I tak pozostało do dziś. W niedawnym wywiadzie dla Deutsche Welle pełnomocnik rządu do spraw przesiedleńców i mniejszości narodowych Hartmut Koschyk podtrzymał, że nie ma mowy o przywróceniu Polakom statusu mniejszości, bowiem obowiązuje przecież traktat dobrosąsiedzki, w którym…
Zostało ustalone, że polska strona uznaje Niemców w Polsce jako mniejszość, a my Polakom w Niemczech i obywatelom niemieckim polskiego pochodzenia przyznajemy prawa odnoszące się do ich kultury i języka.
Znaczy, wszystko jest „gut” i niczego nie trzeba zmieniać. Przynajmniej odnośnie do „doskonale asymilujących się”, co podkreślają niemieccy politycy, Polaków w Niemczech. Pełnomocnik Koschyk nie omieszkał natomiast napomknąć, że mniejszość niemiecką w Polsce „boli” powiększanie Opola, że ludzie „czują się pozbawiani ich praw”, co znów - jak podsunął dziennikarz z Deutsche Welle - „dwa razy doprowadziło do ich głodówki”… Jak na ironię, wywiad ten przeprowadzony został podczas konferencji „Wiara - fundamentem tożsamości“, w Kamieniu Śląskim pod Opolem, zorganizowanej przez Federalne Ministerstwo spraw Wewnętrznych, Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej i Fundację Konrada Adenauera.
I właśnie ta rozmowa, która odbyła się trzy tygodnie temu sprowokowała prawnika Stefana Hamburę do jego bezprecedensowego, desperackiego protestu. Po co? Mecenas chce w ten sposob zwrócić uwagę opinii publicznej i rządów obu krajów przed piątkową wizytą prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera w Warszawie na łamanie prawa, na czynienie z polskiej mniejszości zakładników niemiecko-polskiego pojednania.
Mówiąc bez ogródek, odmowa formalnego unieważnienia tzw. rozporządzenia Göringa i uznanie polskiej mniejszości oznacza kontynuację dyskryminacji Polaków w Niemczech. Pozostaje ostatnie pytanie, dlaczego Niemcy tak bronią się przed przywróceniem praw mniejszosci polskiej? Powodów jest kilka. Te bardziej błahe, to pieniądze, które po prawdzie w kraju z wielomiliardową nadwyżką budżetową nie stanowią większego problemu. Każdy zdrowo myślący człowiek ma również świadomość, że na przeszkodzie nie mogą stanąć np. Turcy, którzy rzekomo też mogliby domagać się mniejszościowych przywilejów - to wręcz absurdalny argument, ponieważ ludność turecka nigdy terenów Niemiec nie zamieszkiwała, nigdy praw mniejszości nie miała i stanowi imigrację zarobkową.
Gdy w marcu 1938 r. odbywał się w berlińskim Teatrze Ludowym Kongres Polaków, uczestniczyło w nim 5 tys. delegatów. Niemieccy Polacy mieli wówczas swe struktury gospodarcze, spółki rolno-handlowe, różnorakie spółdzielnie i zjednoczenia zawodowe, drukarnie, gazety, szkoły, bursy, instytucje opieki socjalnej, prężnie działające stowarzyszenia kulturalne, zespoły artystyczne, czy kluby sportowe. Obroty tylko jednego z berlińskich instytutów kredytowych - Banku Słowiańskiego wyniosły na rok przed wybuchem wojny 3,3 mln reichsmarek, co przy ówczesnej wartości pieniędzy stanowiło nie lada sumę. Inny, stołeczny bank „Skarbona” obsługiwał zamożniejszą klientelę inteligentów, kupców i rzemieślników, w „banku „Pomoc” deponowali oszczędności i brali pożyczki robotnicy i drobniejsi ciułacze. Kongres delegatów przeszło półtoramilionowej polskiej mniejszości w III Rzeszy był gigantyczną manifestacją jedności…
I w tym szkopuł. Z niemieckiego punktu widzenia dobry Polak to milczący Polak. A Polacy zorganizowani w strukturach mniejszości i obligatoryjnie wspierani przez państwo mogliby stanowić w Niemczech liczącą się siłę polityczną, o większym nawet znaczeniu niż podtrzymywany sztucznie przy życiu Związek Wypędzonych, który zrzesza dziś głównie potomków powojennych wysiedleńców. Ma racje Cornelis Ochmann, „z moralnego punktu widzenia sprawa jest jasna”. Ale w tle pozostaje polityka. Tylko, czy traktat może prolongować i sankcjonować bezprawie? Na to pytanie muszą odpowiedzieć sobie nie tylko juryści, lecz przede wszystkim politycy, także politycy w naszym kraju…
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
I tak pozostało do dziś. W niedawnym wywiadzie dla Deutsche Welle pełnomocnik rządu do spraw przesiedleńców i mniejszości narodowych Hartmut Koschyk podtrzymał, że nie ma mowy o przywróceniu Polakom statusu mniejszości, bowiem obowiązuje przecież traktat dobrosąsiedzki, w którym…
Zostało ustalone, że polska strona uznaje Niemców w Polsce jako mniejszość, a my Polakom w Niemczech i obywatelom niemieckim polskiego pochodzenia przyznajemy prawa odnoszące się do ich kultury i języka.
