Kto by przypuszczał, akurat w 60 rocznicę położenia podwalin pod dzisiejszą Unię Europejską wspólnocie grozi zawał. To znaczy, podczas jubileuszowego szczytu w Rzymie zawału nie będzie, będzie zapewne optymistyczny komunikat. Nie zmienia to jednak faktu, że bez niezbędnych reform strukturalnych unia w obecnym kształcie nie przetrwa.
Wobec wystąpienia Wielkiej Brytanii z UE i nasilających się, narodowych tendencji w wielu krajach, sprawą zasadniczą staje się kierunek, w którym ma podążyć unia w najbliższych latach, aby w niedalekiej przyszłości się nie rozsypać. Wiele możliwości nie ma, a po prawdzie są tylko dwa rozwiązania: więcej lub mniej wspólnoty we wspólnocie.
Za ta pierwszą opcją opowiadają się przede wszystkim Niemcy, wspierane półgębkiem przez Francję, Hiszpanię i Włochy, niby zgodnie z zasadą: kto chce więcej, ten robi więcej… Jeśli jednak ktoś sądzi, że prominentni przedstawiciele tych państw, sygnalizujący z Wersalu na krótko przed szczytem w Rzymie jacy są zwarci i gotowi na większą integrację, rzeczywiście są zwarci i gotowi, ten jest naiwniakiem. Po pierwsze, we francusko-niemieckiej lokomotywie już od dawna nie ma pary, łączy jeden zasadniczy interes: obrona własnych interesów, własnego przywództwa poprzez silny dyrektoriat w Europie, ale w szczegółach różnią się równie zasadniczo, zwłaszcza co do polityki finansowej, ekonomiczno-gospodarczej, podatkowej i socjalnej.
Jeszcze podczas niedawnego kryzysu eurowaluty Niemcy na poważnie rozpatrywały wariant strefy euro okrojonej do krajów z północy kontynentu, bez „południowców” i bez Francji… Co więcej, prezydent François Hollande kończy urzędowanie z marginalnym poparciem społecznym, za to wielkie emocje budzi kandydatka Frontu Narodowego Marine Le Pen… I będzie odgrywała znaczącą rolę nawet gdy przegra. Jedność w Wersalu została spektakularnie zademonstrowana, ale wiara w trwałość czworokąta niemiecko-francusko-hiszpańsko-włoskiego byłaby przejawem wybujałego optymizmu.
Nie należy przy tym zapominać, że u podstaw dzisiejszego, egzystencjalnego kryzysu w UE leży właśnie narzucanie polityki całej wspólnocie przez wpływowy Berlin oraz beznarodową Brukselę eurokratów. Stąd też wynika druga opcja, a więc eurorealistów, wszystkich tych, którzy uważają, że różnorakie kompetencje uzurpatorsko przejmowane przez unijne instytucje powinny na powrót znaleźć się w gestii państw członkowskich. Nie chodzi bynajmniej o unię kilku prędkości, ta istnieje od dawna; nie wszystkie kraje wspólnoty przystąpiły do unii walutowej, strefa euro obejmuje 19 z 28 państw, podobnie rzecz ma się z układem z Schengen, który podpisały 22 kraje UE i 4 tzw. trzecie, to samo dotyczy unii celnej, obszaru gospodarczego z udziałem państw nie będących członkami wspólnoty. czy np. umowy o ochronie patentów UE. W koncepcji zwiększonej integracji chodzi o coś więcej, o stworzenie tzw. jądra Europy, czyli wyodrębnienia w ramach wspólnoty grupy funkcjonującej na odrębnych zasadach.
Rzecz jasna, każdy może - wola tych krajów, które zechcą i się… dostosują Nie ma się co czarować, będzie to oznaczało koniec spójności wspólnoty 28, a wkrótce 27 państw Europy, i początek jej rozpadu. Pomijając kwestie niemożliwej obecnie do ujednolicenia polityki podatkowej czy socjalnej w krajach tego hipotetycznego „jądra”, nie będą one też w stanie prowadzić wspólnej, jednolitej polityki zagranicznej, ani obronnej. W tym kontekście ich znaczenie na arenie międzynarodowej, w polityce światowej, zamiast wzrosnąć, zmaleje i osłabnie.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Kto by przypuszczał, akurat w 60 rocznicę położenia podwalin pod dzisiejszą Unię Europejską wspólnocie grozi zawał. To znaczy, podczas jubileuszowego szczytu w Rzymie zawału nie będzie, będzie zapewne optymistyczny komunikat. Nie zmienia to jednak faktu, że bez niezbędnych reform strukturalnych unia w obecnym kształcie nie przetrwa.
