Nic Polakom do zwrócenia nie mam, kompletnie nic
—oświadczył przed komisją śledczą b. szef Amber Gold Marcin P. W swych zeznaniach oceniał, że prokuratura celowo działała, aby był jedynym skazanym, a kancelaria premiera w 2012 r. „musiała mieć wiedzę” ws. jego spółki.
W środę sejmowa komisja śledcza przez sześć godzin przesłuchiwała w budynku warszawskiego sądu okręgowego b. szefa Amber Gold. Świadek został dowieziony na przesłuchanie z aresztu śledczego z okolic Trójmiasta.
Marcin P. - jako osoba oskarżona w toczącym się w Gdańsku procesie ws. Amber Gold - miał prawo odmówić zeznań, jednak z niego nie skorzystał. Odmawiał za to odpowiedzi na niektóre pytania, głównie dotyczące początków spółki Amber Gold i źródeł finansowania jego firmy. Uzasadniał to toczącym się wobec niego postępowaniem karnym.
Przewodnicząca komisji śledczej Małgorzata Wassermann (PiS) poinformowała PAP, że pewnym jest, iż środowe przesłuchanie Marcina P. nie było ostatnim.
Spółka Amber Gold powstała na początku 2009 r., miała inwestować w złoto i inne kruszce. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji. W 2011 r. firma zainwestowała też w linie lotnicze - linie OLT Express funkcjonowały przez kilka miesięcy w 2012 r. 13 sierpnia 2012 r. Amber Gold ogłosiła likwidację; tysiącom swoich klientów nie wypłaciła powierzonych jej pieniędzy i odsetek od nich.
Marcin P. przekonywał w środę posłów, że nie on jedyny powinien zasiadać na ławie oskarżonych ws. działalności swej spółki, ale także powinni się na niej znaleźć byli jej pracownicy.
To nie było stado 500 baranów, które szło ślepo i wykonywało polecenia
—mówił. W tym kontekście wskazywał, że oskarżenie powinno objąć również wszystkich dyrektorów odpowiedzialnych za funkcjonowanie departamentów spółki.
Jednocześnie kategorycznie zaprzeczył, by Amber Gold był „piramidą finansową”.
Było to przedsiębiorstwo, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, nie była to piramida finansowa, żaden wyrok prawomocny w tej sprawie nie zapadł
—stwierdził. Zaznaczył zarazem, że „w systemie polskim nie istnieje coś takiego jak piramida finansowa”.
Bardzo ciekawe (…) pan to mówi z przekonaniem, wiarą. Ten cynizm nie ma granic
—komentował odpowiedzi świadka Witold Zembaczyński (Nowoczesna).
Marcin P. mówił zaś, że „każdy, kto zwiera umowę, powinien mieć świadomość konsekwencji, jakie ponosi”. Dodawał, że można stracić środki w wyniku umowy na „produkty obarczone ryzykiem”.
Nie jestem w stanie zakazać każdemu podejmowania ryzyka
—dodał. Według P. „zapominamy o tych osobach, które uzyskały nawet więcej niż zakładała umowa w Amber Gold, bo takich osób też jest dość sporo”.
Zarobiłem w Amber Gold w ciągu całej działalności około 20 milionów złotych, w OLT Express nie zarobiłem ani złotówki
—podsumował świadek.
Marcin P. ocenił, że działalność jego spółki była „zorganizowana, bardzo przejrzysta, jasna i klarowna”. Dodał, że pomysł na Amber Gold narodził się w 2008 r. Nie chciał odpowiedzieć na pytania, skąd miał pomysł na stworzenie Amber Gold i jakie środki były potrzebne na rozpoczęcie działalności oraz skąd one pochodziły.
Zapewnił, że nigdy nie wręczał komukolwiek łapówki. Zapytany o jego wiedzę o „konieczności korumpowania urzędników” przez osoby związane z jego spółkami, P. odmówił odpowiedzi. Dopytywany, czy nie zaprzecza takim okolicznościom, odpowiedział, że nie zaprzecza.
