Prezydent Andrzej Duda podjął decyzję o historycznym znaczeniu. Nie tylko dla niego osobiście, ale dla urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej. I dla Polski.
Po słabej, przygnębiająco zdominowanej przez partyjny nadzór Donalda Tuska prezydenturze Bronisława Komorowskiego, po rozbuchanym do piekielnych rozmiarów przemyśle pogardy, który miał niszczyć autorytet ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, po prezydenturze Aleksandra Kwaśniewskiego, naznaczonej „swojskimi”, ale istotnie obniżającymi rangę i oczekiwania wobec najwyższego urzędu „wpadkami”, po totalnej kompromitacji Lecha Wałęsy jako lokatora Belwederu (poświadczonej jego wynikiem wyborczym w 2000 roku, kiedy uzyskał poparcie 1,01 procenta głosujących - tyle mniej więcej, ile Grzegorz Braun w wyborach 2015 roku), jakby zapomnieliśmy, że Prezydent jest, a w każdym razie powinien być zwornikiem państwa, nie tylko najważniejszym jego reprezentantem, ale również kimś, kto odpowiada za dobro wspólne Rzeczypospolitej, zwłaszcza w momencie kryzysu.
Przemysł pogardy, uruchomiony wkrótce po zaprzysiężeniu, miał uniemożliwić przyjęcie takiej roli również przez Andrzeja Dudę. Chorzy z nienawiści i zawiści, albo też na zimno kalkulujący swoją grę, przegrani politycy i przedstawiciele „elit” sprzed sierpnia 2015 roku, byli gotowi zrobić wszystko, ze zburzeniem państwa włącznie, żeby tylko utrącić i ten, najwyższy urząd. Ale po decyzji Andrzeja Dudy z 24 lipca będą mieli trudniejsze zadanie. To dobrze nie tylko dla samego urzędu Prezydenta. To, że trudniej będzie lekceważyć ten urząd – to dobre dla Polski. Dla jej bezpieczeństwa.
Gdyby prezydent Andrzej Duda podpisał wszystkie trzy ustawy uchwalonej głosami PiS reformy sądownictwa, wówczas oczywiście byłaby szansa, żeby reforma została przeprowadzona. Była jednak też możliwość zrealizowania innego, fatalnego dla Rzeczypospolitej scenariusza. To totalna opozycja zyskałaby szansę, zgubną dla Polski, przekonania wystarczającej liczby naszych współobywateli do wyjścia na ulice, by w celu obalenia demokratycznej władzy stworzyć skuteczną imitację „rewolucji obywatelskiej”. Jej zagraniczni mocodawcy mieliby zaś szansę uzasadnienia dla swej interwencji, niszczącej państwo polskie. Dziś, pozwolę sobie użyć tylko dwóch, trzeciorzędnych przykładów, i pan Lis, i jego zagraniczny odpowiednik, pan Timmermans, wrogowie demokracji, mają znacznie mniejsze możliwości, by przekonywać innych, do uderzenia w legalne władze Rzeczypospolitej. By takie uderzenia uzasadniać. Oczywiście, oni będą to robić nadal, na tym polega ich praca. Ale im także będzie tę, złą dla Polski, pracę trudniej wykonywać.
To nie są błahe sprawy. Zaręczam Czytelnikom tego tekstu, Prezydent ma bardziej poważne i dokładne dane na ten temat niż większość z nas. Złowrogie, jednoczesne wystąpienie w ostatnich dniach przeciwko Polsce, przeciwko polskim władzom – Dumy rosyjskiej pod nadzorem Putina oraz nadzorowanych z Berlina kukiełek z Brukseli – powinno jednak nam dać do myślenia, zwłaszcza na kilkanaście miesięcy przed 100 rocznicą odzyskania niepodległości. Ta rocznica przypomina, jak łatwo niepodległość utracić i jak ciężko, krwawo trzeba było o nią walczyć. I jak mądrze trzeba ją budować – zwłaszcza w polskim położeniu geopolitycznym.
Można oczywiście pójść na starcie. Tak chce wielu z naszej strony i tak chce totalna opozycja. Ale – większość obywateli – i do tego, do nich, do tej milczącej większości, moim zdaniem warto się odwołać – nie chce tego frontalnego starcia, nawet dalszej imitacji wojny domowej, nie mówiąc o możliwym jej przekształceniu w prawdziwą, pociągającą za sobą rzeczywiste ofiary. Kontekst zewnętrzny tego starcia, powtórzmy, jest dziś dla Polski śmiertelnie niebezpieczny.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Prezydent Andrzej Duda podjął decyzję o historycznym znaczeniu. Nie tylko dla niego osobiście, ale dla urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej. I dla Polski.
