Po czym poznać prawdziwego mężczyznę?
Wystarczy kilka słów, uścisk dłoni i wiesz. Facet musi mieć własne zdanie. Musi walczyć o swoje, ale posiadać też zdolność wycofania się w porę
— zdefiniował kiedyś Grzegorz Schetyna.
On sam wiele dłoni się w życiu naściskał, własne zdanie ma, przede wszystkim o sobie, i walczy o swoje jak mało kto, ma tylko jeden problem: nie potrafi wycofać się w porę. Ciągnie za sobą na dno własną partię i, jeśli jej członkowie przejrzą na oczy, pewnie wkrótce zostanie przez nich wycofany. Tymczasem trwa. W końcu to stary, polityczny wyjadacz. Kim on już nie był, najpierw sekretarzem generalnym w Kongresie Liberalno-Demokratycznym, potem w Unii Wolności, no i w Platformie Obywatelskiej, resortem spraw wewnętrznych kierował i wicepremierem był, i marszałkiem Sejmu, i szefem MSZ, że nie wspomnę jego sześciu kadencji w parlamencie - cóż za życiorys! Z samym Donaldem Tuskiem się potykał, aż wreszcie, po ucieczce ekspremiera z polskiej sceny do Brukseli, zajął jego miejsce na wierzchołku PO. Wreszcie jest „premierem”. Wprawdzie nieformalnym, w gabinecie cieni, ale jest. Teraz walczy, żeby tę funkcję objąć formalnie.
Jest to jednak zadanie dla Schetyny niewykonalne. A miał swoją szansę. Gdy po nieudolnej Ewie Kopacz objął przewodnictwo w ich skompromitowanej do szpiku partii, wielu oczekiwało, że ów „prawdziwy mężczyzna” chwyci silną dłonią byka za rogi, zrobi gruntowne porządki po rządach Tuska i Kopacz, i wyprowadzi Platformę na prostą. Mogło na to nawet wskazywać zmanipulowane wewnętrzne głosowanie w tej trupie; dla przypomnienia, uczestniczyła w nim tylko połowa działaczy PO, kontrkandydaci niby sami się wycofali i Schetyna pozostał jedynym pretendentem na jej szefa. Płonne to były nadzieje. Zamiast trzęsienia ziemi i oczyszczającego katharsis, nastąpiło związanie i utrwadzenie betonu. Sama mierna ale wierna Kopacz, dawniej najgorsza minister zdrowia, tudzież marszałek Sejmu z nadania Tuska, i z jego namaszczenia szefowa rządu, została… „wicepremierem” w Schetynowym gabinecie cieni, wespół z Tomaszem Siemoniakiem, byłym ministrem obrony w rządzie Tuska i Kopacz. Jedyne, czego sprawnie dokonał nowy przewodniczący PO, to utrącenia swych wewnątrzpartyjnych wrogów.
Co ma obecnie do zaoferowania obywatelom partia z nazwy obywatelska pod wodzą Schetyny? Nic. Kompletnie nic, prócz przeszłości zababrabnej gigantycznymi aferami i skandalami, oraz hasła: chcemy powrotu do władzy. Podobnie jak poprzednicy, Schetyna zaczął od bełkotu o potrzebie „odbudowy społecznego zaufania” przez PO oraz „wychodzenia do- i wsłuchiwania się w głos ludzi”. I na tym koniec. Żadnego programu, żadnego merytorycznego dialogu. Powrót Platformy do władzy ma umożliwić „ulica i zagranica”. Trzeba być mocno oderwanym od rzeczywistości aby wierzyć, że wyborcy zmęczeni rozpętaną i na siłę podgrzewaną wojną polsko-polską dadzą się wmanewrować w jej uliczny pucz, a już wręcz niespełna rozumu, żeby sądzić, że sympatię Polek i Polaków można zdobyć poprzez hołdy w Berlinie czy w Brukseli, skargi, donosy i prośby o interwencje zagranicy w wewnętrznych sprawach naszego kraju.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Po czym poznać prawdziwego mężczyznę?
