Dlaczego Niemcy potrzebują aż dwóch tabletek viagry? Dlatego, że po zażyciu jednej drażetki podnosi im się najpierw prawa ręka…”.
Śmieszne? Jak dla kogo. Swego czasu opowiedziałem ten dowcip Haraldowi Schmidtowi, który w Niemczech zyskał sławę dzięki telewizyjnym Late-Night Shows. W Polsce również, a to z tego powodu, że dworował sobie z nas, Polaków, ile wlazło. Przez Niemcy przetoczyła się w latach dziewięćdziesiątych wielka fala tzw. Polenwitze, jej ślady można do dziś znaleźć w internecie. Tak wielka, że przeciw szydzeniu z Polski i Polaków zaprotestowali wysocy reprezentanci naszego kraju, od ambasadora po prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, a nawet akredytowani u nas niemieccy dziennikarze i fundacje.
Polska stała się dla Niemców głównym obiektem drwin, i to tuż po tym, gdy dzięki wyrwie dokonanej w bloku komunistycznym przez „Solidarność” mogli cieszyć się zjednoczeniem. Między Odrą a Renem zapanowała wręcz moda na obśmiewanie naszego kraju. Największa w Europie sieć sklepów Media Markt z elektroniką wyprodukowała żenujący spot radiowy i telewizyjny, w którym polscy złodzieje ukradli jej ekspedientom spodnie. Gdyby to zależało ode mnie, wyprodukowałbym reklamę np. niemieckich kuchenek gazowych na tle obozowej bramy Auschwitz, i opatrzył ją sloganem: „Niemcy, ci wiedzą coś o gazie…” Że grubo ciosane i obrzydliwe? Zgoda. Ale nie mniej niż jeden z niemieckich kawałów: „Co powstanie ze skrzyżowania Polaka z pająkiem? Ośmioręki parobek dla niemieckich chłopów”…
Podobne przykłady można mnożyć. Schmidt, skądinąd inteligentny, błyskotliwy moderator, zyskał miano „Polakożercy”. W naszej (opublikowanej) rozmowie przyrzekł jednakże, że w jego programie nie będzie więcej kawałów o Polakach i - co trzeba przyznać - słowa dotrzymał. Widać niekiedy Niemcom potrzebny jest zimny prysznic. Gdy w jednym z udzielonych przeze mnie wywiadów radiowych odniosłem się do pogardliwego określenia „polnische Wirtschaft”, odpowiadając pytaniem, czy enerdowskie, plastykowe trabanty, z których nabijali się zachodni Niemcy, był wytworem polskiej gospodarki?, ten temat został zakończony. Wielokrotnie byłem też w sytuacji, gdy uczestnicząc w dyskusjach telewizyjnych na żywo miałem przeciw sobie nie tylko niemieckich adwersarzy,lecz także sympatyzującą z nimi publiczność.
Przypominam o tym nie bez powodu. Po wielu latach mojej akredytacji parlamentarno-rządowej w RFN na podobną konfrontację jest dziś narażona moja redakcyjna, młodsza koleżanka Aleksandra Rybińska. Pisze o tym w aktualnym wydaniu „Sieci”, w tekście pt. „Wszyscy na jednego”, który gorąco polecam. Doskonale włada językiem niemieckim, jest rzeczowa, nie ulega emocjom, choć momentami miałaby pewnie ochotę opuścić studio… Gratuluję opanowania i życzę wytrwałości.
Jest takie niemieckie słowo: „Besserwisser”, po naszemu wszystkowiedzący. Trudno polemizować z dziennikarzami, którzy mają fragmentaryczną wiedzę, czy po prostu są tendencyjni. Tym trudniej, gdy w rozmowie bierze udział kilkoro takich „autorytetów”, jak w ostatnim „Pressclubie” (telewizja publiczna ARD), usiłujący dowieść za wszelką cenę, że lepiej wiedzą co w polskiej trawie piszczy. Jak, nie przymierzając, moderator Schmidt, który nigdy wcześniej nie był w naszym kraju. Wielu z niemieckich, dyżurnych dyskutantów, przeważnie nie znających naszego języka, było wszakże w Polsce, co ma stanowić asumpt, że są osobami kompetentnymi. I tu wyłania się kolejny, bodaj najważniejszy aspekt: polityka.
