się na wymianę składu KRS w związku z niekonstytucyjną „indywidualną” kadencją członków Rady. Wielu politykom i publicystom bardzo to nie w smak, bo ewidentnie liczono na to, że Andrzej Duda postawi na swoim, wbrew stanowisku TK.
Tak się jednak nie stało. Otwartym pozostaje jednak pytanie o termin rozpoczęcia kadencji (już grupowej, nie indywidualnej) nowej „piętnastki” sędziów w KRS. Prezydent proponuje, by stało się to wraz z wyborem ostatniego, piętnastego sędziego. To w praktyce może (choć nie musi) oznaczać, że wybór nowej KRS będzie odroczony na długie tygodnie, a może nawet miesiące i lata. Wszystko zależy od tego, jak szybko Sejm upora się z wyborem członków Rady. Tutaj piłeczka będzie po stronie parlamentu. Z drugiej jednak strony warto pamiętać, że większość parlamentarna z pewnością będzie do prezydenckich projektów zgłaszać poprawki. Prezydenccy ministrowie jasno zasygnalizowali, że ewentualne zmiany nie mogą wypaczyć sensu propozycji głowy państwa, bo inaczej będziemy mieli do czynienia z kolejnym wetem. Zanosi się zatem na długie jesienne wieczory w komisjach sejmowych, gdzie każdy drobny element będzie przedmiotem targów, dyskusji i awantur. W czarnym dla „dobrej zmiany” scenariuszu przeciąganie liny potrwać może długie miesiące, wypaczając sens reformy, a może nawet w ogóle jej istotę. To z kolei otwiera pytanie o wolę polityczną, ale o niej będzie jeszcze szansa powiedzieć.
Na marginesie - pomysł, by kandydatów na sędziów do KRS zgłaszało dwa tysiące obywateli jest bardzo ciekawy. Sama Żyleta na Łazienkowskiej będzie w stanie zgłosić przynajmniej cztery nazwiska. O partiach nie mówiac. Głosowania nad proponowanymi kandydaturami mogą okazać się naprawdę długie.
Przy okazji propozycji zmian przy wyborze sędziów do KRS pojawiają się też zarzuty, że politykom PiS zależy wyłącznie na tym, by skład Rady był w stu procentach zdominowany przez ich kandydatów. Piotr Zaremba w swoim ciekawym artykule zgłosił szereg pretensji, puentując je takim o to zdaniem:
Czekam na objaśnienie, dlaczego tylko taki skład KRS gwarantuje rozprawę ze sprzedajnością sędziów, ich wyższy poziom kwalifikacji, nie mówiąc o poprawie sprawności i efektywności sądownictwa. Chodzi o monopol jednej partii, tylko tyle.
To wątpliwości słuszne, jeśli chodzi o wzorcowe, podręcznikowe relacje między władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. I rzecz jasna nikt nie da takiego objaśnienia ani gwarancji co do przygotowania merytorycznego. W praktyce III RP to jednak zarazem pytanie o skuteczność realizacji reformy w wymiarze sprawiedliwości. Bicie na alarm przez część opinii publicznej, że PiS osbtawi KRS piętnastką „swoich” sędziów jest zdecydowanie na wyrost. Po pierwsze - skoro trzymamy się teoretycznych rozważań, sędziowie są niezależni i niezawiśli, więc obawy o ich upartyjnienie są bezpodstawne. Po drugie zaś - schodząc szczebel niżej na cyniczny świat polityki - jest coś w grepsie, że „pisowski” sędzia jest jak Yeti: wielu o nim mówi, ale niemal nikt go nie widział.
Jakakolwiek pozytywna relacja z PiS jest bowiem czymś na kształt wilczego biletu w środowisku prawniczym. A przecież po swojej kadencji w KRS sędziowie ci będą musieli wrócić do orzekania. Czy stać ich będzie na kierowanie się innymi niż korporacyjne interesy podczas swojej pracy w KRS? Czy wszyscy nominaci zgłoszeni przez klub PiS wytrzymają presję? Tego boją się dziś w PiS, a krucha większość w Radzie może okazać się blokadą do wprowadzania zmian.
