W kwestii formalnej, hasło „Nicea albo śmierć!” wyszło z szeregów Platformy Obywatelskiej. Gdy prezydent Kaczyński zrezygnował z udziału w fecie z okazji piętnastolecia istnienia fasadowego „Trójkąta Weimarskiego”, bulwarowy „Bild” rozpisał się o Polsce rządzonej przez „jadowite karły - bliźniaków Kaczyńskich, zatruwających klimat w Europie”, zaś dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” o „polskiej bandzie krwi”’… Prezydent Köhler przyznał z ubolewaniem, że po sygnałach z Warszawy zlecił zbadanie wizerunku Polski w niemieckich mediach i „rzeczywiście nie znaleziono pozytywnych treści”. Jak usprawiedliwiał, „nie było to zorganizowaną akcją”. Nie musiało. Do medialnego linczu na braciach Kaczyńskich oraz Prawie i Sprawiedliwości wystarczyła tylko ich zapowiedź większej troski o interesy Polski. Mówiąc wprost, im gorszy był obraz naszego kraju, tym słabsza pozycja za granicą, w tym w sprawach spornych z Niemcami.
Niemieckie media dobrze znają swoją rolę. Pisałem o tym wielokrotnie, twarda obrona własnych interesów nie jest w UE niczym sporadycznym. Gdy premier Tony Blair walczył o utrzymanie rabatu uzyskanego jeszcze za premier Margaret Thatcher, gdy Brytyjczycy nie przystąpili do układu z Schengen ani do unii walutowej, gdy torpedowali plany powołania prezydenta i ministra spraw zagranicznych UE oraz odrzucili Kartę Praw Podstawowych, w Niemczech i Francji mówiło się jedynie o „silnej tożsamości wyspiarzy”. Nikt też nie podważał europejskości Francuzów, gdy upierali się przy gigantycznych dopłatach dla swych rolników, ani Hiszpanów za walkę o zachowanie dodatku przyznanego im przy wprowadzaniu euro. Tylko w przypadku Polski każdy głos w narodowym interesie poczytywany był za „niewdzięczność wobec UE, której Polacy zawdzięczają prawie wszystko” - kwitował „Die Welt”.
Z pomocą odsuniętych od władzy i tracących wpływy ludzi dawnego, pomagdalenkowego i pookrągłostołowego układu nasz kraj postrzegany był przez zagranicę jak współczesny mutant III Rzeszy. Komentator brytyjskiego „Guardiana” otwarcie porównał „Polskę Kaczyńskich” do Niemiec z lat 30, a PiS do „faszystowskiej partii, która operuje tym samym językiem i ma takie idee jak Hitler”. Polska - grzmiał niemiecki „Spiegel - to „warchoł Europy”, gotowy „wysadzić w powietrze cały proces integracji”…
Podobnie jak dzisiaj, beneficjenci pamiętnego toastu Lecha Wałęsy: „zdrowie wasze w gardła nasze!”, uruchomili wówczas wszelkie środki i korzystali z każdej sposobności do malowania w najczarniejszych barwach demokratycznie wybranych, nowych władz w naszym kraju.Najbardziej znany w świecie elektryk-eksprezydent zwierzał się w „Spieglu”, jak wywalił z biura Kaczyńskich, bo „więcej psuli”, że wstydził się za nich i prosił Niemców o „wyrozumiałość”, zaś we włoskiej gazecie „La Republica” pouczał jak Europa powinna zareagować na rząd PiS: „wywierać presję lub wykpić”. Były szef dyplomacji, później europoseł Bronisław Geremek porównał nasz kraj na łamach hiszpańskiej gazety „El Pais” do rządzonego przez knury Orwellowskiego „Folwarku zwierzęcego” i współtworzył w Parlamencie Europejskim rezolucję potępiającą nasz kraj za ksenofobie, nietolerancję itp. Podobne przykłady można mnożyć. Tak jak dziś, wewnętrzna walka polityczna została przetransponowana na zewnątrz, co mającej własne interesy zagranicy było jak najbardziej na rękę. Strach miał mieć oczy braci Kaczyńskich…
Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu nie chodziło o to, żeby Polska była kochana, lecz po prostu respektowana. I, co trzeba podkreślić, mimo wszelkich utrudnień zwłaszcza ze strony PO, zmiany, acz powolne, następowały. Po szczycie UE i Rosji w Lahti, dziennik „Libération” wezwał do „zapamiętania nazwiska Kaczyńskiego”, który „uratował honor Europy wobec władcy Kremla Władimira Putina”. Polski prezydent jako jedyny polityk miał odwagę przeciwstawić się spolegliwości wspólnoty wobec Rosji dążącej do zdobycia surowcowo-energetycznego monopolu w Europie. Nieco wcześniej ta sama gazeta domagała się sankcji UE na Polskę „owładniętą przez skrajną prawicę”. Dopiero po odcięciu przez Rosję dostaw gazu dla Ukrainy w stolicach Europy przynajmniej na chwilę zakwitła świadomość, czym grozi jej monopol.