Świadek odnosił się natomiast szerzej do kwestii działań organów państwa wobec Amber Gold.
Odniosłem wrażenie, że nikomu nie zależy na prowadzeniu tej sprawy
—mówił o postępowaniu wobec jego firmy w okresie poprzedzającym jego zatrzymanie w 2012 r. W jego ocenie sytuacja ta zmieniła się dopiero, gdy śledztwo przejęła Prokuratura Okręgowa w Łodzi.
Ja powiem tak: ja mogę powiedzieć, że ani funkcjonariusze ABW, ani prokuratura, oprócz ostatniej fazy postępowania karnego przed złożeniem aktu oskarżenia nigdy w stosunku do mnie nie zachowywała się w jakiś sposób nieprzyjemny - nie wiem jak to określić - nie naciskała na mnie
—powiedział Marcin P. Jak dodał „wszystko było tak robione, w cudzysłowie: +po ludzku, humanitarnie+, i dopiero po przeniesieniu sprawy do Łodzi, ta atmosfera zaczęła się zmieniać” - zaznaczył.
P. zapewnił też, że „nie zostawał na Pomorzu w kontakcie z żadnymi politykami”.
Politycy sami szukali ze mną kontaktu, ja raczej próbowałem się zawsze od polityków odcinać
—mówił. Dopytywany, którzy politycy szukali z nim kontaktu stwierdził:
Na pewno prezydent miasta Gdańska poprzez port lotniczy w Gdańsku.
Powiedział także, że jego wcześniejsza karalność „to był fakt powszechnie znany, to nie była żadna tajemnica”.
Przewodnicząca Wassermann pytała P., czy ma wiedzę o tym, aby w ówczesnej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów była wiedza nt. postępowania w stosunku do niego i, aby w takim razie KPRM interesowała się jego osobą.
Wiedzy jako takiej nie mam, ale patrząc znowu na cały obraz sytuacji i na zdarzenia, które miały miejsce, taka wiedza musiała być. Począwszy od drugiej połowy 2011 r., kiedy Michał Tusk (syn ówczesnego premiera Donalda Tuska - PAP) odmówił pracy w OLT Express ze względu na to, że tata mu zabronił, następnie poprzez informacje, które KPRM dostawała z ABW, które były wysyłane zarówno do prokuratury i do KPRM
—powiedział P.
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów musiała mieć wiedzę o tym, co się dzieje ze sprawą Amber Gold. A z racji tego, że tam był pracownikiem pan Michał Tusk, no to Donald Tusk na pewno miał, nie wierzę, ja bym miał tę wiedzę, gdyby pracował mój syn w takiej spółce i by wobec niej toczyło się postępowanie
—powiedział P.
Wątek pracy Michała Tuska dla należących do Amber Gold linii OLT Express był szczegółowo omawiany podczas środowego posiedzenia. M. Tusk przesłuchany przez komisję w zeszłym tygodniu potwierdził, że umowa o współpracy z OLT łączyła go od 15 marca 2012 r.
Marcin P. relacjonował, że syn ówczesnego premiera - który był wówczas dziennikarzem gdańskiego oddziału „Gazety Wyborczej” - jeszcze w 2011 r. sam zgłosił się do niego., że „chciałby znaleźć zatrudnienie w spółce OLT Express Regional”.
Rozmawiał wtedy z Jarosławem Frankowskim (dyrektor wykonawczy OLT - PAP) i wycofał się, mówiąc, jak mi się wydaje, że nie dostał aprobaty ojca, by się zatrudnić w tej spółce
—mówił P. Dodał, że nie jest pewien, czy tak było na pewno, bo na jego pamięć mógł wpłynąć „przekaz medialny”.
Mnie to było bardzo nie na rękę, by zatrudniać Michała Tuska z tego względu, że był to syn premiera. Nie chciałem, by polityka mieszała mi się w działalność biznesową spółek
—stwierdził P.
