Chodzi o zastraszenie Polaków końcem ładu popoczdamskiego, rozwaleniem Unii Europejskiej i powszechną rewizją granic.
Jeśli Polska się nie uspokoi i nie przestanie prowokować sprawą reparacji od Niemiec, to Niemcy zakwestionują granicę na Odrze i Nysie i upomną się o tzw. Ziemie Odzyskane. Domaganie się reparacji to właściwie próba zburzenia powojennego porządku, więc powinno się o tym milczeć i nie podskakiwać, bo to się skończy jakąś formą rozbioru Polski. Takie są wnioski formułowane od jakiegoś czasu w mediach lewicowo-liberalnych, przez polityków opozycji oraz przez część prawników. W „Gazecie Wyborczej” publicysta Marek Beylin napisał: „Dopiero co prezes [Jarosław Kaczyński] poważył się na to, czego nigdy nie zrobili nawet komuniści: żądając niemieckich reparacji, wywołał zabójczy dla Polski problem zachodniej granicy”. W tej samej gazecie prof. Robert Grzeszczak z Katedry Prawa Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego straszył: „Gdybyśmy rzeczywiście rozpoczęli podważanie naszego zrzeczenia się reparacji, to podważymy cały system postpoczdamski. (…) Jeśli ówczesna Polska nie była suwerenna, to nie mamy ogromnej liczby umów, w tym na temat granic”. To wszystko ma skutkować zrujnowaniem relacji z Niemcami i geostrategiczną katastrofą, gdyż – zdaniem prof. Grzeszczaka, „Polska nie będzie już mogła liczyć na Niemcy, dawnego sojusznika, bo trudno uważać za sojusznika kogoś, kto zachowuje się irracjonalnie. Zwłaszcza jeśli się zawarło porozumienia i umowy. To nas kompromituje, bo w oczach partnerów jesteśmy nieprzewidywalni”. Bardzo wiele mitów i zwykłych bredni namnożyło się wokół kwestii reparacji i ich związku z polską granicą zachodnią. Podobnie jak wokół kwestii, czym była PRL w świetle prawa międzynarodowego i jak się to ma do deklaracji rządu PRL z 23 sierpnia 1953 o zaprzestaniu podbierania reparacji (razem z ZSRS) od 1 stycznia 1954 r. Wiele z tych spraw wyjaśniali w sowich ekspertyzach profesorowie prawa międzynarodowego Jan Sandorski i Mariusz Muszyński.
Aż do podpisanego 12 września 1990 r. traktatu 2+4 w Niemczech szeroko uznawana była „doktryna wypędzonych”, jakoby istniała ciągłość państwowa i prawnomiędzynarodowy status Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1937 r. Co oznaczało kwestionowanie postanowień terytorialnych Umowy Poczdamskiej. Dopiero ostateczna regulacja dotycząca Niemiec jako całości (RFN i NRD) na konferencji 2+4 doprowadziła do prawomocnego odłączenia od Niemiec (rozumianych jako Rzesza Niemiecka) terytoriów na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej. Traktat 2+4 uznawał, że granicami zewnętrznymi Niemiec będą granice Niemieckiej Republiki Demokratycznej i Republiki Federalnej Niemiec, i w dniu wejścia w życie układu staną się one ostateczne. Państwo niemieckie ostatecznie straciło te tereny, ale w Niemczech mocno broniony był pogląd (przez część prawników i polityków), że dawni prywatni właściciele poniemieckich majątków na polskich ziemiach zachodnich i północnych zachowali do nich prawa. Chodziło o kilku milionów Niemców przesiedlonych w wyniku decyzji wielkich mocarstw.