Przy okazji polskiego weta „Wiesbadener Kurier” odkrył, że w unii to nie Polska, lecz „Niemcy częściej mówią >>nie<<”, co poparł danymi Fundacji Nauki i Polityki (SWP) w Berlinie. Robin Lautenbach z publicznej telewizji ARD tłumaczył zaś, dlaczego „nazywanie Kaczyńskiego antyniemieckim nacjonalistą i populistą jest nadużyciem”, a zazwyczaj nieprzychylny PiS tygodnik „Spiegel” zaczął uzmysławiać swym czytelnikom, że „polskie rozliczenie ze spuścizną komunizmu znajduje się na takim etapie jak w zjednoczonych Niemczech z początku lat dziewięćdziesiątych”… „Germanofob” stawał się z czasem w niemieckich mediach człowiekiem „otwartym”, wręcz „sympatycznym”, jak pisał „Die Welt” bodaj po wspólnym dopingowaniu przez Köhlera i Kaczyńskiego piłkarzy na meczu naszych reprezentacji. W sumie prezydent RP odwiedził Niemcy aż osiem razy. Merytoryczny dialog, także w sprawach trudnych, nie bez zgrzytów, ale jednak znajdywał właściwe odbicie także w niemieckich mediach. Po złożeniu skargi Pruskiego Powiernictwa w Strasburgu w sprawie odszkodowań dla niemieckich wysiedleńców dziennik „Die Welt” przypomniał rachunek wojennych strat, sporządzony w Warszawie gdy Lech Kaczyński był jeszcze merem stolicy, i konstatował:
„Piękne zdanie, że stosunki z Polską powinny mieć taką jakość, jak niemiecko-francuskie sprowadza się do absurdu, gdyż dopiero teraz uświadamiamy sobie, że sama Warszawa poniosła tyle ofiar, co cała Francja”.
cd na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W kwestii formalnej, hasło „Nicea albo śmierć!” wyszło z szeregów Platformy Obywatelskiej. Gdy prezydent Kaczyński zrezygnował z udziału w fecie z okazji piętnastolecia istnienia fasadowego „Trójkąta Weimarskiego”, bulwarowy „Bild” rozpisał się o Polsce rządzonej przez „jadowite karły - bliźniaków Kaczyńskich, zatruwających klimat w Europie”, zaś dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” o „polskiej bandzie krwi”’… Prezydent Köhler przyznał z ubolewaniem, że po sygnałach z Warszawy zlecił zbadanie wizerunku Polski w niemieckich mediach i „rzeczywiście nie znaleziono pozytywnych treści”. Jak usprawiedliwiał, „nie było to zorganizowaną akcją”. Nie musiało. Do medialnego linczu na braciach Kaczyńskich oraz Prawie i Sprawiedliwości wystarczyła tylko ich zapowiedź większej troski o interesy Polski. Mówiąc wprost, im gorszy był obraz naszego kraju, tym słabsza pozycja za granicą, w tym w sprawach spornych z Niemcami.
Niemieckie media dobrze znają swoją rolę. Pisałem o tym wielokrotnie, twarda obrona własnych interesów nie jest w UE niczym sporadycznym. Gdy premier Tony Blair walczył o utrzymanie rabatu uzyskanego jeszcze za premier Margaret Thatcher, gdy Brytyjczycy nie przystąpili do układu z Schengen ani do unii walutowej, gdy torpedowali plany powołania prezydenta i ministra spraw zagranicznych UE oraz odrzucili Kartę Praw Podstawowych, w Niemczech i Francji mówiło się jedynie o „silnej tożsamości wyspiarzy”. Nikt też nie podważał europejskości Francuzów, gdy upierali się przy gigantycznych dopłatach dla swych rolników, ani Hiszpanów za walkę o zachowanie dodatku przyznanego im przy wprowadzaniu euro. Tylko w przypadku Polski każdy głos w narodowym interesie poczytywany był za „niewdzięczność wobec UE, której Polacy zawdzięczają prawie wszystko” - kwitował „Die Welt”.