Po jakimś czasie, jak zeznał P., odbyła się też jego rozmowa z Frankowskim, że „można go (M. Tuska - PAP) będzie wykorzystać, bo jakieś informacje z lotniska wyniesie, bo wszyscy wiedzieli, że na lotnisku znajdzie zatrudnienie”.
Z kolei znów po upływie pewnego czasu - jak mówił P. - w styczniu lub w lutym 2012 r., zadzwonił do niego Tomasz Kloskowski (prezes Portu Lotniczego w Gdańsku).
Zadzwonił z propozycją, że pan Michał Tusk jest już pracownikiem lotniska i chciałby u nas pracować, ale w dziale marketingu i zajmować się pomocą w ustalaniu nowych kierunków połączeń
—zaznaczył P. Jak dodał, miał on przekazywać np. informacje, jakie trasy docelowe z przesiadką wybierają pasażerowie z Gdańska, co jest bardzo cenną informacją dla linii lotniczej, bo może stworzyć na tych trasach bezpośrednie połączenia.
Wtedy już z Michałem Tuskiem nie rozmawiałem, tylko rozmawiał z nim Frankowski, który przyszedł do mnie z informacją, że Michał Tusk się zgadza, a prezes Kloskowski nie robi żadnych problemów, by pracował jednocześnie w porcie lotniczym i spółce OLT Express
—opowiadał Marcin P. Michał Tusk nie wyraził jednak zgody na zatrudnienie w Amber Gold, która zajmowała się marketingiem wszystkich spółek, a chciał być zatrudniony w spółce OLT Express, która „de facto tylko sprzedawała bilety”.
Ja powiedziałem, że nie widzę z tym problemu
—zaznaczył P.
W tym czasie były bowiem zwolnienia z „Gazecie Wyborczej” i Michał Tusk wiedział, że lada moment straci pracę, choć nie miał tam etatu - dodał świadek.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nic Polakom do zwrócenia nie mam, kompletnie nic
—oświadczył przed komisją śledczą b. szef Amber Gold Marcin P. W swych zeznaniach oceniał, że prokuratura celowo działała, aby był jedynym skazanym, a kancelaria premiera w 2012 r. „musiała mieć wiedzę” ws. jego spółki.
W środę sejmowa komisja śledcza przez sześć godzin przesłuchiwała w budynku warszawskiego sądu okręgowego b. szefa Amber Gold. Świadek został dowieziony na przesłuchanie z aresztu śledczego z okolic Trójmiasta.
Marcin P. - jako osoba oskarżona w toczącym się w Gdańsku procesie ws. Amber Gold - miał prawo odmówić zeznań, jednak z niego nie skorzystał. Odmawiał za to odpowiedzi na niektóre pytania, głównie dotyczące początków spółki Amber Gold i źródeł finansowania jego firmy. Uzasadniał to toczącym się wobec niego postępowaniem karnym.
Przewodnicząca komisji śledczej Małgorzata Wassermann (PiS) poinformowała PAP, że pewnym jest, iż środowe przesłuchanie Marcina P. nie było ostatnim.
Spółka Amber Gold powstała na początku 2009 r., miała inwestować w złoto i inne kruszce. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji. W 2011 r. firma zainwestowała też w linie lotnicze - linie OLT Express funkcjonowały przez kilka miesięcy w 2012 r. 13 sierpnia 2012 r. Amber Gold ogłosiła likwidację; tysiącom swoich klientów nie wypłaciła powierzonych jej pieniędzy i odsetek od nich.
Marcin P. przekonywał w środę posłów, że nie on jedyny powinien zasiadać na ławie oskarżonych ws. działalności swej spółki, ale także powinni się na niej znaleźć byli jej pracownicy.
To nie było stado 500 baranów, które szło ślepo i wykonywało polecenia
—mówił. W tym kontekście wskazywał, że oskarżenie powinno objąć również wszystkich dyrektorów odpowiedzialnych za funkcjonowanie departamentów spółki.
