Teatrzykiem niskiego lotu w drodze do prokuratury Donald Tusk pogrzebał swoje szanse na powrót do polskiej polityki.
Donald Tusk, 19 kwietnia pokazał czarno na białym, że pomimo zaszczytów jakie stały się jego udziałem, zawsze pozostanie tanim politycznym żonglerem, a nie mężem stanu historycznego formatu. Zamierzał wysiąść na symbolicznym przystanku: Król Europy, a wysiadł tylko i wyłącznie na peronie trzecim w harmidrze okrzyków przychylnych, jak i zupełnie go dezawuujących: ”Zdrajca, zdrajca!”.Owszem udało się doprowadzić do zainteresowania towarzyszącego temu przybyciu, ale nie było to widowisko podniosłe, wzbijające serca w górę, a wyłącznie kuglarski spektakl mający odwrócić uwagę od rzeczywistego celu wizyty w stolicy. Donald Tusk został wezwany przez Prokuraturę Okręgową, by złożyć zeznania w sprawie współpracy między Służbą Kontrwywiadu Wojskowego i rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Śledztwo dotyczy: „przekroczenia uprawnień przez członków kierownictwa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, wskutek podjęcia współpracy ze służbą obcego państwa bez wymaganej zgody prezesa Rady Ministrów”. Media formatujące opinię publiczną dla dobra właścicieli III RP (Gazeta Wyborcza, TVN) wydały orzeczenie, że tę współpracę nawiązano po to, by osłonić wycofanie z Afganistanu polskiego kontyngentu wojskowego, wracającego przez teren Rosji. Na pierwszy rzut oka wygląda to ładnie i racjonalnie. Czy jednak w związku z tym musieli przebywać w Polsce funkcjonariusze FSB i swobodnie poruszać się po siedzibie SKW? Zaś na służbowym parkingu trzymać auto, nie sprawdzane czy nie ma zamontowanych urządzeń szpiegowskich. Rosyjskie służby specjalne otrzymały możliwość infiltracji polskiego kontrwywiadu wojskowego, czyli mogły spokojnie penetrować materiały członka NATO. Symptomatyczne jest, że stosunki zacieśniono w kwietniu 2010 roku, tuż po katastrofie TU – 154M pod Smoleńskiem. Tak że jak widać przewodniczący Rady Europejskiej nie został wezwany by złożyć wyjaśnienia w sprawie włamania do garażu na Mokotowie, tylko w niezwykle istotnej sprawie dla bezpieczeństwa Polski. Oczywiście indagowany przez dziennikarzy tuż przed wyjazdem z Sopotu nadał wydarzeniom odpowiednią narrację: „Byłbym wyjątkiem, gdybym uznał, że prokuratura jest neutralna i bez politycznego nastawienia. To element politycznej nagonki”. Wrócił do nas ten sam Donald Tusk, jakiego znaliśmy za czasów jego premierowania. Trochę zagubiony, z niezwykle skupioną miną jakby myślał i jak zwykle niebiorący za nic odpowiedzialności. Tak jak wtedy, kiedy oddawał śledztwo smoleńskie, wrak i czarne skrzynki w ręce Rosjan, bo cóż innego mógł zrobić? To znaczy zrobił wszystko co mógł. Natomiast w jednym z pewnością osiągnął mistrzostwo. On i jego otoczenie potrafili świetnie korzystać z piarowskich zagrywek odwracających uwagą od meritum zagadnienia. Ilość szkód wyrządzonych Polsce dzięki tym zasłonom dymnym, pewnie nigdy nie będzie znana. Teraz postąpiono dokładnie tak samo. Czemu nie przyleciał samolotem albo nie przyjechał samochodem i normalnie jak każdy wezwany udał się do prokuratury. Jak sam stwierdził z Sopotu do Warszawy jechał Pendolino po raz pierwszy. Domniemywanie, że inspiracją do tego teatrzyku było przybycie 26 grudnia 1918 roku na poznański dworzec Ignacego Paderewskiego czy 10 listopada 1918 Marszałka Piłsudskiego do Warszawy, jest raczej bezpodstawne. Chyba aż tak Donald Tusk nie oderwał się od rzeczywistości by szukać jakiekolwiek paraleli z tymi wybitnymi Polakami. Zresztą nawet jeśli był taki zamysł, to fiasko jest tym większe. Zestaw „notabli” witających go na warszawskim peronie to pocałunek śmierci dla planów powrotu do krajowej polityki. Jak kpiono w internecie Mateusz Kijowski przyszedł by osobiście dostarczyć fakturę za tę imprezę. Obecność w komitecie powitalnym Andrzeja Hadacza, człowieka z helikopterem mającego zarzuty handlu kobietami, osobowości typu Ewy Kopacz czy Michała Szczerby, też niezwykle podnosiło rangę przedsięwzięcia. Do tego wymachiwanie przez niby–zwolenników wydrukowanymi na zmówienie identycznymi czerwonymi plakatami z jego podobizną, mogło być przez haratającego w gałę, skojarzone z boiskową czerwoną kartką. Zresztą obok zwolenników była też spora grupa przeciwników expremiera z odpowiednimi transparentami i hasłami mało chlubnymi dla wysokiego europejskiego urzędnika. Uwagę też przykuł brak wiernopoddańczego pokłonu przewodniczącego Platformy Grzegorza Schetyny, ani jego popleczników w partii. Grzegorz Schetyna tłumaczył się nadmiarem zajęć, ale minę miał wiarygodną jak zwykle. Widać on także uważa powrót Donalda Tuska do krajowej polityki za mrzonkę.
