Przyjęcie przez Sejm ustaw zmieniających sądowniczy system w Polsce, komentator Onetu.pl opatrzył barwnym tytułem „Kaczyński idzie po sędziów”. Prezes PiS nie ukrywał swego wieloletniej awersji do polskiego sądownictwa.
Zarzucał mu postkomunistyczne korzenie i sprzyjanie współczesnemu modelowi, w którym ludzi i instytucji nie traktuje się równo, a państwu wiąże się ręce, kiedy próbuje walczyć z nieprawościami. Niechęć do wymiaru sprawiedliwości podziela znaczna część polskiego społeczeństwa. Znajduje ta niechęć pożywkę w głośnych aferalnych historiach - sądy mają swój niechlubny udział w bezkarności szefów Amber Gold i w przekrętach reprywatyzacyjnych w Warszawie. Ale i w codziennych doświadczeniach – przewlekłość wojuje o palmę pierwszeństwa z bezdusznością i formalizmem.
Wiele zmian przegłosowanych w pakiecie Ziobry próbuje naprawić ten stan rzeczy. Czy większe uzależnienie prezesów sądów od ministra nie będzie nakierowane na poprawienie efektywności tych instytucji, chronionych do tej pory zasadą korporacyjnej bezkarności? Możliwe, że tak, sami z siebie nie umieli albo nie chcieli tego zrobić. Zmniejsza się zarazem arbitralność w przydzielaniu spraw sędziom.
Za to przebudowa czapy, czyli Krajowej Rady Sądownictwa budzi moje wątpliwości. To prawda, sama koncepcja KRS jako ciała chroniącego autonomię sądów jest produktem specyficznej atmosfery po drugiej wojnie światowej. Daleko nie wszędzie takie instytucje stworzono – głównie w krajach romańskich. W Niemczech, Anglii czy USA to władza wykonawcza mianuje sędziów bez ograniczeń.
Ale skoro to konstytucja przesądza o konieczności zachowania KRS, chyba lepszą drogą byłaby jej demokratyzacja, według pierwszego pomysłu Ziobry. Kiedyś podobne idee pojawiały się nawet w kręgach kierowniczych PO. Ostatecznie przegłosowano skomplikowany system „izb” nakierowany przede wszystkim na obejście konstytucji, daje największy wpływ na kariery sędziowskie politykom.
Ziobro mówi, że większość parlamentarna ma mandat demokratyczny, a korporacja – nie. Jest w tym coś z prawdy. Ale linki polityczne jako podstawowy motyw awansów sędziów też budzi wątpliwości. Ja w każdym razie nie widzę w tej konstrukcji dostatecznych bezpieczników chroniących z kolei sędziów przed naciskami. Nota bene takie polityczne linki nie znikną po odejściu PiS od władzy. Jeśli przyjąć uproszczone widzenie obecnej opozycji jako ostoi szemranych interesów, to ona też będzie miała większą niż do tej pory łatwość w kreowaniu sędziów na swój obraz i podobieństwo.
Kręgi rządowe odpowiedzą: w dotychczasowym systemie korporacja, kasta, działała zawsze przeciw nam. Teraz będziemy mieli wpływ przynajmniej wtedy, kiedy wygramy wybory. I to brzmi przekonująco. Ale powiadam: będą z kolei sytuacje, kiedy ta władza może mieć pokusę naginania wyroków do swoich potrzeb. Bo takie pokusy ma każda władza. Nie widzę w przyjętej ustawie wystarczających gwarancji, że będzie w tym hamowana.
A już całkiem niepokojąco brzmią zapisy dopiero co wniesionej przez grupę posłów PiS ustawy o Sądzie Najwyższym. To jest recepta na proste odwołanie nie lubianego przez siebie sądu. Na dokładkę nie w całości – odpowiedniej selekcji dokona minister. Tu intencja czystki nie jest nawet skrywana. I tym razem naprawdę trudno będzie bronić takich przepisów przed zarzutem uzależnienia sądownictwa od rządu, od polityków. Także przed zarzutami na forum międzynarodowym.