Jednocześnie kategorycznie zaprzeczył, by Amber Gold był „piramidą finansową”.
Było to przedsiębiorstwo, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, nie była to piramida finansowa, żaden wyrok prawomocny w tej sprawie nie zapadł
—stwierdził. Zaznaczył zarazem, że „w systemie polskim nie istnieje coś takiego jak piramida finansowa”.
Bardzo ciekawe (…) pan to mówi z przekonaniem, wiarą. Ten cynizm nie ma granic
—komentował odpowiedzi świadka Witold Zembaczyński (Nowoczesna).
Marcin P. mówił zaś, że „każdy, kto zwiera umowę, powinien mieć świadomość konsekwencji, jakie ponosi”. Dodawał, że można stracić środki w wyniku umowy na „produkty obarczone ryzykiem”.
Nie jestem w stanie zakazać każdemu podejmowania ryzyka
—dodał. Według P. „zapominamy o tych osobach, które uzyskały nawet więcej niż zakładała umowa w Amber Gold, bo takich osób też jest dość sporo”.
Zarobiłem w Amber Gold w ciągu całej działalności około 20 milionów złotych, w OLT Express nie zarobiłem ani złotówki
—podsumował świadek.
Marcin P. ocenił, że działalność jego spółki była „zorganizowana, bardzo przejrzysta, jasna i klarowna”. Dodał, że pomysł na Amber Gold narodził się w 2008 r. Nie chciał odpowiedzieć na pytania, skąd miał pomysł na stworzenie Amber Gold i jakie środki były potrzebne na rozpoczęcie działalności oraz skąd one pochodziły.
Zapewnił, że nigdy nie wręczał komukolwiek łapówki. Zapytany o jego wiedzę o „konieczności korumpowania urzędników” przez osoby związane z jego spółkami, P. odmówił odpowiedzi. Dopytywany, czy nie zaprzecza takim okolicznościom, odpowiedział, że nie zaprzecza.
Świadek odnosił się natomiast szerzej do kwestii działań organów państwa wobec Amber Gold.
Odniosłem wrażenie, że nikomu nie zależy na prowadzeniu tej sprawy
—mówił o postępowaniu wobec jego firmy w okresie poprzedzającym jego zatrzymanie w 2012 r. W jego ocenie sytuacja ta zmieniła się dopiero, gdy śledztwo przejęła Prokuratura Okręgowa w Łodzi.
Ja powiem tak: ja mogę powiedzieć, że ani funkcjonariusze ABW, ani prokuratura, oprócz ostatniej fazy postępowania karnego przed złożeniem aktu oskarżenia nigdy w stosunku do mnie nie zachowywała się w jakiś sposób nieprzyjemny - nie wiem jak to określić - nie naciskała na mnie
—powiedział Marcin P. Jak dodał „wszystko było tak robione, w cudzysłowie: +po ludzku, humanitarnie+, i dopiero po przeniesieniu sprawy do Łodzi, ta atmosfera zaczęła się zmieniać” - zaznaczył.
P. zapewnił też, że „nie zostawał na Pomorzu w kontakcie z żadnymi politykami”.
Politycy sami szukali ze mną kontaktu, ja raczej próbowałem się zawsze od polityków odcinać
—mówił. Dopytywany, którzy politycy szukali z nim kontaktu stwierdził:
Na pewno prezydent miasta Gdańska poprzez port lotniczy w Gdańsku.
Powiedział także, że jego wcześniejsza karalność „to był fakt powszechnie znany, to nie była żadna tajemnica”.
Przewodnicząca Wassermann pytała P., czy ma wiedzę o tym, aby w ówczesnej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów była wiedza nt. postępowania w stosunku do niego i, aby w takim razie KPRM interesowała się jego osobą.
