Miałem wczoraj rozkosz zetknięcia się z tłumem kontrmanifestantów, którzy rozpoznawali się po kwiatach dzierżonych w dłoniach. W założeniu pewnie nawiązywali do portugalskiej „rewolucji goździków” byli to ci lepiej wykształceni, bardziej elitarni…w praktyce starsi panowie w fazie herzklekotu i panie w wieku balzacowskim. Towarzystwo subtelnie purpurowe na twarzach i obarczone szczękościskiem, który zwykle znamionuje nadużywanie mocnych emocji.
Na ich twarzach wypisane było jedno pytanie:
Jak to się stało, że my, potomkowie bolszewickich rodzin i przyległości, nagle straciliśmy uprzywilejowane pozycje, które dawały nam komfort spoglądania na Polaków z góry i pozowania na światowców, którzy spokojnie, bez emocji, puentują żądania polskiego ludu?
Jak to się stało, że teraz „te ciemne chamy” mają władzę i jeszcze ustawiają nas poza barierkami?
Jak to się stało, że nasze autorytety „Wałęsa. Frasyniuk, Michnik, Cimoszewicz” już nie dyktują dziennikarzom i całej opinii publicznej tego, co należy myśleć, co należy czytać, co należy mówić?
Ci ludzie wciąż nie mogą wyjść z szoku.
Ten szok, ta nagła zmiana miejsc, powoduje paroksyzmy proletariackiej miłości bliźniego.
A zatem podchodziły do mnie różne postaci – od wyrafinowanego pana Niemca, znanego z czasów walki o krzyż na Krakowskim Przedmieściku (który, a jakże!, był na posterunku), po nobliwe (zdawałoby się matrony) i pieścili mi uszy subtelnymi zaproszeniami do dyskusji:
Ty bydlaku, ty gnoju. Takich jak ty to powinni wykończyć dawno.
Hmmm… jacy Oni i kiedy? – pomyślałem wytężywszy prosty umysł.
Starszy mężczyzna (posługujący się z dużą wprawą językiem polskim), z twarzy wyglądający na „dogłębnego bakalarza szkół resortowych” (obowiązkowy wąs i pąsowość), podszedł nawet do mnie i subtelnie usiłował ująć mnie za szyję – pewnie w celu odbycia uroczej dyskusji na temat filozofii wczesnego Marksa.
Niestety zbyt dawno chodził na resortowe kursy erystyczne, gdzie w postaci złotego argumentu używano tzw „blondynki” i zdążyłem wyprzedzić jego zamiary zadając mu prostego prztyczka w nos, który przytomnie osadził go w miejscu.
Tak to szkoła franfurcko – otwocka spotkała się z prostym tomizmem krakowskim. Zza pleców dobiegło mnie jedynie pełne miłości bulgotanie:
I tak będziesz wisiał, kurwa parę lat temu, to z takimi szybko robiło się porządek.
Kilka innych dam wrzeszczało za mną:
„Pisowska k…wo”!
Co uznałem za temat do kolejnego zastanowienia, bowiem to bardziej powierzchowność uroczych niewiast przywodziła na myśl rozkoszną profesję, o której raczyły wspomnieć, a do PiS nigdy nie należałem i należeć nie zamierzam.
Zresztą PiS do mnie również…
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Miałem wczoraj rozkosz zetknięcia się z tłumem kontrmanifestantów, którzy rozpoznawali się po kwiatach dzierżonych w dłoniach. W założeniu pewnie nawiązywali do portugalskiej „rewolucji goździków” byli to ci lepiej wykształceni, bardziej elitarni…w praktyce starsi panowie w fazie herzklekotu i panie w wieku balzacowskim. Towarzystwo subtelnie purpurowe na twarzach i obarczone szczękościskiem, który zwykle znamionuje nadużywanie mocnych emocji.
Na ich twarzach wypisane było jedno pytanie:
Jak to się stało, że my, potomkowie bolszewickich rodzin i przyległości, nagle straciliśmy uprzywilejowane pozycje, które dawały nam komfort spoglądania na Polaków z góry i pozowania na światowców, którzy spokojnie, bez emocji, puentują żądania polskiego ludu?
Jak to się stało, że teraz „te ciemne chamy” mają władzę i jeszcze ustawiają nas poza barierkami?
Jak to się stało, że nasze autorytety „Wałęsa. Frasyniuk, Michnik, Cimoszewicz” już nie dyktują dziennikarzom i całej opinii publicznej tego, co należy myśleć, co należy czytać, co należy mówić?
Ci ludzie wciąż nie mogą wyjść z szoku.
Ten szok, ta nagła zmiana miejsc, powoduje paroksyzmy proletariackiej miłości bliźniego.
A zatem podchodziły do mnie różne postaci – od wyrafinowanego pana Niemca, znanego z czasów walki o krzyż na Krakowskim Przedmieściku (który, a jakże!, był na posterunku), po nobliwe (zdawałoby się matrony) i pieścili mi uszy subtelnymi zaproszeniami do dyskusji:
Ty bydlaku, ty gnoju. Takich jak ty to powinni wykończyć dawno.
Hmmm… jacy Oni i kiedy? – pomyślałem wytężywszy prosty umysł.
Starszy mężczyzna (posługujący się z dużą wprawą językiem polskim), z twarzy wyglądający na „dogłębnego bakalarza szkół resortowych” (obowiązkowy wąs i pąsowość), podszedł nawet do mnie i subtelnie usiłował ująć mnie za szyję – pewnie w celu odbycia uroczej dyskusji na temat filozofii wczesnego Marksa.
Niestety zbyt dawno chodził na resortowe kursy erystyczne, gdzie w postaci złotego argumentu używano tzw „blondynki” i zdążyłem wyprzedzić jego zamiary zadając mu prostego prztyczka w nos, który przytomnie osadził go w miejscu.
Tak to szkoła franfurcko – otwocka spotkała się z prostym tomizmem krakowskim. Zza pleców dobiegło mnie jedynie pełne miłości bulgotanie:
I tak będziesz wisiał, kurwa parę lat temu, to z takimi szybko robiło się porządek.
Kilka innych dam wrzeszczało za mną:
„Pisowska k…wo”!
Co uznałem za temat do kolejnego zastanowienia, bowiem to bardziej powierzchowność uroczych niewiast przywodziła na myśl rozkoszną profesję, o której raczyły wspomnieć, a do PiS nigdy nie należałem i należeć nie zamierzam.
Zresztą PiS do mnie również…
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/348272-refleksje-z-wczorajszych-rekolekcji-warszawskich-mialem-wczoraj-rozkosz-zetkniecia-sie-z-tlumem-kontrmanifestantow