Sprzeciw polskiego rządu wobec unijnych patologii w trakcie „wybierania” Donalda Tuska został zakrzyczany, ale problemów UE zakrzyczeć się nie da.
Politycy Platformy Obywatelskiej już sami nie kontrolują, w ilu wersjach funkcjonuje ich wrzutka o tym, że Jarosław Kaczyński wyprowadza Polskę z Unii Europejskiej. Jeszcze się nie pojawiła wrzutka o wyprowadzaniu naszego kraju z NATO, ale ona też wisi w powietrzu. Argument o wyprowadzaniu Polski z UE jest wyjątkowo toporny i słabo uargumentowany, ale to bez znaczenia. To ma być bowiem młot, a nie wyrafinowane narzędzie. Na zasadzie: krytykujesz instytucje Unii Europejskiej czy jakieś ich procedury, to dążysz do rozbicia całej Unii. Ostatnio coraz częściej pojawia się argument, że dzieje się to „ręka w rękę z Putinem”. Tylko stosując argument młot można uniknąć merytorycznej dyskusji, bowiem wtedy wszystko sprowadza się do czerni i bieli, dobra i zła, tak i nie. A w tej koncepcji UE jest absolutnym dobrem (wręcz imperium dobra) oraz królestwem jasności. Eurosceptycyzm (nawet ten nie kwestionujący potrzeby i sensu istnienia Unii Europejskiej) jest wtedy potworną zbrodnią, zaś eurorealizm – ciężkim przestępstwem. Stąd się bierze skłonność tych, którzy oskarżają PiS i Jarosława Kaczyńskiego o dążenie do wyprowadzenia Polski z UE, do karania wszelakiej mniemanej euroherezji niemal obcinaniem rąk. Skądinąd zadziwiające jest to częste odwoływanie się europejskich hiperdemokratów do stylistyki Józefa Cyrankiewicza, straszącego w 1956 r. w Poznaniu „odrąbaniem ręki podniesionej przeciw władzy ludowej”
W polskich warunkach dochodzi jeszcze jeden czynnik – ogromne kompleksy. Cała ideologia „europejska” została w III RP zbudowana na kompleksie niższości wobec Zachodu i tzw. starej Unii oraz na wypieraniu polskości jako zła, a co najmniej przeszkody. Zapowiedzią tego była głośna ankieta „Znaku” z 1987 r., gdzie objawił się trzydziestoletni historyk Donald Tusk ze swoim sformułowaniem, iż „polskość to nienormalność”. „Europejskość” miała być lekarstwem na kompleksy z jednej strony i polskość – z drugiej. W praktyce polegało to na takiej demonstracji „europejskości”, która była mieszanką zachowań neofity, prozelity i arywisty, a wszystko to w komsomolskim sosie. Tego rodzaju postulat „europejskości” był jednocześnie formą nacisku i rodzajem opresji. I był podstawą inżynierii społecznej stosowanej w polityce kolejno przez Unię Demokratyczną, Unię Wolności i Platformę Obywatelską (ostatnio także przez Nowoczesną), zaś w mediach przez Agorę i „Politykę”, a potem TVN, media Springera (obecnie Ringier Axel Springer), m.in. Onet, „Fakt”, Newsweek Polska” oraz (z różnymi „zakosami”) przez media grupy Polsat. Po 1989 r. Polacy byli nieustannie wzywani do zdawania egzaminów z „europejskości”, która polegała na papugowaniu jakichś zachowań i postaw, ale przede wszystkim na bezkrytycznym wyznawaniu wiary w Unię Europejską. Najczęściej sprowadzało się to do postaw niewolniczych, poddańczych, kamerdynerskich czy lokajskich, czyli niemających nic wspólnego z prawdziwą europejskością. Obnoszenie się z takimi zachowaniami mało gwarantować akceptację na unijnych salonach, czyli poprawiać samopoczucie. I co najdziwniejsze, ten rodzaj zniewolenia był przedstawiany jako emancypacja. A całkowite poddanie się tandetnej ideologii „europejskości” miało być dowodem nonkonformizmu, otwartości oraz przynależności do lepszego świata – mitycznej Europy.
Jarosław Kaczyński i PiS są dlatego tak mocno obecnie atakowani i oskarżani o chęć wyprowadzania Polski z UE, że twarda postawa Beaty Szydło w Brukseli obnażyła sztuczność, naiwność i infantylizm bezwarunkowej wiary w Unię Europejską jako imperium dobra, raj na Ziemi i królestwo jasności. Wiary wynikającej z ogromnych kompleksów, a nie poczucia wyższości – jak się to próbuje tłumaczyć. Wiary podbudowanej „paciorkami dla dzikusów”, czyli np. stanowiskiem przewodniczącego Rady Europejskiej dla Donalda Tuska. Nikt nie lubi, kiedy obnażana jest jego hipokryzja i ideologiczne zaślepienie, gdy próbuje się leczyć naiwność i infantylizm. To dlatego taką wściekłość i nienawiść wywołują po stronie opozycji te wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego, w których mówi on o jej fałszywej świadomości. Cała „europejskość” opozycji jest bowiem fałszywą świadomością, a także rodzajem zbiorowej halucynacji pomieszanej z magią. Opozycja wygląda jak odurzona, a jednocześnie zafiksowana na bezmyślnych magicznych formułach i zaklęciach. Co bardzo zabawne, ta opozycja uważa się za uosobienie racjonalizmu i ma niebywałe mniemanie o inteligencji własnej oraz swoich zwolenników.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Sprzeciw polskiego rządu wobec unijnych patologii w trakcie „wybierania” Donalda Tuska został zakrzyczany, ale problemów UE zakrzyczeć się nie da.