Umowa Poczdamska z 1945 r. mówiła o obowiązku zapłaty za szkody poniesione przez zwycięskich aliantów w II wojnie światowej, ale nie precyzowała – tak jak traktat z 28 czerwca 1919 r. (wersalski) - zakresu reparacji i zrekompensowania strat poniesionych przez osoby prywatne. W Niemczech szeroko broniony był pogląd, że nawet uznanie granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej nie oznacza zmian własnościowych w wypadku prywatnych osób. Tyle że kwestia reparacji wojennych od Niemiec i problemy własności nie powinny być odnoszone do Umowy Poczdamskiej. Na gruncie prawa międzynarodowego uznaje się, że reparacje są skutkiem międzynarodowego bezprawia, czyli wojny. Początki takiego stanowiska wiążą się z traktatem reparacyjnym przyjętym w Wersalu. Szkody wynikające z wojny powinny być w całości zrekompensowane przez agresora. Do takiej podstawy prawnej reparacji odwołała się np. Francja po II wojnie światowej. Drugą podstawą prawną domagania się przez Polskę reparacji są odszkodowania z tytułu łamania przez Niemcy prawa wojennego, co wynika z art. 3 IV Konwencji Haskiej (z 1907 r.). Trzecią podstawą domagania się reparacji od Niemiec jest zrekompensowanie zbrodni niemieckich nazistów, które były tak bezprecedensowe, że nie miały odzwierciedlenia w międzynarodowych regulacjach z lat 1939-1945. Te niebywałe zbrodnie wymagały nowych norm prawnych, zastosowanych np. przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze. Z wymienionych trzech powodów Polska uzyskała prawo do reparacji ze strony Niemiec po zakończeniu wojny. I to prawo do reparacji nie jest w żaden sposób uwarunkowane zmianami terytorialnymi narzuconymi przez mocarstwa w Poczdamie. Dawne niemieckie tereny były zresztą bardzo skromną rekompensatą za utracone przez Polskę ziemie na wschodzie: straciliśmy ok. 178 tys. km kw., a zyskaliśmy ok. 101 tys. km kw. Bzdurą jest twierdzenie, że reparacje oznaczają możliwość rewizji granic - w odwecie. To są dwie zupełnie odrębne kwestie.
Umowa poczdamska ustaliła wprawdzie sumę reparacji od Niemiec w wysokości 20 mld dolarów, z czego połowa miała przypaść ZSRS, a 15 proc. z tej części – Polsce, ale ta umowa była tylko techniczną regulacją sposobu pobierania reparacji, a nie traktatem reparacyjnym czy traktatem pokojowym rozstrzygającym kwestie reparacji. Taki traktat miał być dopiero zawarty. Oznacza to, że nawet zaprzestanie pobierania reparacji przez ZSRS bądź odmowa ich wypłacania Polsce, nie skutkowały pozbawieniem Polski prawa do reparacji w ogóle. Dlatego regulacje Umowy Poczdamskiej i akty dotyczące jej wykonywania z punktu widzenia prawa międzynarodowego powinno się traktować jako rozwiązania wstępne, stosowane do czasu zawarcia traktatu pokojowego lub traktatu reparacyjnego. Za taki traktat można uznać umowę 2+4, tyle że nie ma w niej mowy o reparacjach. Wprawdzie po zjednoczeniu Niemiec przyjęto tam stanowisko, że jeśli podczas negocjacji traktatu 2+4 nie podniesiono roszczeń reparacyjnych, to sprawa została definitywnie zamknięta, lecz jest to tylko stanowisko polityczne, a nie prawne. Kwestią polityczną, a nie prawną jest także to, że traktat 2+4 został przedstawiony na szczycie KBWE w Paryżu (19-21 listopada 1990 r.), a uczestniczące w nim państwa przyjęły go w postaci deklaracji. To, że Niemcy uznały, iż kwestia reparacji została zamknięta, również wobec państw, którym Niemcy ich nie wypłaciły, co najwyżej może wiązać prawnie państwa strony układu, a Polska stroną nie była. Nieprzypadkowo w 1990 r. kanclerz Helmut Kohl obawiał się roszczeń reparacyjnych i przekonał mocarstwa, by nie włączać kwestii reparacji do ostatecznego pakietu 2+4. To jednak nie wiąże prawnie państw mogących żądać reparacji. Wiąże je tylko polityczne.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Chodzi o zastraszenie Polaków końcem ładu popoczdamskiego, rozwaleniem Unii Europejskiej i powszechną rewizją granic.