Czego jak czego, ale lojalności wobec kraju możemy się od Niemców uczyć. Mogą różnić się poglądami, jednak gdy chodzi o interesy własnego państwa, stanowią na zewnątrz monolit. Dziś nie chodzi już o „Polenwitze”, które umarły śmiercią naturalną, lecz o sprawy wagi państwowej, a mówiąc wprost, o wpływy Bundesrepubliki w Europie i przeciwstawiający się woli Berlina rząd PiS. Ten rzekomo niedemokratyczny, autorytarny, ba, faszystowski…, ten, który czerpie garściami pieniądze z unijnej kasy, a nie chce podporządkować się dezyderatom Brukseli. Cóż za niewdzięczność…! A propos: wyświechtanym lecz ustawicznie powtarzanym argumentem ma być to, że Polska jest największym biorcą funduszy UE. Jest to oczywisty machiawelizm: w liczbie wymiernej, z racji wielkości naszego kraju, istotnie dostajemy najwięcej, lecz w przeliczeniu na jednego mieszkańca oraz PKB znajdujemy się wśród „biorców” z dawnego „Ostblocku” dopiero na trzecim i czwartym miejscu. Poza tym, każde euro lokowane w Polsce w czterech-piątych wraca do „dawców”; nasze członkostwo we wspólnocie jest transakcją wiązaną, bowiem unia zyskała abonament - 40 mln rynek zbytu, na czym skorzystali i korzystają szczególnie Niemcy.
Jeśli panna nie jest piękna i posażna, to powinna być choć sympatyczna, a nie nabzdyczona
— mawiał były szef polskiej dyplomacji (sic!) Władysław Bartoszewski. Ten sam, który w wywiadzie dla „Die Welt” wywodził:
Gdy jakiś oficer (niemiecki – dopisek mój) zobaczył mnie na ulicy, a nie miał rozkazu aresztowania, niczego nie musiałem się obawiać. Ale polski sąsiad, który zauważył, że kupiłem więcej chleba niż zwykle – to jego musiałem się bać…
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Dlaczego Niemcy potrzebują aż dwóch tabletek viagry? Dlatego, że po zażyciu jednej drażetki podnosi im się najpierw prawa ręka…”.
Śmieszne? Jak dla kogo. Swego czasu opowiedziałem ten dowcip Haraldowi Schmidtowi, który w Niemczech zyskał sławę dzięki telewizyjnym Late-Night Shows. W Polsce również, a to z tego powodu, że dworował sobie z nas, Polaków, ile wlazło. Przez Niemcy przetoczyła się w latach dziewięćdziesiątych wielka fala tzw. Polenwitze, jej ślady można do dziś znaleźć w internecie. Tak wielka, że przeciw szydzeniu z Polski i Polaków zaprotestowali wysocy reprezentanci naszego kraju, od ambasadora po prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, a nawet akredytowani u nas niemieccy dziennikarze i fundacje.
Polska stała się dla Niemców głównym obiektem drwin, i to tuż po tym, gdy dzięki wyrwie dokonanej w bloku komunistycznym przez „Solidarność” mogli cieszyć się zjednoczeniem. Między Odrą a Renem zapanowała wręcz moda na obśmiewanie naszego kraju. Największa w Europie sieć sklepów Media Markt z elektroniką wyprodukowała żenujący spot radiowy i telewizyjny, w którym polscy złodzieje ukradli jej ekspedientom spodnie. Gdyby to zależało ode mnie, wyprodukowałbym reklamę np. niemieckich kuchenek gazowych na tle obozowej bramy Auschwitz, i opatrzył ją sloganem: „Niemcy, ci wiedzą coś o gazie…” Że grubo ciosane i obrzydliwe? Zgoda. Ale nie mniej niż jeden z niemieckich kawałów: „Co powstanie ze skrzyżowania Polaka z pająkiem? Ośmioręki parobek dla niemieckich chłopów”…
Podobne przykłady można mnożyć. Schmidt, skądinąd inteligentny, błyskotliwy moderator, zyskał miano „Polakożercy”. W naszej (opublikowanej) rozmowie przyrzekł jednakże, że w jego programie nie będzie więcej kawałów o Polakach i - co trzeba przyznać - słowa dotrzymał. Widać niekiedy Niemcom potrzebny jest zimny prysznic. Gdy w jednym z udzielonych przeze mnie wywiadów radiowych odniosłem się do pogardliwego określenia „polnische Wirtschaft”, odpowiadając pytaniem, czy enerdowskie, plastykowe trabanty, z których nabijali się zachodni Niemcy, był wytworem polskiej gospodarki?, ten temat został zakończony. Wielokrotnie byłem też w sytuacji, gdy uczestnicząc w dyskusjach telewizyjnych na żywo miałem przeciw sobie nie tylko niemieckich adwersarzy,lecz także sympatyzującą z nimi publiczność.