To zresztą szerszy problem kadrowy, z jakim zmaga się obóz „dobrej zmiany”. Wymiar sprawiedliwości jest tutaj dobrym przykładem, ale przecież nie jedynym. Osoby będące dziś najważniejszymi twarzami reformy w tym zakresie nie raz opowiadali niżej podpisanemu, jak trudno jest uzyskać poparcie od choćby pojedynczych reprezentantów środowiska. A nawet jeśli to się uda - by wyrazili je wprost, publicznie, wbrew korporacyjnym interesom. PiS u władzy ciągle traktowane jest bowiem jako wypadek przy pracy, okres, który trzeba przeczekać: może 4, może 8 lat. Efekt? Wystarczy spojrzeć, kto jest mianowany przez Zbigniewa Ziobrę na stanowiska prezesów sądów. Wybór pada nawet na osoby należące do Iustitii - skrajnie antypisowsko zaangażowanej instytucji prawników. Nawet gdyby Ziobro i spółka chcieli sterować ręcznie sądami, to nie mają narzędzi (osób), by to robić. Próba wymuszenia nieco bardziej stabilnej większości w KRS to jedynie nieporadne zabiegi, by zapobiec woltom nominatów, którzy wybiorą lojalność wobec korporacji kosztem wprowadzanych zmian. Tematem na jeszcze inną opowieść jest w ogóle słusznosć konkretnych zmian. Rację miał zatem Michał Karnowski, stawiając tezę, że do rzucenia wyzwania systemowi III RP nie ma dziś innych kadr niż pisowskie. Problem w tym, że te potencjalnie „pisowskie” są w wymiarze sprawiedliwości mocno zakorzenione w dotychczasowym układzie sił. Kadry to zresztą nie tylko problem Ministerstwa Sprawiedliwości, ale i innych resortów. To jednak rozważania na osobny tekst.
Tyle kilka pobieżnych rozważań na temat proponowanych przez prezydenta zmian w KRS. Uważam, że w lwiej części są one do zaakceptowania przez większość PiS, a ewentualne poprawki i korekty są możliwe do dogadania przy minimalnej dobrej woli obu stron.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Z urlopowego dystansu obserwowałem polityczne zamieszanie wokół oczekiwania na prezydenckie projekty ws. reformy sądownictwa. Gdy te w końcu się pojawiły, wybuchło wiele pretensji. Z jednej strony - że pomysły Andrzeja Dudy są kłodami rzucanymi pod nogi politykom PiS niosącym na sztandarach dobrą zmianę, że to tylko pudrowanie dotychczasoweg systemu. Z drugiej zaś - że to owszem, pudrowanie, ale pisowskiej rewolucji, a polityczny, partyjny skok na sądy i tak się odbędzie. Zadałem sobie co nieco trudu i przeczytałem zarówno wspomniane projekty ustaw, jak i uzasadnienie, jakie przedstawił prezydent. Co z tego wynika?
Po pierwsze - prezydent pozostał wierny swoim zapewnieniom i deklaracjom sprzed dwóch miesięcy. Po decyzji o podwójnym wecie Andrzej Duda przedstawił opinii publicznej szerokie uzasadnienie, w którym argumentował powody swojego ruchu. Mam wrażenie, że mało kto sięgnął do tamtych dokumentów, bo były w nich zawarte niemal wszystkie kierunki zmian proponowanych przez głowę państwa. Abstrahując od politycznej oceny decyzji o wetach (do której jeszcze wrócimy), prezydent zachował się konsekwentnie, a jego propozycje są logicznym następstwem zgłaszanych przez niego wątpliwości i obaw. Zachęcam do zerknięcia w tamte dokumenty (lub choćby podlinkowane poniżej ich opracowanie), by zrozumieć merytorycne intencje głowy państwa.
Po drugie - to już moja ocena - propozycje prezydenta Andrzeja Dudy są w zaskakująco dużej mierze zbieżne z postulatami PiS z zawetowanych ustaw. Piszę o zaskoczeniu, bo sygnały wysyłane z Kancelarii Prezydenta w trakcie tworzenia projektów, jak również głosy ekspertów (vide Michał Królikowski), którym KPRP pozwalała wypowiadać się niemal w imieniu Pałacu, były dość jednoznaczne.
W trakcie dwumiesięcznej, momentami mocno burzliwej debaty (nawiasem mówiąc - debaty oderwanej od konkretów, pozostającej raczej na poziomie emocji) politycy i prawnicy bliscy Pałacowi przekonywali, że zmiany (w porównaniu z projektami PiS) powinny być znaczne. Że nie tylko należy okroić uprawnienia ministra sprawiedliwości względem Sądu Najwyższego (to faktycznie zostało zrobione, choć i tak nie w tak dużym zakresie jak zapowiadano), ale trzeba pójść dalej. Stąd pojawiające się sugestie, że żadnego resetu personalnego w Sądzie Najwyższym nie będzie, że członkowie Krajowej Rady Sądownictwa dokończą swoje kadencje (wbrew stanowisku Trybunału Konstytucyjnego), a reformy i zmiany to melodia dalekiej przyszłości, a nie najbliższych tygodni.