Po słabej, przygnębiająco zdominowanej przez partyjny nadzór Donalda Tuska prezydenturze Bronisława Komorowskiego, po rozbuchanym do piekielnych rozmiarów przemyśle pogardy, który miał niszczyć autorytet ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, po prezydenturze Aleksandra Kwaśniewskiego, naznaczonej „swojskimi”, ale istotnie obniżającymi rangę i oczekiwania wobec najwyższego urzędu „wpadkami”, po totalnej kompromitacji Lecha Wałęsy jako lokatora Belwederu (poświadczonej jego wynikiem wyborczym w 2000 roku, kiedy uzyskał poparcie 1,01 procenta głosujących - tyle mniej więcej, ile Grzegorz Braun w wyborach 2015 roku), jakby zapomnieliśmy, że Prezydent jest, a w każdym razie powinien być zwornikiem państwa, nie tylko najważniejszym jego reprezentantem, ale również kimś, kto odpowiada za dobro wspólne Rzeczypospolitej, zwłaszcza w momencie kryzysu.
Przemysł pogardy, uruchomiony wkrótce po zaprzysiężeniu, miał uniemożliwić przyjęcie takiej roli również przez Andrzeja Dudę. Chorzy z nienawiści i zawiści, albo też na zimno kalkulujący swoją grę, przegrani politycy i przedstawiciele „elit” sprzed sierpnia 2015 roku, byli gotowi zrobić wszystko, ze zburzeniem państwa włącznie, żeby tylko utrącić i ten, najwyższy urząd. Ale po decyzji Andrzeja Dudy z 24 lipca będą mieli trudniejsze zadanie. To dobrze nie tylko dla samego urzędu Prezydenta. To, że trudniej będzie lekceważyć ten urząd – to dobre dla Polski. Dla jej bezpieczeństwa.
Gdyby prezydent Andrzej Duda podpisał wszystkie trzy ustawy uchwalonej głosami PiS reformy sądownictwa, wówczas oczywiście byłaby szansa, żeby reforma została przeprowadzona. Była jednak też możliwość zrealizowania innego, fatalnego dla Rzeczypospolitej scenariusza. To totalna opozycja zyskałaby szansę, zgubną dla Polski, przekonania wystarczającej liczby naszych współobywateli do wyjścia na ulice, by w celu obalenia demokratycznej władzy stworzyć skuteczną imitację „rewolucji obywatelskiej”. Jej zagraniczni mocodawcy mieliby zaś szansę uzasadnienia dla swej interwencji, niszczącej państwo polskie. Dziś, pozwolę sobie użyć tylko dwóch, trzeciorzędnych przykładów, i pan Lis, i jego zagraniczny odpowiednik, pan Timmermans, wrogowie demokracji, mają znacznie mniejsze możliwości, by przekonywać innych, do uderzenia w legalne władze Rzeczypospolitej. By takie uderzenia uzasadniać. Oczywiście, oni będą to robić nadal, na tym polega ich praca. Ale im także będzie tę, złą dla Polski, pracę trudniej wykonywać.
To nie są błahe sprawy. Zaręczam Czytelnikom tego tekstu, Prezydent ma bardziej poważne i dokładne dane na ten temat niż większość z nas. Złowrogie, jednoczesne wystąpienie w ostatnich dniach przeciwko Polsce, przeciwko polskim władzom – Dumy rosyjskiej pod nadzorem Putina oraz nadzorowanych z Berlina kukiełek z Brukseli – powinno jednak nam dać do myślenia, zwłaszcza na kilkanaście miesięcy przed 100 rocznicą odzyskania niepodległości. Ta rocznica przypomina, jak łatwo niepodległość utracić i jak ciężko, krwawo trzeba było o nią walczyć. I jak mądrze trzeba ją budować – zwłaszcza w polskim położeniu geopolitycznym.
Można oczywiście pójść na starcie. Tak chce wielu z naszej strony i tak chce totalna opozycja. Ale – większość obywateli – i do tego, do nich, do tej milczącej większości, moim zdaniem warto się odwołać – nie chce tego frontalnego starcia, nawet dalszej imitacji wojny domowej, nie mówiąc o możliwym jej przekształceniu w prawdziwą, pociągającą za sobą rzeczywiste ofiary. Kontekst zewnętrzny tego starcia, powtórzmy, jest dziś dla Polski śmiertelnie niebezpieczny.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/350209-prezydent-andrzej-duda-podjal-decyzje-o-historycznym-znaczeniu-nie-tylko-dla-niego-osobiscie-ale-dla-urzedu-prezydenta-rp-i-dla-polski