Lepszego dnia na przypomnienie o swym istnieniu niemieccy Polacy wybrać nie mogli: ich apel wystosowany został na tydzień przed przyjazdem kanclerz Merkel i zagranicznych gości na okolicznościową fetę w miejscu, gdzie strzały z pancernika Szlezwik-Holsztyn rozpoczęły napaść III Rzeszy na Polskę i drugą wojnę światową. Zapachniało skandalem. Co stwierdzam z ubolewaniem, Niemcy składali różnorakie obietnice i szli na ustępstwa tylko pod taką presją, z reguły na marginesie obchodów okrągłych rocznic podpisania „traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy”, jak brzmi jego oficjalna nazwa. Powoływano grupy konsultacyjne, wykładano jakieś nieporównanie mniejsze sumy (w zestawieniu z finansowym wsparciem mniejszości niemieckiej w naszym kraju) na potrzeby niektórych, wybranych polskich organizacji… Wszystko to było wymuszone, a wyglądało jak łapanie się prawą ręką za lewe ucho. Wystarczyło przywrócić niemieckim Polakom dawny status, a ich problemy zniknęłyby jak ręką odjął, bowiem Niemcy są państwem prawa i przestrzegają ustalonych norm; uznane w RFN - mniejszości duńska, fryzyjska, serbołużycka oraz od niedawna… Sinti i Romów o nic żebrać nie muszą.
Zgodnie z niemiecką argumentacją, Polacy nie stanowią grupy etnicznej, lecz obcy element. Lud Sinti i Romów, który przywędrował z Półwyspu Indyjskiego jest niemiecką grupą etniczną, a Polacy, którzy zamieszkiwali tereny przechodzące między Niemcami a Polską z rąk do rąk… „napłynęli”. Co zakrawa na paradoks, najstarszy Związek Polaków w Niemczech jest członkiem-założycielem Federacji Europejskich Mniejszości Narodowych, lecz we własnym kraju zrzesza „osoby posiadające niemieckie obywatelstwo, które są polskiego pochodzenia”.
Dla niemieckich instytucji mniejszość narodowa Polaków nie istnieje, choć wedle oficjalnych danych aż 62,8 proc. obywateli RFN z polskimi korzeniami ocenia swą znajomość języka polskiego na „bardzo dobrą”, a tylko 16,5 proc. na „niewielką”. Liczby te można znaleźć m.in. w 112 stronicowej ekspertyzie pt. „Między dwoma światami”, opracowanej i opublikowanej przez Instytut Stosunków Zagranicznych (ifa) w 2009 r., na zlecenie pełnomocnika rządu RFN do spraw kultury i mediów. Autor tej doskonałej, drobiazgowej analizy, historyk - znawca dziejów wschodniej Europy Sebastian Nagel traktuje o strukturach oraz niedomogach stowarzyszeń polonijnych i konkluduje, że 1,5-2 mln obywateli Niemiec, którzy „z powodu pochodzenia mają szczególny stosunek do języka polskiego, kultury i tradycji” stanowi w republice na tle innych narodowości niezwykle „heterogenną, niewidoczną grupę”. Jak sam napisał, przodkowie niemieckich Polaków wywodzą się z czasów rozbiorów Polski, począwszy od 1772 roku. Wtedy nazywano ich „preussische Polen”, nieco później, w okresie industrializacji „Ruhrpolen”, dziś do ich określenia używa się semantycznych dziwolągów, jak „polskojęzyczni”, „współobywatele z polskim pochodzeniem” itp.
Ale i to stanowi tylko część prawdy. Słowiańskie grupy etniczne zamieszkiwały tereny aż po Berlin, zaś migracje wewnętrzne Polaków nastąpiły jeszcze w czasach przedrozbiorowych, m.in. po zawarciu polsko-saskiej Unii Personalnej za króla Augusta II Mocnego. Traktuje o tym m.in. ekspertyza prawna, dokonana na zlecenie MSZ przez ekspertów Michała Nowosielskiego, Andrzeja Saksona i Jana Sandorskiego. Jej wymowa i zalecenia dla polskiego rządu były jednoznaczne:
Rozporządzenie z 27 lutego 1940 r. ewidentnie naruszało normy prawa międzynarodowego i jako takie należy je uznać za nieważne ab initio. Z tego względu stwierdzić należy, że mniejszość polska w Niemczech istnieje nieprzerwanie od 1922 r. do dnia dzisiejszego.