Obawy zwolenników głębokiej zmiany w sądownictwie okazały się w dużej mierze na wyrost. Analizując poszczególne pomysły i przepisy zawarte w projektach Pałacu śmiało można założyć, że prezydenccy pracownicy bazowali na projektach PiS (w tym Zbigniewa Ziobry). Co równocześnie nie oznacza jednak, że ze wszystkich pomysłów i rozwiązań proponowanych przez Andrzeja Dudę politycy i wyborcy PiS będą zadowoleni. W czym rzecz? Przejdźmy do konkretów.
Po trzecie - projekt ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa mocno utrudni Prawu i Sprawiedliwości proponowane zmiany i zmusi większość parlamentarną do naprawdę dużego wysiłku na wielu polach. Stanie się tak przede wszystkim dlatego, że prezydent utrzymał, wbrew stanowisku partii, z której się wywodzi, postulat uzyskania sejmowej większości 3/5 przy wyborach sędziów do KRS. O możliwym klinczu wywołanym taką decyzją pisałem jakiś czas temu i niewiele się tutaj nie zmieniło.
Niewiele, ale trochę się jednak zmieniło. Prezydent Andrzej Duda nie domaga się już dziś „twardego” utrzymania większości 3/5. W związku z tym kilkunastomiesięczny paraliż parlamentu przy wyborze sędziów do KRS jest scenariuszem mniej możliwym. Jeśli zgodnie z przewidywaniami dojdzie do klinczu, a PiS nie będzie potrafiło dogadać się z Kukiz‘15 lub innymi klubami parlamentarnymi, kandydatów do KRS Sejm wskaże w inny sposób. Wówczas - proponuje głowa państwa - każdy poseł mógłby głosować w imiennym głosowaniu tylko na jednego kandydata spośród zgłoszonych. W praktyce oznacza to, że PiS prawdopodobnie będzie w stanie wybrać 8 z 15 sędziów zgłoszonych do KRS. To z kolei powoduje niezwykle kruchą większość, nawet biorąc pod uwagę specyfikę KRS, jej szerszy skład i zmiany w sposobie funkcjonowania.
Z drugiej zaś strony, co niech posłuży za czwarty wniosek, prezydent utrzymał głęboki reset w KRS. Głowa państwa, mimo swoich początkowych zastrzeżeń, podtrzymuje argumentację Trybunału Konstytucyjnego i zgadza się na wymianę składu KRS w związku z niekonstytucyjną „indywidualną” kadencją członków Rady. Wielu politykom i publicystom bardzo to nie w smak, bo ewidentnie liczono na to, że Andrzej Duda postawi na swoim, wbrew stanowisku TK.
Tak się jednak nie stało. Otwartym pozostaje jednak pytanie o termin rozpoczęcia kadencji (już grupowej, nie indywidualnej) nowej „piętnastki” sędziów w KRS. Prezydent proponuje, by stało się to wraz z wyborem ostatniego, piętnastego sędziego. To w praktyce może (choć nie musi) oznaczać, że wybór nowej KRS będzie odroczony na długie tygodnie, a może nawet miesiące i lata. Wszystko zależy od tego, jak szybko Sejm upora się z wyborem członków Rady. Tutaj piłeczka będzie po stronie parlamentu. Z drugiej jednak strony warto pamiętać, że większość parlamentarna z pewnością będzie do prezydenckich projektów zgłaszać poprawki. Prezydenccy ministrowie jasno zasygnalizowali, że ewentualne zmiany nie mogą wypaczyć sensu propozycji głowy państwa, bo inaczej będziemy mieli do czynienia z kolejnym wetem. Zanosi się zatem na długie jesienne wieczory w komisjach sejmowych, gdzie każdy drobny element będzie przedmiotem targów, dyskusji i awantur. W czarnym dla „dobrej zmiany” scenariuszu przeciąganie liny potrwać może długie miesiące, wypaczając sens reformy, a może nawet w ogóle jej istotę. To z kolei otwiera pytanie o wolę polityczną, ale o niej będzie jeszcze szansa powiedzieć.
Na marginesie - pomysł, by kandydatów na sędziów do KRS zgłaszało dwa tysiące obywateli jest bardzo ciekawy. Sama Żyleta na Łazienkowskiej będzie w stanie zgłosić przynajmniej cztery nazwiska. O partiach nie mówiac. Głosowania nad proponowanymi kandydaturami mogą okazać się naprawdę długie.