Wobec wystąpienia Wielkiej Brytanii z UE i nasilających się, narodowych tendencji w wielu krajach, sprawą zasadniczą staje się kierunek, w którym ma podążyć unia w najbliższych latach, aby w niedalekiej przyszłości się nie rozsypać. Wiele możliwości nie ma, a po prawdzie są tylko dwa rozwiązania: więcej lub mniej wspólnoty we wspólnocie.
Za ta pierwszą opcją opowiadają się przede wszystkim Niemcy, wspierane półgębkiem przez Francję, Hiszpanię i Włochy, niby zgodnie z zasadą: kto chce więcej, ten robi więcej… Jeśli jednak ktoś sądzi, że prominentni przedstawiciele tych państw, sygnalizujący z Wersalu na krótko przed szczytem w Rzymie jacy są zwarci i gotowi na większą integrację, rzeczywiście są zwarci i gotowi, ten jest naiwniakiem. Po pierwsze, we francusko-niemieckiej lokomotywie już od dawna nie ma pary, łączy jeden zasadniczy interes: obrona własnych interesów, własnego przywództwa poprzez silny dyrektoriat w Europie, ale w szczegółach różnią się równie zasadniczo, zwłaszcza co do polityki finansowej, ekonomiczno-gospodarczej, podatkowej i socjalnej.
Jeszcze podczas niedawnego kryzysu eurowaluty Niemcy na poważnie rozpatrywały wariant strefy euro okrojonej do krajów z północy kontynentu, bez „południowców” i bez Francji… Co więcej, prezydent François Hollande kończy urzędowanie z marginalnym poparciem społecznym, za to wielkie emocje budzi kandydatka Frontu Narodowego Marine Le Pen… I będzie odgrywała znaczącą rolę nawet gdy przegra. Jedność w Wersalu została spektakularnie zademonstrowana, ale wiara w trwałość czworokąta niemiecko-francusko-hiszpańsko-włoskiego byłaby przejawem wybujałego optymizmu.
Nie należy przy tym zapominać, że u podstaw dzisiejszego, egzystencjalnego kryzysu w UE leży właśnie narzucanie polityki całej wspólnocie przez wpływowy Berlin oraz beznarodową Brukselę eurokratów. Stąd też wynika druga opcja, a więc eurorealistów, wszystkich tych, którzy uważają, że różnorakie kompetencje uzurpatorsko przejmowane przez unijne instytucje powinny na powrót znaleźć się w gestii państw członkowskich. Nie chodzi bynajmniej o unię kilku prędkości, ta istnieje od dawna; nie wszystkie kraje wspólnoty przystąpiły do unii walutowej, strefa euro obejmuje 19 z 28 państw, podobnie rzecz ma się z układem z Schengen, który podpisały 22 kraje UE i 4 tzw. trzecie, to samo dotyczy unii celnej, obszaru gospodarczego z udziałem państw nie będących członkami wspólnoty. czy np. umowy o ochronie patentów UE. W koncepcji zwiększonej integracji chodzi o coś więcej, o stworzenie tzw. jądra Europy, czyli wyodrębnienia w ramach wspólnoty grupy funkcjonującej na odrębnych zasadach.
Rzecz jasna, każdy może - wola tych krajów, które zechcą i się… dostosują Nie ma się co czarować, będzie to oznaczało koniec spójności wspólnoty 28, a wkrótce 27 państw Europy, i początek jej rozpadu. Pomijając kwestie niemożliwej obecnie do ujednolicenia polityki podatkowej czy socjalnej w krajach tego hipotetycznego „jądra”, nie będą one też w stanie prowadzić wspólnej, jednolitej polityki zagranicznej, ani obronnej. W tym kontekście ich znaczenie na arenie międzynarodowej, w polityce światowej, zamiast wzrosnąć, zmaleje i osłabnie.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/332832-czy-ue-zrobi-w-rzymie-drugi-krok-przed-pierwszym-wymuszanie-czegokolwiek-w-europie-musi-obrocic-sie-przeciw-niej-samej