Z pomocą odsuniętych od władzy i tracących wpływy ludzi dawnego, pomagdalenkowego i pookrągłostołowego układu nasz kraj postrzegany był przez zagranicę jak współczesny mutant III Rzeszy. Komentator brytyjskiego „Guardiana” otwarcie porównał „Polskę Kaczyńskich” do Niemiec z lat 30, a PiS do „faszystowskiej partii, która operuje tym samym językiem i ma takie idee jak Hitler”. Polska - grzmiał niemiecki „Spiegel - to „warchoł Europy”, gotowy „wysadzić w powietrze cały proces integracji”…
Podobnie jak dzisiaj, beneficjenci pamiętnego toastu Lecha Wałęsy: „zdrowie wasze w gardła nasze!”, uruchomili wówczas wszelkie środki i korzystali z każdej sposobności do malowania w najczarniejszych barwach demokratycznie wybranych, nowych władz w naszym kraju.Najbardziej znany w świecie elektryk-eksprezydent zwierzał się w „Spieglu”, jak wywalił z biura Kaczyńskich, bo „więcej psuli”, że wstydził się za nich i prosił Niemców o „wyrozumiałość”, zaś we włoskiej gazecie „La Republica” pouczał jak Europa powinna zareagować na rząd PiS: „wywierać presję lub wykpić”. Były szef dyplomacji, później europoseł Bronisław Geremek porównał nasz kraj na łamach hiszpańskiej gazety „El Pais” do rządzonego przez knury Orwellowskiego „Folwarku zwierzęcego” i współtworzył w Parlamencie Europejskim rezolucję potępiającą nasz kraj za ksenofobie, nietolerancję itp. Podobne przykłady można mnożyć. Tak jak dziś, wewnętrzna walka polityczna została przetransponowana na zewnątrz, co mającej własne interesy zagranicy było jak najbardziej na rękę. Strach miał mieć oczy braci Kaczyńskich…
Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu nie chodziło o to, żeby Polska była kochana, lecz po prostu respektowana. I, co trzeba podkreślić, mimo wszelkich utrudnień zwłaszcza ze strony PO, zmiany, acz powolne, następowały. Po szczycie UE i Rosji w Lahti, dziennik „Libération” wezwał do „zapamiętania nazwiska Kaczyńskiego”, który „uratował honor Europy wobec władcy Kremla Władimira Putina”. Polski prezydent jako jedyny polityk miał odwagę przeciwstawić się spolegliwości wspólnoty wobec Rosji dążącej do zdobycia surowcowo-energetycznego monopolu w Europie. Nieco wcześniej ta sama gazeta domagała się sankcji UE na Polskę „owładniętą przez skrajną prawicę”. Dopiero po odcięciu przez Rosję dostaw gazu dla Ukrainy w stolicach Europy przynajmniej na chwilę zakwitła świadomość, czym grozi jej monopol.
Przy okazji polskiego weta „Wiesbadener Kurier” odkrył, że w unii to nie Polska, lecz „Niemcy częściej mówią >>nie<<”, co poparł danymi Fundacji Nauki i Polityki (SWP) w Berlinie. Robin Lautenbach z publicznej telewizji ARD tłumaczył zaś, dlaczego „nazywanie Kaczyńskiego antyniemieckim nacjonalistą i populistą jest nadużyciem”, a zazwyczaj nieprzychylny PiS tygodnik „Spiegel” zaczął uzmysławiać swym czytelnikom, że „polskie rozliczenie ze spuścizną komunizmu znajduje się na takim etapie jak w zjednoczonych Niemczech z początku lat dziewięćdziesiątych”… „Germanofob” stawał się z czasem w niemieckich mediach człowiekiem „otwartym”, wręcz „sympatycznym”, jak pisał „Die Welt” bodaj po wspólnym dopingowaniu przez Köhlera i Kaczyńskiego piłkarzy na meczu naszych reprezentacji. W sumie prezydent RP odwiedził Niemcy aż osiem razy. Merytoryczny dialog, także w sprawach trudnych, nie bez zgrzytów, ale jednak znajdywał właściwe odbicie także w niemieckich mediach. Po złożeniu skargi Pruskiego Powiernictwa w Strasburgu w sprawie odszkodowań dla niemieckich wysiedleńców dziennik „Die Welt” przypomniał rachunek wojennych strat, sporządzony w Warszawie gdy Lech Kaczyński był jeszcze merem stolicy, i konstatował:
„Piękne zdanie, że stosunki z Polską powinny mieć taką jakość, jak niemiecko-francuskie sprowadza się do absurdu, gdyż dopiero teraz uświadamiamy sobie, że sama Warszawa poniosła tyle ofiar, co cała Francja”.
cd na następnej stronie
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/335120-za-zycia-jadowity-karzel-i-kartofel-ktorego-dopiero-po-smierci-uznano-za-wielkiego-patriote-i-meza-stanu-prezydent-lech-kaczynski?strona=2