Opozycja jest obecnie w kompletnej zapaści. KOD mający za pieniądze doprowadzić do ulicznych zamieszek wymuszających zmianę władzy, zblamował się zupełnie. Nowoczesna wpadła w wirówkę rozsypki, a Platforma jest tylko sfatygowanym antypisem kontestującym 500+, z jedynym postulatem; „Kaczyński musi odejść, bo nie możemy kraść!”. W tej opłakanej sytuacji rozniecana jest nadzieja na powrót Donalda Tuska na białym koniu i wygraniu w 2020 roku wyborów prezydenckich. Na razie przewodniczący Rady Europejskiej postanowił skorzystać z usług innego „Konia”, bo tak jest nazywany mecenas Giertych, który był wraz z nim w prokuraturze. Zresztą mecenas Giertych jest adwokatem rodzinnym Tusków. Wcześniej bronił dobrego imienia Tuska juniora well Józefa Bąka łączonego z aferą Amber Gold. Ten ruch niestety odsłania intencje Donalda Tuska, którego powrót ma być najwyraźniej reanimacją układu zwanego jak korporacja kręcenia lodów. Jego realne szanse na zaistnienie w polskiej polityce są jednak nikłe. Teraz można wykrzykiwać, że Jarosław Kaczyński przegrał z nim 27:1, wypominając wynik głosowania podczas reelekcji Donalda Tuska. Jednak Polacy nigdy nie zapomną, że zaszczyty zawdzięcza dalece posuniętemu serwilizmowi i wspieraniu interesów niemieckich kosztem polskich. A tę reelekcję zawdzięcza ostentacyjnie Angeli Merkel.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Teatrzykiem niskiego lotu w drodze do prokuratury Donald Tusk pogrzebał swoje szanse na powrót do polskiej polityki.
Donald Tusk, 19 kwietnia pokazał czarno na białym, że pomimo zaszczytów jakie stały się jego udziałem, zawsze pozostanie tanim politycznym żonglerem, a nie mężem stanu historycznego formatu. Zamierzał wysiąść na symbolicznym przystanku: Król Europy, a wysiadł tylko i wyłącznie na peronie trzecim w harmidrze okrzyków przychylnych, jak i zupełnie go dezawuujących: ”Zdrajca, zdrajca!”.Owszem udało się doprowadzić do zainteresowania towarzyszącego temu przybyciu, ale nie było to widowisko podniosłe, wzbijające serca w górę, a wyłącznie kuglarski spektakl mający odwrócić uwagę od rzeczywistego celu wizyty w stolicy. Donald Tusk został wezwany przez Prokuraturę Okręgową, by złożyć zeznania w sprawie współpracy między Służbą Kontrwywiadu Wojskowego i rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Śledztwo dotyczy: „przekroczenia uprawnień przez członków kierownictwa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, wskutek podjęcia współpracy ze służbą obcego państwa bez wymaganej zgody prezesa Rady Ministrów”. Media formatujące opinię publiczną dla dobra właścicieli III RP (Gazeta Wyborcza, TVN) wydały orzeczenie, że tę współpracę nawiązano po to, by osłonić wycofanie z Afganistanu polskiego kontyngentu wojskowego, wracającego przez teren Rosji. Na pierwszy rzut oka wygląda to ładnie i racjonalnie. Czy jednak w związku z tym musieli przebywać w Polsce funkcjonariusze FSB i swobodnie poruszać się po siedzibie SKW? Zaś na służbowym parkingu trzymać auto, nie sprawdzane czy nie ma zamontowanych urządzeń szpiegowskich. Rosyjskie służby specjalne otrzymały możliwość infiltracji polskiego kontrwywiadu wojskowego, czyli mogły spokojnie penetrować materiały członka NATO. Symptomatyczne jest, że stosunki zacieśniono w kwietniu 2010 roku, tuż po katastrofie TU – 154M pod Smoleńskiem. Tak że jak widać przewodniczący Rady Europejskiej nie został wezwany by złożyć wyjaśnienia w sprawie włamania do garażu na Mokotowie, tylko w niezwykle istotnej sprawie dla bezpieczeństwa Polski. Oczywiście indagowany przez dziennikarzy tuż przed wyjazdem z Sopotu nadał wydarzeniom odpowiednią narrację: „Byłbym wyjątkiem, gdybym uznał, że prokuratura jest neutralna i bez politycznego nastawienia. To element politycznej nagonki”. Wrócił do nas ten sam