W roku 1937 prezydent USA Franklin Delano Roosevelt nie mógł przepchnąć swoich socjalnych ustaw przez odziedziczony po poprzednikach, konserwatywny Sąd Najwyższy. Nie, nie zaproponował zakończenia jego kadencji, to by się Amerykanom nie mieściło w głowie. Zaproponował jedynie dodanie nowych sędziów używając argumentu, że ci dotychczasowi są zbyt starzy i nie radzą sobie ze sprawami.
Wybuchł skandal, oskarżono prezydenta o skłonności dyktatorskie. I Kongres, gdzie większość miała Partia Demokratyczna, formacja Roosevelta, projekt odrzuciła. Wprawdzie równocześnie Sąd Najwyższy zmienił dość gruntownie kierunek orzekania, a dymisje sędziwych wrogów prezydenta dały mu okazję do mianowania ludzi sobie przyjaznych. Ale pewnych granic nie przekroczono.
W Polsce mogą zostać przekroczone, ze skutkiem niewiadomym, chyba że… Chyba że ustawa o Sądzie Najwyższym to tylko straszak, który ma wisieć nad sędziowskimi głowami. Ale nawet jako straszak nie budzi mojej sympatii – to Sąd Najwyższy orzeka o ważności wyborów. A znając wrogość PiS i jego lidera do korporacji prawniczych spodziewam się uchwalenia także i tego prawa. I jestem przeciw.
Wiem naturalnie, że dla zwykłych ludzi te zmiany nie są emocjonujące, a sędziowie szczególnie warci obrony. Latami pracowali na tę społeczną obojętność. Ale ja nie bronię konkretnych koterii, a zasady. Nie jest praworządnym państwo, w którym sędzia staje się świętą krową. Ale takie, gdy popada w zależność od każdorazowej politycznej większości – też nie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W roku 1937 prezydent USA Franklin Delano Roosevelt nie mógł przepchnąć swoich socjalnych ustaw przez odziedziczony po poprzednikach, konserwatywny Sąd Najwyższy. Nie, nie zaproponował zakończenia jego kadencji, to by się Amerykanom nie mieściło w głowie. Zaproponował jedynie dodanie nowych sędziów używając argumentu, że ci dotychczasowi są zbyt starzy i nie radzą sobie ze sprawami.
Wybuchł skandal, oskarżono prezydenta o skłonności dyktatorskie. I Kongres, gdzie większość miała Partia Demokratyczna, formacja Roosevelta, projekt odrzuciła. Wprawdzie równocześnie Sąd Najwyższy zmienił dość gruntownie kierunek orzekania, a dymisje sędziwych wrogów prezydenta dały mu okazję do mianowania ludzi sobie przyjaznych. Ale pewnych granic nie przekroczono.
W Polsce mogą zostać przekroczone, ze skutkiem niewiadomym, chyba że… Chyba że ustawa o Sądzie Najwyższym to tylko straszak, który ma wisieć nad sędziowskimi głowami. Ale nawet jako straszak nie budzi mojej sympatii – to Sąd Najwyższy orzeka o ważności wyborów. A znając wrogość PiS i jego lidera do korporacji prawniczych spodziewam się uchwalenia także i tego prawa. I jestem przeciw.
Wiem naturalnie, że dla zwykłych ludzi te zmiany nie są emocjonujące, a sędziowie szczególnie warci obrony. Latami pracowali na tę społeczną obojętność. Ale ja nie bronię konkretnych koterii, a zasady. Nie jest praworządnym państwo, w którym sędzia staje się świętą krową. Ale takie, gdy popada w zależność od każdorazowej politycznej większości – też nie.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/348689-sadownictwo-wymaga-naprawy-ale-dopiero-co-wniesiona-ustawa-o-sadzie-najwyzszym-to-o-jeden-most-za-daleko?strona=2