(…) przez pół godziny było na placu Zamkowym dobrze. Potem już jednak coraz gorzej. Kasprzak najwyraźniej rządził mikrofonem. I sam decydował, kogo dopuścić do głosu. Ten facet tak ma, że czym więcej mówi o tym, że czas ruchów społecznych skupionych wokół liderów się skończył, tym bardziej wyłażą z niego ambicja, apodyktyczność i narcyzm. Na placu Zamkowym był cyrk Kasprzaka, a my byliśmy jego małpami. Kazał nam przyjechać, to przyjechaliśmy. A potem po chwili kazał się rozejść, bo taką miał koncepcję. Czymże jest wszak nasza, maluczkich, pokora w porównaniu z upokorzeniem, jakiego doznali politycy?
— tak kontrmiesięcznicę smoleńską relacjonuje na swoim blogu prof. Jan Hartman.
I właśnie to ich upokorzenie przekreśla inicjatywę Obywateli RP. Na podwyższeniu wokół głównego mówcy i konferansjera Pawła Kasprzaka zgromadzili się ludzie, zdawałoby się, dużego kalibru. Każdy z nich liczył, że przemówi, lecz nie było im dane. Trzymano ich w niepewności, a potem nie udzielono głosu. Nie dziwię się, że nie oddano mikrofonu Kijowskiemu, który chyba spadł z konia, wyobrażając sobie, że miał tam wtedy coś do ugrania. Ale nie przemawiał również ani Niesiołowski, ani Lityński, ani Łoziński, ani nawet były premier Kazimierz Marcinkiewicz, o którym Kasprzak był łaskaw wypowiedzieć się pół metra od mikrofonu „po ch… Marcinkiewicz”, co usłyszało ponad tysiąc osób, z zainteresowanym na czele. Nie zapominam, że Marcinkiewicz był w PiS, ale przeszedł na naszą stronę i jest byłym premierem. Skoro mówił Cimoszewicz – inny były premier – to powinno się również dać głos Marcinkiewiczowi
— opisuje Hartman.
Ale w tych bojowniczych kręgach nie ma szacunku dla polityki i polityków. Nie ma nawet specjalnie kultury. Tam rządzi ta sama arogancja, którą wygrywają populiści, zjednujący sobie poparcie poprzez wrogość wobec elit. Głupie to. Politycy nie będą już chcieli współpracować z Obywatelami RP ani innymi fajterami. Schetyna z Petru widziani byli tego wieczora w którejś z restauracji. Symboliczne. Podemonstrować, a potem do telewizji i do knajpy. Taka to jest ta nasza walka. Obywatelskie nieposłuszeństwo za trzy grosze
— dodaje autor bloga hartman.blog.polityka.pl.
Nie zabrakło również tematu Władysława Frasyniuka.
Gdy już Kasprzak przepędził nas z placu Zamkowego, żebyśmy nie przeszkadzali Kaczyńskiemu, udaliśmy się za naszym nowym liderem, Władysławem Frasyniukiem, w nadziei, że poprowadzi nas na barykadę, czyli w okolicę Krakowskiego Przedmieścia. Z wielkim entuzjazmem tysięczny tłum podążył za otoczonym szczelnym kordonem Władkiem. Ostrzeliwany z niezliczonych aparatów i kamer przywódca udał się na plac Piłsudskiego. Tam, dość niespodziewanie, złożył kwiaty pod pomnikiem Nieznanego Żołnierza. OK, czemu nie. W tym samym czasie ludzie Kijowskiego z głupia frant, odciągając uwagę od Frasyniuka, dwieście metrów dalej, na placu, zaintonowali hymn. Zdezorientowani uczestnicy pochodu, w liczbie kilkuset, stanęli i śpiewali, nieświadomi tego, kto tam nimi i po co tak manipuluje
— pisze filozof.
Po chwili kordon Frasyniuka ruszył dalej – oczywiście w stronę Krakowskiego! Szliśmy za naszym wodzem dwieście metrów, gdy okazało się, że… właśnie odprowadzamy go do hotelu Victoria. Tymczasem zaś były nasz wódz, Mateusz Kijowski, z garsteczką swoich zwolenników rozłożył się na środku placu. Kilkunastu kodowskich „murarzy” wykrzykiwało coś, że są z Warszawą, a Warszawa z nimi. Kto tam nie był, nie wyobrazi sobie, w jak groteskowym znaleźliśmy się położeniu. Nasz nowo wybrany przywódca popełnił na dobry początek absurdalną gafę. Po czymś takim trudno mieć nadzieję, że sobie poradzi
— drwi prof. Hartman.
A my co? A my, tłum, poszliśmy pod Krakowskie, pod sam kordon policji, przekrzykiwać Kaczyńskiego i sławić Lecha Wałęsę. Byliśmy tam sami, opuszczeni przez polityków. Z zawodowych widziałem tam tylko Ryszarda Kalisza, dyskutującego z policją, która czepiała się kogoś, kto sobie przyniósł drabinkę malarską i na niej stał. Wkrótce się rozeszliśmy. Poszedłem, a jakże, do knajpy – w towarzystwie kilkorga działaczy z centrali KOD, niepozostawiających mi żadnych złudzeń co do możliwości odnowy w naszej organizacji. Tylko się popłakać. Po tym wszystkim…
— dodaje.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
(…) przez pół godziny było na placu Zamkowym dobrze. Potem już jednak coraz gorzej. Kasprzak najwyraźniej rządził mikrofonem. I sam decydował, kogo dopuścić do głosu. Ten facet tak ma, że czym więcej mówi o tym, że czas ruchów społecznych skupionych wokół liderów się skończył, tym bardziej wyłażą z niego ambicja, apodyktyczność i narcyzm. Na placu Zamkowym był cyrk Kasprzaka, a my byliśmy jego małpami. Kazał nam przyjechać, to przyjechaliśmy. A potem po chwili kazał się rozejść, bo taką miał koncepcję. Czymże jest wszak nasza, maluczkich, pokora w porównaniu z upokorzeniem, jakiego doznali politycy?
