Można twierdzić, że wszystko załatwiłaby apolityczna służba cywilna, tylko od ponad 25 lat ani nie jest ona apolityczna, ani nie załatwiła nic z tego, co powinna.
Są tacy sami jak poprzednicy. Dużo gadali, że będzie inaczej, a okazało się, że to było tylko gadanie. Nie wyciągnęli wniosków z błędów poprzedników i nie wyciągają z własnych. Mają więc wszystkie wady poprzedników plus swoje własne. Są odrażający, brudni, źli – żeby przywołać świetny film Ettore Scoli. W dodatku nikogo nie słuchają i brną w kolejne błędy, czyli pracują na szybki upadek. Można by jeszcze długo wyliczać to, co mówią i piszą ci, którzy przez 16 miesięcy rządów PiS deklarowali, że nie są jego apriorycznymi przeciwnikami, a wręcz bywali zwolennikami. Podobne rozczarowanie dotyczy zresztą także zwolenników innych rządów, szczególnie drugiego gabinetu Donalda Tuska czy tego, na którego czele stała Ewa Kopacz. W wypadku rządu PiS rozczarowanie jest jednak znacznie dobitniej demonstrowane, a w dodatku jest podszyte znacznie silniejszym niż przy innych gabinetach moralizowaniem i pouczaniem oraz towarzyszy mu większa doza besserwisserstwa. Środowiska uważające się za różne odmiany prawicy już tak po prostu mają. Absolutnie nie zamierzam nikomu odbierać prawa do krytyki, a więc także do uniesień, moralizatorstwa, dydaktycznego zacięcia i besserwisserstwa. Warto tylko spojrzeć na szerszy kontekst tego wszystkiego i pewną naiwność, jaka się za tym kryje.
Krytycy i recenzenci władzy przede wszystkim zarzucają jej to, że dobiera sobie fatalnych ludzi. Skoro sami krytycy są tacy inteligentni, zorientowani, przewidujący i rozumni, nie mogą znieść głupiej, niekompetentnej i zdemoralizowanej władzy. I nie znoszą, czemu dają wyraz głosem, na piśmie i różnymi gestami oraz minami. Podejrzenie, że może jednak startują w zupełnie innej konkurencji, więc analogie nie są takie proste, raczej nie przychodzi im do głowy. Krytycy wprawdzie nigdy nie przeszli wyborczego testu, nie walczyli o partyjne przywództwo na różnych szczeblach, nie uczestniczyli w kampaniach i nie przechodzili testu powszechnych wyborów, a wreszcie niczym nie rządzili (tym bardziej państwem), ale przecież wiedzą, jak wszystko powinno wyglądać. I byliby w stanie dobrze zrobić to, czego rządzący nie potrafią, ale nie chcą, bo nie taka jest ich rola. Istnieje oczywiście możliwość sprawdzenia się w rządzeniu, choć prawdopodobieństwo sukcesu nie jest jednak duże. Nieomylność i doskonałość krytyków wynika bowiem głównie z tego, że tylko piszą, gadają i robią miny, a nie rządzą. Genialnie tę różnicę opisał nie ktoś mający na koncie sprawowanie władzy, lecz wybitny polonista i literaturoznawca prof. Janusz Sławiński. Zrobił to prawie 40 lat temu w piśmie „Teksty” (nr 5/1978), w artykule „Zwłoki metodologiczne”. W tym tekście w roli doskonałych krytyków występują metodolodzy. Mają oni piękne, nowe i lśniące łopaty, wszystko wiedzą lepiej, ale boją się cokolwiek zrobić. Żeby nie zderzyć się z okropną i rozczarowującą rzeczywistością. Zacytujmy końcowy fragment świetnego i ponadczasowego tekstu prof. Janusza Sławińskiego:
Człowiek oparty o łopatę - ktoś już zwrócił uwagę na jego rolę (symboliczną prawie) w naszym pejzażu. Fascynuje mnie, nie przeczę. Mogę podpatrywać go całymi godzinami. Zastanawiałem się nieraz nad jego życiem duchowym. O czym duma, gdy tak upozowany - trwa? Z jakimi ideami się mocuje, boleśnie skoncentrowany? Co za odkrycia w nim dojrzewają? Domyślam się, że kontempluje w skupieniu funkcjonalny kształt łopaty i miejsce, w którym miałby zanurzyć jej ostrze. Zastanawia się nad ich współzależnością, rozważa kąt, pod jakim najsłuszniej byłoby uderzyć, właściwości gruntu i cechy narzędzia. Przemyślał do końca sekwencyjny porządek planowanej czynności, wyodrębnił jej elementarne jednostki (tzw. kopemy) i ułożył je w stosowny paradygmat. Zbudował już kompletną wiedzę o czekającej go pracy. Nie zaczyna jej jednak. Wie bowiem, że już pierwsze machnięcie łopatą stanie się dla niego źródłem bolesnych rozczarowań: ostrze wejdzie w ziemią nie tak jak powinno, piękne narzędzie ulegnie zabrudzeniu, a może się nawet wyszczerbi… Postanawia raz jeszcze wszystko przemyśleć od podstaw: rzecz jest zbyt poważna, by mógł sobie pozwolić na najmniejszą nieostrożność!