Owszem, w USA czy w Niemczech sędziów mianują politycy, ale potem ci powołani cieszą się niezależnością. Podeptanie kadencji to podeptanie niezawisłości. Od tej pory żaden sędzia nie będzie czuł się w Polsce bezpieczny, bo może go spotkać coś podobnego.
Nota bene to przecież dotyczy nie tylko sędziów. Jeśli można wygasić urzędowanie Sądu Najwyższego, używając jako argumentu zmiany jego organizacji, to można to zrobić każdemu. Na przykład prezydentowi. Oczywiście sytuacja będzie nieco inna, on ma demokratyczny mandat, ale prawnik dysponujący oparciem w parlamentarnej większości znajdzie odpowiednie argumenty, kiedy sama zasada przestanie być tabu. Nieprzypadkowo Andrzej Duda niepokoił się już zapisanym w przegłosowanej ustawie zakończeniem przed czasem kadencji KRS. Pojutrze, obecna opozycja to samo może zrobić z nim.
Po części ustawa o KRS, ale zwłaszcza ustawa o Sądzie Najwyższym, pisana jest według logiki rewolucji. Nie to mnie jednak najbardziej niepokoi, a to, że zbytnie uzależnienie sędziów od najbardziej wzniosłych politycznych kryteriów nigdy nie kończyło się dobrze. Stała presja administracyjna nie jest receptą na podniesienie morale sędziów, raczej na ich dalsze łamanie.
W takich krajach jak Niemcy stopień społecznego kompromisu jest o wiele większy, więc nominacje sędziów w rękach polityków nie budzą kontrowersji. A nawet tam, gdzie stosowano przy doborze kryteria czysto polityczne (Ameryka), zawsze unikano wrażenia zmian zbiorowych, czyli jakiejś formy czystki.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Przyjęcie przez Sejm ustaw zmieniających sądowniczy system w Polsce, komentator Onetu.pl opatrzył barwnym tytułem „Kaczyński idzie po sędziów”. Prezes PiS nie ukrywał swego wieloletniej awersji do polskiego sądownictwa.
Zarzucał mu postkomunistyczne korzenie i sprzyjanie współczesnemu modelowi, w którym ludzi i instytucji nie traktuje się równo, a państwu wiąże się ręce, kiedy próbuje walczyć z nieprawościami. Niechęć do wymiaru sprawiedliwości podziela znaczna część polskiego społeczeństwa. Znajduje ta niechęć pożywkę w głośnych aferalnych historiach - sądy mają swój niechlubny udział w bezkarności szefów Amber Gold i w przekrętach reprywatyzacyjnych w Warszawie. Ale i w codziennych doświadczeniach – przewlekłość wojuje o palmę pierwszeństwa z bezdusznością i formalizmem.
Wiele zmian przegłosowanych w pakiecie Ziobry próbuje naprawić ten stan rzeczy. Czy większe uzależnienie prezesów sądów od ministra nie będzie nakierowane na poprawienie efektywności tych instytucji, chronionych do tej pory zasadą korporacyjnej bezkarności? Możliwe, że tak, sami z siebie nie umieli albo nie chcieli tego zrobić. Zmniejsza się zarazem arbitralność w przydzielaniu spraw sędziom.
Za to przebudowa czapy, czyli Krajowej Rady Sądownictwa budzi moje wątpliwości. To prawda, sama koncepcja KRS jako ciała chroniącego autonomię sądów jest produktem specyficznej atmosfery po drugiej wojnie światowej. Daleko nie wszędzie takie instytucje stworzono – głównie w krajach romańskich. W Niemczech, Anglii czy USA to władza wykonawcza mianuje sędziów bez ograniczeń.