— tak kontrmiesięcznicę smoleńską relacjonuje na swoim blogu prof. Jan Hartman.
I właśnie to ich upokorzenie przekreśla inicjatywę Obywateli RP. Na podwyższeniu wokół głównego mówcy i konferansjera Pawła Kasprzaka zgromadzili się ludzie, zdawałoby się, dużego kalibru. Każdy z nich liczył, że przemówi, lecz nie było im dane. Trzymano ich w niepewności, a potem nie udzielono głosu. Nie dziwię się, że nie oddano mikrofonu Kijowskiemu, który chyba spadł z konia, wyobrażając sobie, że miał tam wtedy coś do ugrania. Ale nie przemawiał również ani Niesiołowski, ani Lityński, ani Łoziński, ani nawet były premier Kazimierz Marcinkiewicz, o którym Kasprzak był łaskaw wypowiedzieć się pół metra od mikrofonu „po ch… Marcinkiewicz”, co usłyszało ponad tysiąc osób, z zainteresowanym na czele. Nie zapominam, że Marcinkiewicz był w PiS, ale przeszedł na naszą stronę i jest byłym premierem. Skoro mówił Cimoszewicz – inny były premier – to powinno się również dać głos Marcinkiewiczowi
— opisuje Hartman.
Ale w tych bojowniczych kręgach nie ma szacunku dla polityki i polityków. Nie ma nawet specjalnie kultury. Tam rządzi ta sama arogancja, którą wygrywają populiści, zjednujący sobie poparcie poprzez wrogość wobec elit. Głupie to. Politycy nie będą już chcieli współpracować z Obywatelami RP ani innymi fajterami. Schetyna z Petru widziani byli tego wieczora w którejś z restauracji. Symboliczne. Podemonstrować, a potem do telewizji i do knajpy. Taka to jest ta nasza walka. Obywatelskie nieposłuszeństwo za trzy grosze
— dodaje autor bloga hartman.blog.polityka.pl.
Nie zabrakło również tematu Władysława Frasyniuka.
Gdy już Kasprzak przepędził nas z placu Zamkowego, żebyśmy nie przeszkadzali Kaczyńskiemu, udaliśmy się za naszym nowym liderem, Władysławem Frasyniukiem, w nadziei, że poprowadzi nas na barykadę, czyli w okolicę Krakowskiego Przedmieścia. Z wielkim entuzjazmem tysięczny tłum podążył za otoczonym szczelnym kordonem Władkiem. Ostrzeliwany z niezliczonych aparatów i kamer przywódca udał się na plac Piłsudskiego. Tam, dość niespodziewanie, złożył kwiaty pod pomnikiem Nieznanego Żołnierza. OK, czemu nie. W tym samym czasie ludzie Kijowskiego z głupia frant, odciągając uwagę od Frasyniuka, dwieście metrów dalej, na placu, zaintonowali hymn. Zdezorientowani uczestnicy pochodu, w liczbie kilkuset, stanęli i śpiewali, nieświadomi tego, kto tam nimi i po co tak manipuluje
— pisze filozof.
Po chwili kordon Frasyniuka ruszył dalej – oczywiście w stronę Krakowskiego! Szliśmy za naszym wodzem dwieście metrów, gdy okazało się, że… właśnie odprowadzamy go do hotelu Victoria. Tymczasem zaś były nasz wódz, Mateusz Kijowski, z garsteczką swoich zwolenników rozłożył się na środku placu. Kilkunastu kodowskich „murarzy” wykrzykiwało coś, że są z Warszawą, a Warszawa z nimi. Kto tam nie był, nie wyobrazi sobie, w jak groteskowym znaleźliśmy się położeniu. Nasz nowo wybrany przywódca popełnił na dobry początek absurdalną gafę. Po czymś takim trudno mieć nadzieję, że sobie poradzi
— drwi prof. Hartman.
A my co? A my, tłum, poszliśmy pod Krakowskie, pod sam kordon policji, przekrzykiwać Kaczyńskiego i sławić Lecha Wałęsę. Byliśmy tam sami, opuszczeni przez polityków. Z zawodowych widziałem tam tylko Ryszarda Kalisza, dyskutującego z policją, która czepiała się kogoś, kto sobie przyniósł drabinkę malarską i na niej stał. Wkrótce się rozeszliśmy. Poszedłem, a jakże, do knajpy – w towarzystwie kilkorga działaczy z centrali KOD, niepozostawiających mi żadnych złudzeń co do możliwości odnowy w naszej organizacji. Tylko się popłakać. Po tym wszystkim…
— dodaje.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/348678-hartman-obnaza-kabaret-pt-obywatele-rp-kasprzak-publicznie-bluzgajacy-na-marcinkiewicza-frasyniuk-prowadzacy-lud-do-hotelu