Oto dylemat: zanurzyć łopatę w ziemię, zbrukać jej ostrze i narazić się na porażkę zagrażającą każdemu praktykowi czy godnie trwać na pozycji teoretyka (metodologa) i z tej wysokości grzmieć, pouczać, rozstawiać po kątach. Nie muszę dodawać, że tylko ta druga rola jest bezpieczna, a wręcz komfortowa. Każdy praktyk już na starcie jest na straconej pozycji.
Nie chodzi o wyszydzanie teoretyków (krytyków) czyściochów. Nie chodzi też o usprawiedliwianie praktyków nieudaczników (szkodników). A tym bardziej usprawiedliwianie ich tylko dlatego, że są „nasi”. Chodzi o to, co jest istotą filozofii rządzenia i czy władza chce oraz potrafi uczyć się na własnych błędach. Choć zwykle wiele działań wewnątrz obozu władzy jest niedostępnych postronnym obserwatorom, w tym nawet najwybitniejszym opisywaczom, da się jednak powiedzieć, o co jej chodzi na najogólniejszym poziomie. Po czynach, da się też coś powiedzieć o jej intencjach oraz skłonności do korekt, a nawet samoleczenia. Da się też coś powiedzieć o moralnym aspekcie rządzenia, czyli stwierdzić, czy władza kieruje się moralnością (nawet ją łamiąc) czy jest kompletnie zdemoralizowana, a w dodatku ten stan jej w ogóle nie przeszkadza. Oczywiście każda władza ma skłonność do uważania tylko siebie za ostoję moralności, rozsądku, przejrzystości, służebności i skuteczności, zaś przeciwników za uosobienie przeciwieństwa tego wszystkiego. Doświadczenie powinno podpowiadać, jak takie postawy traktować i ważyć. Ważne jednak, żeby z jednej strony nie być naiwniakiem czy też pięknoduchem, a z drugiej – żeby nie grzeszyć pychą, jaka cechuje besserwisserów.
Dalszy ciąg na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Można twierdzić, że wszystko załatwiłaby apolityczna służba cywilna, tylko od ponad 25 lat ani nie jest ona apolityczna, ani nie załatwiła nic z tego, co powinna.
Są tacy sami jak poprzednicy. Dużo gadali, że będzie inaczej, a okazało się, że to było tylko gadanie. Nie wyciągnęli wniosków z błędów poprzedników i nie wyciągają z własnych. Mają więc wszystkie wady poprzedników plus swoje własne. Są odrażający, brudni, źli – żeby przywołać świetny film Ettore Scoli. W dodatku nikogo nie słuchają i brną w kolejne błędy, czyli pracują na szybki upadek. Można by jeszcze długo wyliczać to, co mówią i piszą ci, którzy przez 16 miesięcy rządów PiS deklarowali, że nie są jego apriorycznymi przeciwnikami, a wręcz bywali zwolennikami. Podobne rozczarowanie dotyczy zresztą także zwolenników innych rządów, szczególnie drugiego gabinetu Donalda Tuska czy tego, na którego czele stała Ewa Kopacz. W wypadku rządu PiS rozczarowanie jest jednak znacznie dobitniej demonstrowane, a w dodatku jest podszyte znacznie silniejszym niż przy innych gabinetach moralizowaniem i pouczaniem oraz towarzyszy mu większa doza besserwisserstwa. Środowiska uważające się za różne odmiany prawicy już tak po prostu mają. Absolutnie nie zamierzam nikomu odbierać prawa do krytyki, a więc także do uniesień, moralizatorstwa, dydaktycznego zacięcia i besserwisserstwa. Warto tylko spojrzeć na szerszy kontekst tego wszystkiego i pewną naiwność, jaka się za tym kryje.