Donald Tusk, jakiego znaliśmy za czasów jego premierowania. Trochę zagubiony, z niezwykle skupioną miną jakby myślał i jak zwykle niebiorący za nic odpowiedzialności. Tak jak wtedy, kiedy oddawał śledztwo smoleńskie, wrak i czarne skrzynki w ręce Rosjan, bo cóż innego mógł zrobić? To znaczy zrobił wszystko co mógł. Natomiast w jednym z pewnością osiągnął mistrzostwo. On i jego otoczenie potrafili świetnie korzystać z piarowskich zagrywek odwracających uwagą od meritum zagadnienia. Ilość szkód wyrządzonych Polsce dzięki tym zasłonom dymnym, pewnie nigdy nie będzie znana. Teraz postąpiono dokładnie tak samo. Czemu nie przyleciał samolotem albo nie przyjechał samochodem i normalnie jak każdy wezwany udał się do prokuratury. Jak sam stwierdził z Sopotu do Warszawy jechał Pendolino po raz pierwszy. Domniemywanie, że inspiracją do tego teatrzyku było przybycie 26 grudnia 1918 roku na poznański dworzec Ignacego Paderewskiego czy 10 listopada 1918 Marszałka Piłsudskiego do Warszawy, jest raczej bezpodstawne. Chyba aż tak Donald Tusk nie oderwał się od rzeczywistości by szukać jakiekolwiek paraleli z tymi wybitnymi Polakami. Zresztą nawet jeśli był taki zamysł, to fiasko jest tym większe. Zestaw „notabli” witających go na warszawskim peronie to pocałunek śmierci dla planów powrotu do krajowej polityki. Jak kpiono w internecie Mateusz Kijowski przyszedł by osobiście dostarczyć fakturę za tę imprezę. Obecność w komitecie powitalnym Andrzeja Hadacza, człowieka z helikopterem mającego zarzuty handlu kobietami, osobowości typu Ewy Kopacz czy Michała Szczerby, też niezwykle podnosiło rangę przedsięwzięcia. Do tego wymachiwanie przez niby–zwolenników wydrukowanymi na zmówienie identycznymi czerwonymi plakatami z jego podobizną, mogło być przez haratającego w gałę, skojarzone z boiskową czerwoną kartką. Zresztą obok zwolenników była też spora grupa przeciwników expremiera z odpowiednimi transparentami i hasłami mało chlubnymi dla wysokiego europejskiego urzędnika. Uwagę też przykuł brak wiernopoddańczego pokłonu przewodniczącego Platformy Grzegorza Schetyny, ani jego popleczników w partii. Grzegorz Schetyna tłumaczył się nadmiarem zajęć, ale minę miał wiarygodną jak zwykle. Widać on także uważa powrót Donalda Tuska do krajowej polityki za mrzonkę.
Opozycja jest obecnie w kompletnej zapaści. KOD mający za pieniądze doprowadzić do ulicznych zamieszek wymuszających zmianę władzy, zblamował się zupełnie. Nowoczesna wpadła w wirówkę rozsypki, a Platforma jest tylko sfatygowanym antypisem kontestującym 500+, z jedynym postulatem; „Kaczyński musi odejść, bo nie możemy kraść!”. W tej opłakanej sytuacji rozniecana jest nadzieja na powrót Donalda Tuska na białym koniu i wygraniu w 2020 roku wyborów prezydenckich. Na razie przewodniczący Rady Europejskiej postanowił skorzystać z usług innego „Konia”, bo tak jest nazywany mecenas Giertych, który był wraz z nim w prokuraturze. Zresztą mecenas Giertych jest adwokatem rodzinnym Tusków. Wcześniej bronił dobrego imienia Tuska juniora well Józefa Bąka łączonego z aferą Amber Gold. Ten ruch niestety odsłania intencje Donalda Tuska, którego powrót ma być najwyraźniej reanimacją układu zwanego jak korporacja kręcenia lodów. Jego realne szanse na zaistnienie w polskiej polityce są jednak nikłe. Teraz można wykrzykiwać, że Jarosław Kaczyński przegrał z nim 27:1, wypominając wynik głosowania podczas reelekcji Donalda Tuska. Jednak Polacy nigdy nie zapomną, że zaszczyty zawdzięcza dalece posuniętemu serwilizmowi i wspieraniu interesów niemieckich kosztem polskich. A tę reelekcję zawdzięcza ostentacyjnie Angeli Merkel.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/336520-dworzec-centralny-show-w-wykonaniu-donalda-tuska-przypomnial-nam-ze-jego-postac-to-falszywy-pieniadz