Wiedzy jako takiej nie mam, ale patrząc znowu na cały obraz sytuacji i na zdarzenia, które miały miejsce, taka wiedza musiała być. Począwszy od drugiej połowy 2011 r., kiedy Michał Tusk (syn ówczesnego premiera Donalda Tuska - PAP) odmówił pracy w OLT Express ze względu na to, że tata mu zabronił, następnie poprzez informacje, które KPRM dostawała z ABW, które były wysyłane zarówno do prokuratury i do KPRM
—powiedział P.
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów musiała mieć wiedzę o tym, co się dzieje ze sprawą Amber Gold. A z racji tego, że tam był pracownikiem pan Michał Tusk, no to Donald Tusk na pewno miał, nie wierzę, ja bym miał tę wiedzę, gdyby pracował mój syn w takiej spółce i by wobec niej toczyło się postępowanie
—powiedział P.
Wątek pracy Michała Tuska dla należących do Amber Gold linii OLT Express był szczegółowo omawiany podczas środowego posiedzenia. M. Tusk przesłuchany przez komisję w zeszłym tygodniu potwierdził, że umowa o współpracy z OLT łączyła go od 15 marca 2012 r.
Marcin P. relacjonował, że syn ówczesnego premiera - który był wówczas dziennikarzem gdańskiego oddziału „Gazety Wyborczej” - jeszcze w 2011 r. sam zgłosił się do niego., że „chciałby znaleźć zatrudnienie w spółce OLT Express Regional”.
Rozmawiał wtedy z Jarosławem Frankowskim (dyrektor wykonawczy OLT - PAP) i wycofał się, mówiąc, jak mi się wydaje, że nie dostał aprobaty ojca, by się zatrudnić w tej spółce
—mówił P. Dodał, że nie jest pewien, czy tak było na pewno, bo na jego pamięć mógł wpłynąć „przekaz medialny”.
Mnie to było bardzo nie na rękę, by zatrudniać Michała Tuska z tego względu, że był to syn premiera. Nie chciałem, by polityka mieszała mi się w działalność biznesową spółek
—stwierdził P.
Po jakimś czasie, jak zeznał P., odbyła się też jego rozmowa z Frankowskim, że „można go (M. Tuska - PAP) będzie wykorzystać, bo jakieś informacje z lotniska wyniesie, bo wszyscy wiedzieli, że na lotnisku znajdzie zatrudnienie”.
Z kolei znów po upływie pewnego czasu - jak mówił P. - w styczniu lub w lutym 2012 r., zadzwonił do niego Tomasz Kloskowski (prezes Portu Lotniczego w Gdańsku).
Zadzwonił z propozycją, że pan Michał Tusk jest już pracownikiem lotniska i chciałby u nas pracować, ale w dziale marketingu i zajmować się pomocą w ustalaniu nowych kierunków połączeń
—zaznaczył P. Jak dodał, miał on przekazywać np. informacje, jakie trasy docelowe z przesiadką wybierają pasażerowie z Gdańska, co jest bardzo cenną informacją dla linii lotniczej, bo może stworzyć na tych trasach bezpośrednie połączenia.
Wtedy już z Michałem Tuskiem nie rozmawiałem, tylko rozmawiał z nim Frankowski, który przyszedł do mnie z informacją, że Michał Tusk się zgadza, a prezes Kloskowski nie robi żadnych problemów, by pracował jednocześnie w porcie lotniczym i spółce OLT Express
—opowiadał Marcin P. Michał Tusk nie wyraził jednak zgody na zatrudnienie w Amber Gold, która zajmowała się marketingiem wszystkich spółek, a chciał być zatrudniony w spółce OLT Express, która „de facto tylko sprzedawała bilety”.
Ja powiedziałem, że nie widzę z tym problemu
—zaznaczył P.
W tym czasie były bowiem zwolnienia z „Gazecie Wyborczej” i Michał Tusk wiedział, że lada moment straci pracę, choć nie miał tam etatu - dodał świadek.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/346359-szczyt-bezczelnosci-b-szef-amber-gold-ja-nic-polakom-do-zwrocenia-nie-mam-kompletnie-nic