Jeśli Polska się nie uspokoi i nie przestanie prowokować sprawą reparacji od Niemiec, to Niemcy zakwestionują granicę na Odrze i Nysie i upomną się o tzw. Ziemie Odzyskane. Domaganie się reparacji to właściwie próba zburzenia powojennego porządku, więc powinno się o tym milczeć i nie podskakiwać, bo to się skończy jakąś formą rozbioru Polski. Takie są wnioski formułowane od jakiegoś czasu w mediach lewicowo-liberalnych, przez polityków opozycji oraz przez część prawników. W „Gazecie Wyborczej” publicysta Marek Beylin napisał: „Dopiero co prezes [Jarosław Kaczyński] poważył się na to, czego nigdy nie zrobili nawet komuniści: żądając niemieckich reparacji, wywołał zabójczy dla Polski problem zachodniej granicy”. W tej samej gazecie prof. Robert Grzeszczak z Katedry Prawa Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego straszył: „Gdybyśmy rzeczywiście rozpoczęli podważanie naszego zrzeczenia się reparacji, to podważymy cały system postpoczdamski. (…) Jeśli ówczesna Polska nie była suwerenna, to nie mamy ogromnej liczby umów, w tym na temat granic”. To wszystko ma skutkować zrujnowaniem relacji z Niemcami i geostrategiczną katastrofą, gdyż – zdaniem prof. Grzeszczaka, „Polska nie będzie już mogła liczyć na Niemcy, dawnego sojusznika, bo trudno uważać za sojusznika kogoś, kto zachowuje się irracjonalnie. Zwłaszcza jeśli się zawarło porozumienia i umowy. To nas kompromituje, bo w oczach partnerów jesteśmy nieprzewidywalni”. Bardzo wiele mitów i zwykłych bredni namnożyło się wokół kwestii reparacji i ich związku z polską granicą zachodnią. Podobnie jak wokół kwestii, czym była PRL w świetle prawa międzynarodowego i jak się to ma do deklaracji rządu PRL z 23 sierpnia 1953 o zaprzestaniu podbierania reparacji (razem z ZSRS) od 1 stycznia 1954 r. Wiele z tych spraw wyjaśniali w sowich ekspertyzach profesorowie prawa międzynarodowego Jan Sandorski i Mariusz Muszyński.
Aż do podpisanego 12 września 1990 r. traktatu 2+4 w Niemczech szeroko uznawana była „doktryna wypędzonych”, jakoby istniała ciągłość państwowa i prawnomiędzynarodowy status Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1937 r. Co oznaczało kwestionowanie postanowień terytorialnych Umowy Poczdamskiej. Dopiero ostateczna regulacja dotycząca Niemiec jako całości (RFN i NRD) na konferencji 2+4 doprowadziła do prawomocnego odłączenia od Niemiec (rozumianych jako Rzesza Niemiecka) terytoriów na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej. Traktat 2+4 uznawał, że granicami zewnętrznymi Niemiec będą granice Niemieckiej Republiki Demokratycznej i Republiki Federalnej Niemiec, i w dniu wejścia w życie układu staną się one ostateczne. Państwo niemieckie ostatecznie straciło te tereny, ale w Niemczech mocno broniony był pogląd (przez część prawników i polityków), że dawni prywatni właściciele poniemieckich majątków na polskich ziemiach zachodnich i północnych zachowali do nich prawa. Chodziło o kilku milionów Niemców przesiedlonych w wyniku decyzji wielkich mocarstw.