Politycy Platformy Obywatelskiej już sami nie kontrolują, w ilu wersjach funkcjonuje ich wrzutka o tym, że Jarosław Kaczyński wyprowadza Polskę z Unii Europejskiej. Jeszcze się nie pojawiła wrzutka o wyprowadzaniu naszego kraju z NATO, ale ona też wisi w powietrzu. Argument o wyprowadzaniu Polski z UE jest wyjątkowo toporny i słabo uargumentowany, ale to bez znaczenia. To ma być bowiem młot, a nie wyrafinowane narzędzie. Na zasadzie: krytykujesz instytucje Unii Europejskiej czy jakieś ich procedury, to dążysz do rozbicia całej Unii. Ostatnio coraz częściej pojawia się argument, że dzieje się to „ręka w rękę z Putinem”. Tylko stosując argument młot można uniknąć merytorycznej dyskusji, bowiem wtedy wszystko sprowadza się do czerni i bieli, dobra i zła, tak i nie. A w tej koncepcji UE jest absolutnym dobrem (wręcz imperium dobra) oraz królestwem jasności. Eurosceptycyzm (nawet ten nie kwestionujący potrzeby i sensu istnienia Unii Europejskiej) jest wtedy potworną zbrodnią, zaś eurorealizm – ciężkim przestępstwem. Stąd się bierze skłonność tych, którzy oskarżają PiS i Jarosława Kaczyńskiego o dążenie do wyprowadzenia Polski z UE, do karania wszelakiej mniemanej euroherezji niemal obcinaniem rąk. Skądinąd zadziwiające jest to częste odwoływanie się europejskich hiperdemokratów do stylistyki Józefa Cyrankiewicza, straszącego w 1956 r. w Poznaniu „odrąbaniem ręki podniesionej przeciw władzy ludowej”
W polskich warunkach dochodzi jeszcze jeden czynnik – ogromne kompleksy. Cała ideologia „europejska” została w III RP zbudowana na kompleksie niższości wobec Zachodu i tzw. starej Unii oraz na wypieraniu polskości jako zła, a co najmniej przeszkody. Zapowiedzią tego była głośna ankieta „Znaku” z 1987 r., gdzie objawił się trzydziestoletni historyk Donald Tusk ze swoim sformułowaniem, iż „polskość to nienormalność”. „Europejskość” miała być lekarstwem na kompleksy z jednej strony i polskość – z drugiej. W praktyce polegało to na takiej demonstracji „europejskości”, która była mieszanką zachowań neofity, prozelity i arywisty, a wszystko to w komsomolskim sosie. Tego rodzaju postulat „europejskości” był jednocześnie formą nacisku i rodzajem opresji. I był podstawą inżynierii społecznej stosowanej w polityce kolejno przez Unię Demokratyczną, Unię Wolności i Platformę Obywatelską (ostatnio także przez Nowoczesną), zaś w mediach przez Agorę i „Politykę”, a potem TVN, media Springera (obecnie Ringier Axel Springer), m.in. Onet, „Fakt”, Newsweek Polska” oraz (z różnymi „zakosami”) przez media grupy Polsat. Po 1989 r. Polacy byli nieustannie wzywani do zdawania egzaminów z „europejskości”, która polegała na papugowaniu jakichś zachowań i postaw, ale przede wszystkim na bezkrytycznym wyznawaniu wiary w Unię Europejską. Najczęściej sprowadzało się to do postaw niewolniczych, poddańczych, kamerdynerskich czy lokajskich, czyli niemających nic wspólnego z prawdziwą europejskością. Obnoszenie się z takimi zachowaniami mało gwarantować akceptację na unijnych salonach, czyli poprawiać samopoczucie. I co najdziwniejsze, ten rodzaj zniewolenia był przedstawiany jako emancypacja. A całkowite poddanie się tandetnej ideologii „europejskości” miało być dowodem nonkonformizmu, otwartości oraz przynależności do lepszego świata – mitycznej Europy.
Jarosław Kaczyński i PiS są dlatego tak mocno obecnie atakowani i oskarżani o chęć wyprowadzania Polski z UE, że twarda postawa Beaty Szydło w Brukseli obnażyła sztuczność, naiwność i infantylizm bezwarunkowej wiary w Unię Europejską jako imperium dobra, raj na Ziemi i królestwo jasności. Wiary wynikającej z ogromnych kompleksów, a nie poczucia wyższości – jak się to próbuje tłumaczyć. Wiary podbudowanej „paciorkami dla dzikusów”, czyli np. stanowiskiem przewodniczącego Rady Europejskiej dla Donalda Tuska. Nikt nie lubi, kiedy obnażana jest jego hipokryzja i ideologiczne zaślepienie, gdy próbuje się leczyć naiwność i infantylizm. To dlatego taką wściekłość i nienawiść wywołują po stronie opozycji te wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego, w których mówi on o jej fałszywej świadomości. Cała „europejskość” opozycji jest bowiem fałszywą świadomością, a także rodzajem zbiorowej halucynacji pomieszanej z magią. Opozycja wygląda jak odurzona, a jednocześnie zafiksowana na bezmyślnych magicznych formułach i zaklęciach. Co bardzo zabawne, ta opozycja uważa się za uosobienie racjonalizmu i ma niebywałe mniemanie o inteligencji własnej oraz swoich zwolenników.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/331223-we-francji-stan-wyjatkowy-w-holandii-konflikt-miedzynarodowy-w-niemczech-belgii-szwecji-terroryzm-a-ue-zajmuje-sie-polska?strona=1