W języku prawniczym oznacza to, że powinno nastąpić restitutio in integrum, a więc przywrócenie stanu, który istniał zanim pojawił się nieważny akt prawny. Zalecenia dla polskiego rządu brzmiały, że nawet w toczonych rozmowach, zamiast „polnische Volksgruppe”, terminologii ustanowionej przez nazistów, należy stosować nazewnictwo: polska mniejszość narodowa. Jednakże w MSZ kierowanym przez Radosława Sikorskiego zalecono w wewnętrznym okólniku stosowanie terminologii z… czasów III Reszy – każdą, byle nie pojawiało się określenie o polskiej mniejszości. Polacy w Niemczech okazali się solą zarówno w niemieckim jak i w polskim oku…
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Lepszego dnia na przypomnienie o swym istnieniu niemieccy Polacy wybrać nie mogli: ich apel wystosowany został na tydzień przed przyjazdem kanclerz Merkel i zagranicznych gości na okolicznościową fetę w miejscu, gdzie strzały z pancernika Szlezwik-Holsztyn rozpoczęły napaść III Rzeszy na Polskę i drugą wojnę światową. Zapachniało skandalem. Co stwierdzam z ubolewaniem, Niemcy składali różnorakie obietnice i szli na ustępstwa tylko pod taką presją, z reguły na marginesie obchodów okrągłych rocznic podpisania „traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy”, jak brzmi jego oficjalna nazwa. Powoływano grupy konsultacyjne, wykładano jakieś nieporównanie mniejsze sumy (w zestawieniu z finansowym wsparciem mniejszości niemieckiej w naszym kraju) na potrzeby niektórych, wybranych polskich organizacji… Wszystko to było wymuszone, a wyglądało jak łapanie się prawą ręką za lewe ucho. Wystarczyło przywrócić niemieckim Polakom dawny status, a ich problemy zniknęłyby jak ręką odjął, bowiem Niemcy są państwem prawa i przestrzegają ustalonych norm; uznane w RFN - mniejszości duńska, fryzyjska, serbołużycka oraz od niedawna… Sinti i Romów o nic żebrać nie muszą.
Zgodnie z niemiecką argumentacją, Polacy nie stanowią grupy etnicznej, lecz obcy element. Lud Sinti i Romów, który przywędrował z Półwyspu Indyjskiego jest niemiecką grupą etniczną, a Polacy, którzy zamieszkiwali tereny przechodzące między Niemcami a Polską z rąk do rąk… „napłynęli”. Co zakrawa na paradoks, najstarszy Związek Polaków w Niemczech jest członkiem-założycielem Federacji Europejskich Mniejszości Narodowych, lecz we własnym kraju zrzesza „osoby posiadające niemieckie obywatelstwo, które są polskiego pochodzenia”.
Dla niemieckich instytucji mniejszość narodowa Polaków nie istnieje, choć wedle oficjalnych danych aż 62,8 proc. obywateli RFN z polskimi korzeniami ocenia swą znajomość języka polskiego na „bardzo dobrą”, a tylko 16,5 proc. na „niewielką”. Liczby te można znaleźć m.in. w 112 stronicowej ekspertyzie pt. „Między dwoma światami”, opracowanej i opublikowanej przez Instytut Stosunków Zagranicznych (ifa) w 2009 r., na zlecenie pełnomocnika rządu RFN do spraw kultury i mediów. Autor tej doskonałej, drobiazgowej analizy, historyk - znawca dziejów wschodniej Europy Sebastian Nagel traktuje o strukturach oraz niedomogach stowarzyszeń polonijnych i konkluduje, że 1,5-2 mln obywateli Niemiec, którzy „z powodu pochodzenia mają szczególny stosunek do języka polskiego, kultury i tradycji” stanowi w republice na tle innych narodowości niezwykle „heterogenną, niewidoczną grupę”. Jak sam napisał, przodkowie niemieckich Polaków wywodzą się z czasów rozbiorów Polski, począwszy od 1772 roku. Wtedy nazywano ich „preussische Polen”, nieco później, w okresie industrializacji „Ruhrpolen”, dziś do ich określenia używa się semantycznych dziwolągów, jak „polskojęzyczni”, „współobywatele z polskim pochodzeniem” itp.
Ale i to stanowi tylko część prawdy. Słowiańskie grupy etniczne zamieszkiwały tereny aż po Berlin, zaś migracje wewnętrzne Polaków nastąpiły jeszcze w czasach przedrozbiorowych, m.in. po zawarciu polsko-saskiej Unii Personalnej za króla Augusta II Mocnego. Traktuje o tym m.in. ekspertyza prawna, dokonana na zlecenie MSZ przez ekspertów Michała Nowosielskiego, Andrzeja Saksona i Jana Sandorskiego. Jej wymowa i zalecenia dla polskiego rządu były jednoznaczne:
Rozporządzenie z 27 lutego 1940 r. ewidentnie naruszało normy prawa międzynarodowego i jako takie należy je uznać za nieważne ab initio. Z tego względu stwierdzić należy, że mniejszość polska w Niemczech istnieje nieprzerwanie od 1922 r. do dnia dzisiejszego.
W języku prawniczym oznacza to, że powinno nastąpić restitutio in integrum, a więc przywrócenie stanu, który istniał zanim pojawił się nieważny akt prawny. Zalecenia dla polskiego rządu brzmiały, że nawet w toczonych rozmowach, zamiast „polnische Volksgruppe”, terminologii ustanowionej przez nazistów, należy stosować nazewnictwo: polska mniejszość narodowa. Jednakże w MSZ kierowanym przez Radosława Sikorskiego zalecono w wewnętrznym okólniku stosowanie terminologii z… czasów III Reszy – każdą, byle nie pojawiało się określenie o polskiej mniejszości. Polacy w Niemczech okazali się solą zarówno w niemieckim jak i w polskim oku…
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/340187-desperacki-protest-jak-dlugo-jeszcze-rzad-federalny-bedzie-kluczyl-w-sprawie-mniejszosci-polskiej-w-niemczech?strona=2