Wystarczy kilka słów, uścisk dłoni i wiesz. Facet musi mieć własne zdanie. Musi walczyć o swoje, ale posiadać też zdolność wycofania się w porę
— zdefiniował kiedyś Grzegorz Schetyna.
On sam wiele dłoni się w życiu naściskał, własne zdanie ma, przede wszystkim o sobie, i walczy o swoje jak mało kto, ma tylko jeden problem: nie potrafi wycofać się w porę. Ciągnie za sobą na dno własną partię i, jeśli jej członkowie przejrzą na oczy, pewnie wkrótce zostanie przez nich wycofany. Tymczasem trwa. W końcu to stary, polityczny wyjadacz. Kim on już nie był, najpierw sekretarzem generalnym w Kongresie Liberalno-Demokratycznym, potem w Unii Wolności, no i w Platformie Obywatelskiej, resortem spraw wewnętrznych kierował i wicepremierem był, i marszałkiem Sejmu, i szefem MSZ, że nie wspomnę jego sześciu kadencji w parlamencie - cóż za życiorys! Z samym Donaldem Tuskiem się potykał, aż wreszcie, po ucieczce ekspremiera z polskiej sceny do Brukseli, zajął jego miejsce na wierzchołku PO. Wreszcie jest „premierem”. Wprawdzie nieformalnym, w gabinecie cieni, ale jest. Teraz walczy, żeby tę funkcję objąć formalnie.
Jest to jednak zadanie dla Schetyny niewykonalne. A miał swoją szansę. Gdy po nieudolnej Ewie Kopacz objął przewodnictwo w ich skompromitowanej do szpiku partii, wielu oczekiwało, że ów „prawdziwy mężczyzna” chwyci silną dłonią byka za rogi, zrobi gruntowne porządki po rządach Tuska i Kopacz, i wyprowadzi Platformę na prostą. Mogło na to nawet wskazywać zmanipulowane wewnętrzne głosowanie w tej trupie; dla przypomnienia, uczestniczyła w nim tylko połowa działaczy PO, kontrkandydaci niby sami się wycofali i Schetyna pozostał jedynym pretendentem na jej szefa. Płonne to były nadzieje. Zamiast trzęsienia ziemi i oczyszczającego katharsis, nastąpiło związanie i utrwadzenie betonu. Sama mierna ale wierna Kopacz, dawniej najgorsza minister zdrowia, tudzież marszałek Sejmu z nadania Tuska, i z jego namaszczenia szefowa rządu, została… „wicepremierem” w Schetynowym gabinecie cieni, wespół z Tomaszem Siemoniakiem, byłym ministrem obrony w rządzie Tuska i Kopacz. Jedyne, czego sprawnie dokonał nowy przewodniczący PO, to utrącenia swych wewnątrzpartyjnych wrogów.
Co ma obecnie do zaoferowania obywatelom partia z nazwy obywatelska pod wodzą Schetyny? Nic. Kompletnie nic, prócz przeszłości zababrabnej gigantycznymi aferami i skandalami, oraz hasła: chcemy powrotu do władzy. Podobnie jak poprzednicy, Schetyna zaczął od bełkotu o potrzebie „odbudowy społecznego zaufania” przez PO oraz „wychodzenia do- i wsłuchiwania się w głos ludzi”. I na tym koniec. Żadnego programu, żadnego merytorycznego dialogu. Powrót Platformy do władzy ma umożliwić „ulica i zagranica”. Trzeba być mocno oderwanym od rzeczywistości aby wierzyć, że wyborcy zmęczeni rozpętaną i na siłę podgrzewaną wojną polsko-polską dadzą się wmanewrować w jej uliczny pucz, a już wręcz niespełna rozumu, żeby sądzić, że sympatię Polek i Polaków można zdobyć poprzez hołdy w Berlinie czy w Brukseli, skargi, donosy i prośby o interwencje zagranicy w wewnętrznych sprawach naszego kraju.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/352607-totalna-klapa-pytanie-nie-brzmi-czy-lecz-kiedy-po-pozbedzie-sie-grzegorza-schetyny