Przypominam o tym nie bez powodu. Po wielu latach mojej akredytacji parlamentarno-rządowej w RFN na podobną konfrontację jest dziś narażona moja redakcyjna, młodsza koleżanka Aleksandra Rybińska. Pisze o tym w aktualnym wydaniu „Sieci”, w tekście pt. „Wszyscy na jednego”, który gorąco polecam. Doskonale włada językiem niemieckim, jest rzeczowa, nie ulega emocjom, choć momentami miałaby pewnie ochotę opuścić studio… Gratuluję opanowania i życzę wytrwałości.
Jest takie niemieckie słowo: „Besserwisser”, po naszemu wszystkowiedzący. Trudno polemizować z dziennikarzami, którzy mają fragmentaryczną wiedzę, czy po prostu są tendencyjni. Tym trudniej, gdy w rozmowie bierze udział kilkoro takich „autorytetów”, jak w ostatnim „Pressclubie” (telewizja publiczna ARD), usiłujący dowieść za wszelką cenę, że lepiej wiedzą co w polskiej trawie piszczy. Jak, nie przymierzając, moderator Schmidt, który nigdy wcześniej nie był w naszym kraju. Wielu z niemieckich, dyżurnych dyskutantów, przeważnie nie znających naszego języka, było wszakże w Polsce, co ma stanowić asumpt, że są osobami kompetentnymi. I tu wyłania się kolejny, bodaj najważniejszy aspekt: polityka.
Czego jak czego, ale lojalności wobec kraju możemy się od Niemców uczyć. Mogą różnić się poglądami, jednak gdy chodzi o interesy własnego państwa, stanowią na zewnątrz monolit. Dziś nie chodzi już o „Polenwitze”, które umarły śmiercią naturalną, lecz o sprawy wagi państwowej, a mówiąc wprost, o wpływy Bundesrepubliki w Europie i przeciwstawiający się woli Berlina rząd PiS. Ten rzekomo niedemokratyczny, autorytarny, ba, faszystowski…, ten, który czerpie garściami pieniądze z unijnej kasy, a nie chce podporządkować się dezyderatom Brukseli. Cóż za niewdzięczność…! A propos: wyświechtanym lecz ustawicznie powtarzanym argumentem ma być to, że Polska jest największym biorcą funduszy UE. Jest to oczywisty machiawelizm: w liczbie wymiernej, z racji wielkości naszego kraju, istotnie dostajemy najwięcej, lecz w przeliczeniu na jednego mieszkańca oraz PKB znajdujemy się wśród „biorców” z dawnego „Ostblocku” dopiero na trzecim i czwartym miejscu. Poza tym, każde euro lokowane w Polsce w czterech-piątych wraca do „dawców”; nasze członkostwo we wspólnocie jest transakcją wiązaną, bowiem unia zyskała abonament - 40 mln rynek zbytu, na czym skorzystali i korzystają szczególnie Niemcy.
Jeśli panna nie jest piękna i posażna, to powinna być choć sympatyczna, a nie nabzdyczona
— mawiał były szef polskiej dyplomacji (sic!) Władysław Bartoszewski. Ten sam, który w wywiadzie dla „Die Welt” wywodził:
Gdy jakiś oficer (niemiecki – dopisek mój) zobaczył mnie na ulicy, a nie miał rozkazu aresztowania, niczego nie musiałem się obawiać. Ale polski sąsiad, który zauważył, że kupiłem więcej chleba niż zwykle – to jego musiałem się bać…
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/352288-rachunek-z-pokryciem-polska-udziela-niemcom-lekcji-ktorej-potrzebowali-od-dawna?strona=1
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.