Przy okazji propozycji zmian przy wyborze sędziów do KRS pojawiają się też zarzuty, że politykom PiS zależy wyłącznie na tym, by skład Rady był w stu procentach zdominowany przez ich kandydatów. Piotr Zaremba w swoim ciekawym artykule zgłosił szereg pretensji, puentując je takim o to zdaniem:
Czekam na objaśnienie, dlaczego tylko taki skład KRS gwarantuje rozprawę ze sprzedajnością sędziów, ich wyższy poziom kwalifikacji, nie mówiąc o poprawie sprawności i efektywności sądownictwa. Chodzi o monopol jednej partii, tylko tyle.
To wątpliwości słuszne, jeśli chodzi o wzorcowe, podręcznikowe relacje między władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. I rzecz jasna nikt nie da takiego objaśnienia ani gwarancji co do przygotowania merytorycznego. W praktyce III RP to jednak zarazem pytanie o skuteczność realizacji reformy w wymiarze sprawiedliwości. Bicie na alarm przez część opinii publicznej, że PiS osbtawi KRS piętnastką „swoich” sędziów jest zdecydowanie na wyrost. Po pierwsze - skoro trzymamy się teoretycznych rozważań, sędziowie są niezależni i niezawiśli, więc obawy o ich upartyjnienie są bezpodstawne. Po drugie zaś - schodząc szczebel niżej na cyniczny świat polityki - jest coś w grepsie, że „pisowski” sędzia jest jak Yeti: wielu o nim mówi, ale niemal nikt go nie widział.
Jakakolwiek pozytywna relacja z PiS jest bowiem czymś na kształt wilczego biletu w środowisku prawniczym. A przecież po swojej kadencji w KRS sędziowie ci będą musieli wrócić do orzekania. Czy stać ich będzie na kierowanie się innymi niż korporacyjne interesy podczas swojej pracy w KRS? Czy wszyscy nominaci zgłoszeni przez klub PiS wytrzymają presję? Tego boją się dziś w PiS, a krucha większość w Radzie może okazać się blokadą do wprowadzania zmian.
To zresztą szerszy problem kadrowy, z jakim zmaga się obóz „dobrej zmiany”. Wymiar sprawiedliwości jest tutaj dobrym przykładem, ale przecież nie jedynym. Osoby będące dziś najważniejszymi twarzami reformy w tym zakresie nie raz opowiadali niżej podpisanemu, jak trudno jest uzyskać poparcie od choćby pojedynczych reprezentantów środowiska. A nawet jeśli to się uda - by wyrazili je wprost, publicznie, wbrew korporacyjnym interesom. PiS u władzy ciągle traktowane jest bowiem jako wypadek przy pracy, okres, który trzeba przeczekać: może 4, może 8 lat. Efekt? Wystarczy spojrzeć, kto jest mianowany przez Zbigniewa Ziobrę na stanowiska prezesów sądów. Wybór pada nawet na osoby należące do Iustitii - skrajnie antypisowsko zaangażowanej instytucji prawników. Nawet gdyby Ziobro i spółka chcieli sterować ręcznie sądami, to nie mają narzędzi (osób), by to robić. Próba wymuszenia nieco bardziej stabilnej większości w KRS to jedynie nieporadne zabiegi, by zapobiec woltom nominatów, którzy wybiorą lojalność wobec korporacji kosztem wprowadzanych zmian. Tematem na jeszcze inną opowieść jest w ogóle słusznosć konkretnych zmian. Rację miał zatem Michał Karnowski, stawiając tezę, że do rzucenia wyzwania systemowi III RP nie ma dziś innych kadr niż pisowskie. Problem w tym, że te potencjalnie „pisowskie” są w wymiarze sprawiedliwości mocno zakorzenione w dotychczasowym układzie sił. Kadry to zresztą nie tylko problem Ministerstwa Sprawiedliwości, ale i innych resortów. To jednak rozważania na osobny tekst.
Tyle kilka pobieżnych rozważań na temat proponowanych przez prezydenta zmian w KRS. Uważam, że w lwiej części są one do zaakceptowania przez większość PiS, a ewentualne poprawki i korekty są możliwe do dogadania przy minimalnej dobrej woli obu stron.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/359680-projekty-prezydenta-nie-wypaczaja-pomyslow-pis-na-zmiany-w-sadownictwie-ale-je-utrudniaja-los-reformy-zalezy-od-dobrej-woli-obu-stron-analiza
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.