Umowa Poczdamska z 1945 r. mówiła o obowiązku zapłaty za szkody poniesione przez zwycięskich aliantów w II wojnie światowej, ale nie precyzowała – tak jak traktat z 28 czerwca 1919 r. (wersalski) - zakresu reparacji i zrekompensowania strat poniesionych przez osoby prywatne. W Niemczech szeroko broniony był pogląd, że nawet uznanie granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej nie oznacza zmian własnościowych w wypadku prywatnych osób. Tyle że kwestia reparacji wojennych od Niemiec i problemy własności nie powinny być odnoszone do Umowy Poczdamskiej. Na gruncie prawa międzynarodowego uznaje się, że reparacje są skutkiem międzynarodowego bezprawia, czyli wojny. Początki takiego stanowiska wiążą się z traktatem reparacyjnym przyjętym w Wersalu. Szkody wynikające z wojny powinny być w całości zrekompensowane przez agresora. Do takiej podstawy prawnej reparacji odwołała się np. Francja po II wojnie światowej. Drugą podstawą prawną domagania się przez Polskę reparacji są odszkodowania z tytułu łamania przez Niemcy prawa wojennego, co wynika z art. 3 IV Konwencji Haskiej (z 1907 r.). Trzecią podstawą domagania się reparacji od Niemiec jest zrekompensowanie zbrodni niemieckich nazistów, które były tak bezprecedensowe, że nie miały odzwierciedlenia w międzynarodowych regulacjach z lat 1939-1945. Te niebywałe zbrodnie wymagały nowych norm prawnych, zastosowanych np. przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze. Z wymienionych trzech powodów Polska uzyskała prawo do reparacji ze strony Niemiec po zakończeniu wojny. I to prawo do reparacji nie jest w żaden sposób uwarunkowane zmianami terytorialnymi narzuconymi przez mocarstwa w Poczdamie. Dawne niemieckie tereny były zresztą bardzo skromną rekompensatą za utracone przez Polskę ziemie na wschodzie: straciliśmy ok. 178 tys. km kw., a zyskaliśmy ok. 101 tys. km kw. Bzdurą jest twierdzenie, że reparacje oznaczają możliwość rewizji granic - w odwecie. To są dwie zupełnie odrębne kwestie.
Umowa poczdamska ustaliła wprawdzie sumę reparacji od Niemiec w wysokości 20 mld dolarów, z czego połowa miała przypaść ZSRS, a 15 proc. z tej części – Polsce, ale ta umowa była tylko techniczną regulacją sposobu pobierania reparacji, a nie traktatem reparacyjnym czy traktatem pokojowym rozstrzygającym kwestie reparacji. Taki traktat miał być dopiero zawarty. Oznacza to, że nawet zaprzestanie pobierania reparacji przez ZSRS bądź odmowa ich wypłacania Polsce, nie skutkowały pozbawieniem Polski prawa do reparacji w ogóle. Dlatego regulacje Umowy Poczdamskiej i akty dotyczące jej wykonywania z punktu widzenia prawa międzynarodowego powinno się traktować jako rozwiązania wstępne, stosowane do czasu zawarcia traktatu pokojowego lub traktatu reparacyjnego. Za taki traktat można uznać umowę 2+4, tyle że nie ma w niej mowy o reparacjach. Wprawdzie po zjednoczeniu Niemiec przyjęto tam stanowisko, że jeśli podczas negocjacji traktatu 2+4 nie podniesiono roszczeń reparacyjnych, to sprawa została definitywnie zamknięta, lecz jest to tylko stanowisko polityczne, a nie prawne. Kwestią polityczną, a nie prawną jest także to, że traktat 2+4 został przedstawiony na szczycie KBWE w Paryżu (19-21 listopada 1990 r.), a uczestniczące w nim państwa przyjęły go w postaci deklaracji. To, że Niemcy uznały, iż kwestia reparacji została zamknięta, również wobec państw, którym Niemcy ich nie wypłaciły, co najwyżej może wiązać prawnie państwa strony układu, a Polska stroną nie była. Nieprzypadkowo w 1990 r. kanclerz Helmut Kohl obawiał się roszczeń reparacyjnych i przekonał mocarstwa, by nie włączać kwestii reparacji do ostatecznego pakietu 2+4. To jednak nie wiąże prawnie państw mogących żądać reparacji. Wiąże je tylko polityczne.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/356433-nie-ma-wiekszej-bredni-niz-straszenie-ze-gdy-upomnimy-sie-o-reparacje-niemcy-odbiora-nam-ziemie-zachodnie