Krytycy i recenzenci władzy przede wszystkim zarzucają jej to, że dobiera sobie fatalnych ludzi. Skoro sami krytycy są tacy inteligentni, zorientowani, przewidujący i rozumni, nie mogą znieść głupiej, niekompetentnej i zdemoralizowanej władzy. I nie znoszą, czemu dają wyraz głosem, na piśmie i różnymi gestami oraz minami. Podejrzenie, że może jednak startują w zupełnie innej konkurencji, więc analogie nie są takie proste, raczej nie przychodzi im do głowy. Krytycy wprawdzie nigdy nie przeszli wyborczego testu, nie walczyli o partyjne przywództwo na różnych szczeblach, nie uczestniczyli w kampaniach i nie przechodzili testu powszechnych wyborów, a wreszcie niczym nie rządzili (tym bardziej państwem), ale przecież wiedzą, jak wszystko powinno wyglądać. I byliby w stanie dobrze zrobić to, czego rządzący nie potrafią, ale nie chcą, bo nie taka jest ich rola. Istnieje oczywiście możliwość sprawdzenia się w rządzeniu, choć prawdopodobieństwo sukcesu nie jest jednak duże. Nieomylność i doskonałość krytyków wynika bowiem głównie z tego, że tylko piszą, gadają i robią miny, a nie rządzą. Genialnie tę różnicę opisał nie ktoś mający na koncie sprawowanie władzy, lecz wybitny polonista i literaturoznawca prof. Janusz Sławiński. Zrobił to prawie 40 lat temu w piśmie „Teksty” (nr 5/1978), w artykule „Zwłoki metodologiczne”. W tym tekście w roli doskonałych krytyków występują metodolodzy. Mają oni piękne, nowe i lśniące łopaty, wszystko wiedzą lepiej, ale boją się cokolwiek zrobić. Żeby nie zderzyć się z okropną i rozczarowującą rzeczywistością. Zacytujmy końcowy fragment świetnego i ponadczasowego tekstu prof. Janusza Sławińskiego:
Człowiek oparty o łopatę - ktoś już zwrócił uwagę na jego rolę (symboliczną prawie) w naszym pejzażu. Fascynuje mnie, nie przeczę. Mogę podpatrywać go całymi godzinami. Zastanawiałem się nieraz nad jego życiem duchowym. O czym duma, gdy tak upozowany - trwa? Z jakimi ideami się mocuje, boleśnie skoncentrowany? Co za odkrycia w nim dojrzewają? Domyślam się, że kontempluje w skupieniu funkcjonalny kształt łopaty i miejsce, w którym miałby zanurzyć jej ostrze. Zastanawia się nad ich współzależnością, rozważa kąt, pod jakim najsłuszniej byłoby uderzyć, właściwości gruntu i cechy narzędzia. Przemyślał do końca sekwencyjny porządek planowanej czynności, wyodrębnił jej elementarne jednostki (tzw. kopemy) i ułożył je w stosowny paradygmat. Zbudował już kompletną wiedzę o czekającej go pracy. Nie zaczyna jej jednak. Wie bowiem, że już pierwsze machnięcie łopatą stanie się dla niego źródłem bolesnych rozczarowań: ostrze wejdzie w ziemią nie tak jak powinno, piękne narzędzie ulegnie zabrudzeniu, a może się nawet wyszczerbi… Postanawia raz jeszcze wszystko przemyśleć od podstaw: rzecz jest zbyt poważna, by mógł sobie pozwolić na najmniejszą nieostrożność!
Oto dylemat: zanurzyć łopatę w ziemię, zbrukać jej ostrze i narazić się na porażkę zagrażającą każdemu praktykowi czy godnie trwać na pozycji teoretyka (metodologa) i z tej wysokości grzmieć, pouczać, rozstawiać po kątach. Nie muszę dodawać, że tylko ta druga rola jest bezpieczna, a wręcz komfortowa. Każdy praktyk już na starcie jest na straconej pozycji.
Nie chodzi o wyszydzanie teoretyków (krytyków) czyściochów. Nie chodzi też o usprawiedliwianie praktyków nieudaczników (szkodników). A tym bardziej usprawiedliwianie ich tylko dlatego, że są „nasi”. Chodzi o to, co jest istotą filozofii rządzenia i czy władza chce oraz potrafi uczyć się na własnych błędach. Choć zwykle wiele działań wewnątrz obozu władzy jest niedostępnych postronnym obserwatorom, w tym nawet najwybitniejszym opisywaczom, da się jednak powiedzieć, o co jej chodzi na najogólniejszym poziomie. Po czynach, da się też coś powiedzieć o jej intencjach oraz skłonności do korekt, a nawet samoleczenia. Da się też coś powiedzieć o moralnym aspekcie rządzenia, czyli stwierdzić, czy władza kieruje się moralnością (nawet ją łamiąc) czy jest kompletnie zdemoralizowana, a w dodatku ten stan jej w ogóle nie przeszkadza. Oczywiście każda władza ma skłonność do uważania tylko siebie za ostoję moralności, rozsądku, przejrzystości, służebności i skuteczności, zaś przeciwników za uosobienie przeciwieństwa tego wszystkiego. Doświadczenie powinno podpowiadać, jak takie postawy traktować i ważyć. Ważne jednak, żeby z jednej strony nie być naiwniakiem czy też pięknoduchem, a z drugiej – żeby nie grzeszyć pychą, jaka cechuje besserwisserów.
Dalszy ciąg na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/333392-wszystko-wiedza-lepiej-tylko-nic-nie-chca-albo-nie-potrafia-zrobic-oto-dylemat-recenzentow-rzadow-pis?strona=1