Ale skoro to konstytucja przesądza o konieczności zachowania KRS, chyba lepszą drogą byłaby jej demokratyzacja, według pierwszego pomysłu Ziobry. Kiedyś podobne idee pojawiały się nawet w kręgach kierowniczych PO. Ostatecznie przegłosowano skomplikowany system „izb” nakierowany przede wszystkim na obejście konstytucji, daje największy wpływ na kariery sędziowskie politykom.
Ziobro mówi, że większość parlamentarna ma mandat demokratyczny, a korporacja – nie. Jest w tym coś z prawdy. Ale linki polityczne jako podstawowy motyw awansów sędziów też budzi wątpliwości. Ja w każdym razie nie widzę w tej konstrukcji dostatecznych bezpieczników chroniących z kolei sędziów przed naciskami. Nota bene takie polityczne linki nie znikną po odejściu PiS od władzy. Jeśli przyjąć uproszczone widzenie obecnej opozycji jako ostoi szemranych interesów, to ona też będzie miała większą niż do tej pory łatwość w kreowaniu sędziów na swój obraz i podobieństwo.
Kręgi rządowe odpowiedzą: w dotychczasowym systemie korporacja, kasta, działała zawsze przeciw nam. Teraz będziemy mieli wpływ przynajmniej wtedy, kiedy wygramy wybory. I to brzmi przekonująco. Ale powiadam: będą z kolei sytuacje, kiedy ta władza może mieć pokusę naginania wyroków do swoich potrzeb. Bo takie pokusy ma każda władza. Nie widzę w przyjętej ustawie wystarczających gwarancji, że będzie w tym hamowana.
A już całkiem niepokojąco brzmią zapisy dopiero co wniesionej przez grupę posłów PiS ustawy o Sądzie Najwyższym. To jest recepta na proste odwołanie nie lubianego przez siebie sądu. Na dokładkę nie w całości – odpowiedniej selekcji dokona minister. Tu intencja czystki nie jest nawet skrywana. I tym razem naprawdę trudno będzie bronić takich przepisów przed zarzutem uzależnienia sądownictwa od rządu, od polityków. Także przed zarzutami na forum międzynarodowym.
Owszem, w USA czy w Niemczech sędziów mianują politycy, ale potem ci powołani cieszą się niezależnością. Podeptanie kadencji to podeptanie niezawisłości. Od tej pory żaden sędzia nie będzie czuł się w Polsce bezpieczny, bo może go spotkać coś podobnego.
Nota bene to przecież dotyczy nie tylko sędziów. Jeśli można wygasić urzędowanie Sądu Najwyższego, używając jako argumentu zmiany jego organizacji, to można to zrobić każdemu. Na przykład prezydentowi. Oczywiście sytuacja będzie nieco inna, on ma demokratyczny mandat, ale prawnik dysponujący oparciem w parlamentarnej większości znajdzie odpowiednie argumenty, kiedy sama zasada przestanie być tabu. Nieprzypadkowo Andrzej Duda niepokoił się już zapisanym w przegłosowanej ustawie zakończeniem przed czasem kadencji KRS. Pojutrze, obecna opozycja to samo może zrobić z nim.
Po części ustawa o KRS, ale zwłaszcza ustawa o Sądzie Najwyższym, pisana jest według logiki rewolucji. Nie to mnie jednak najbardziej niepokoi, a to, że zbytnie uzależnienie sędziów od najbardziej wzniosłych politycznych kryteriów nigdy nie kończyło się dobrze. Stała presja administracyjna nie jest receptą na podniesienie morale sędziów, raczej na ich dalsze łamanie.
W takich krajach jak Niemcy stopień społecznego kompromisu jest o wiele większy, więc nominacje sędziów w rękach polityków nie budzą kontrowersji. A nawet tam, gdzie stosowano przy doborze kryteria czysto polityczne (Ameryka), zawsze unikano wrażenia zmian zbiorowych, czyli jakiejś formy czystki.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/348689-sadownictwo-wymaga-naprawy-ale-dopiero-co-wniesiona-ustawa-o-sadzie-najwyzszym-to-o-jeden-most-za-daleko