Znaczy, wszystko jest „gut” i niczego nie trzeba zmieniać. Przynajmniej odnośnie do „doskonale asymilujących się”, co podkreślają niemieccy politycy, Polaków w Niemczech. Pełnomocnik Koschyk nie omieszkał natomiast napomknąć, że mniejszość niemiecką w Polsce „boli” powiększanie Opola, że ludzie „czują się pozbawiani ich praw”, co znów - jak podsunął dziennikarz z Deutsche Welle - „dwa razy doprowadziło do ich głodówki”… Jak na ironię, wywiad ten przeprowadzony został podczas konferencji „Wiara - fundamentem tożsamości“, w Kamieniu Śląskim pod Opolem, zorganizowanej przez Federalne Ministerstwo spraw Wewnętrznych, Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej i Fundację Konrada Adenauera.
I właśnie ta rozmowa, która odbyła się trzy tygodnie temu sprowokowała prawnika Stefana Hamburę do jego bezprecedensowego, desperackiego protestu. Po co? Mecenas chce w ten sposob zwrócić uwagę opinii publicznej i rządów obu krajów przed piątkową wizytą prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera w Warszawie na łamanie prawa, na czynienie z polskiej mniejszości zakładników niemiecko-polskiego pojednania.
Mówiąc bez ogródek, odmowa formalnego unieważnienia tzw. rozporządzenia Göringa i uznanie polskiej mniejszości oznacza kontynuację dyskryminacji Polaków w Niemczech. Pozostaje ostatnie pytanie, dlaczego Niemcy tak bronią się przed przywróceniem praw mniejszosci polskiej? Powodów jest kilka. Te bardziej błahe, to pieniądze, które po prawdzie w kraju z wielomiliardową nadwyżką budżetową nie stanowią większego problemu. Każdy zdrowo myślący człowiek ma również świadomość, że na przeszkodzie nie mogą stanąć np. Turcy, którzy rzekomo też mogliby domagać się mniejszościowych przywilejów - to wręcz absurdalny argument, ponieważ ludność turecka nigdy terenów Niemiec nie zamieszkiwała, nigdy praw mniejszości nie miała i stanowi imigrację zarobkową.
Gdy w marcu 1938 r. odbywał się w berlińskim Teatrze Ludowym Kongres Polaków, uczestniczyło w nim 5 tys. delegatów. Niemieccy Polacy mieli wówczas swe struktury gospodarcze, spółki rolno-handlowe, różnorakie spółdzielnie i zjednoczenia zawodowe, drukarnie, gazety, szkoły, bursy, instytucje opieki socjalnej, prężnie działające stowarzyszenia kulturalne, zespoły artystyczne, czy kluby sportowe. Obroty tylko jednego z berlińskich instytutów kredytowych - Banku Słowiańskiego wyniosły na rok przed wybuchem wojny 3,3 mln reichsmarek, co przy ówczesnej wartości pieniędzy stanowiło nie lada sumę. Inny, stołeczny bank „Skarbona” obsługiwał zamożniejszą klientelę inteligentów, kupców i rzemieślników, w „banku „Pomoc” deponowali oszczędności i brali pożyczki robotnicy i drobniejsi ciułacze. Kongres delegatów przeszło półtoramilionowej polskiej mniejszości w III Rzeszy był gigantyczną manifestacją jedności…
I w tym szkopuł. Z niemieckiego punktu widzenia dobry Polak to milczący Polak. A Polacy zorganizowani w strukturach mniejszości i obligatoryjnie wspierani przez państwo mogliby stanowić w Niemczech liczącą się siłę polityczną, o większym nawet znaczeniu niż podtrzymywany sztucznie przy życiu Związek Wypędzonych, który zrzesza dziś głównie potomków powojennych wysiedleńców. Ma racje Cornelis Ochmann, „z moralnego punktu widzenia sprawa jest jasna”. Ale w tle pozostaje polityka. Tylko, czy traktat może prolongować i sankcjonować bezprawie? Na to pytanie muszą odpowiedzieć sobie nie tylko juryści, lecz przede wszystkim politycy, także politycy w naszym kraju…
Strona 3 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/340187-desperacki-protest-jak-dlugo-jeszcze-rzad-federalny-bedzie-kluczyl-w-sprawie-mniejszosci-polskiej-w-niemczech?strona=3