Nawet za Platformy tak nie było
— taką opinię usłyszałem niedawno od naprawdę ważnego pracownika Instytutu Pamięci Narodowej.
Mowa oczywiście o dużym zamieszaniu wokół dymisji prof. Krzysztofa Szwagrzyka. Historyk zasłużony w kwestii odszukiwania Żołnierzy Wyklętych, pracujący w IPN kilkanaście ładnych lat, chciał odejść z Instytutu (później, po spotkaniu z kolegium IPN, decyzję zawiesił). Sam zainteresowany nie chce rozmawiać z mediami - wiadomo tylko, że sprawa jego dymisji nie jest przesądzona (w żadną ze stron), a do końca lutego kwestia ma się wyjaśnić.
Tak się składa, że deadline w tej sprawie ustalony jest na 1 marca, a więc Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Wyobrażają sobie państwo niesmak, jaki pozostałby, gdyby w tak ważnym dniu tak istotna postać jak prof. Szwagrzyk odeszła z IPN?
Marcin Wikło napisał w czwartek ciekawy tekst, w którym omawia kilka istotnych kwestii, wyjaśniając, jakie są główne przyczyny sporu.
Rzeczywiście, głównym przedmiotem nieporozumień jest kwestia Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego i zadań przypisanych tamtejszym badaczom w kwestii Żołnierzy Wyklętych (ekshumacje, identyfikacja bohaterów). Prof. Szwagrzyk jest przeciwny udziałowi PUM w tych pracach (przynajmniej w takim wymiarze jak dziś), naukowcy ze Szczecina chcą pracować dalej.
Wikło pisze:
Chociaż akurat ten przypadek rozumiem. Bo mówi się, że te pieniądze Szczecinowi załatwił inny ważny polityk PiS, który pochodzi z tego miasta i tutaj ma układy, oraz - co kluczowe - swój okręg wyborczy. Ale granie taką sprawą, to małość. Politykierstwo najniższych lotów.
Nie wiem, dlaczego Marcin owija w bawełnę, o kogo miałoby chodzić. To Joachim Brudziński - w jednej z wersji, jaką usłyszałem, pada nawet zarzut, że to koalicja „ponad podziałami”, w której Brudziński wraz ze Sławomirem Nitrasem z Platformy (również okręg zachodniopomorski) mieliby wpływać na decyzje w Instytucie. By „swoi” dostali, co trzeba.
Nie lubię pisać o kimś bez choćby próby konfrontacji tej osoby z zarzutami, zadzwoniłem więc dziś do Brudzińskiego. Polityk PiS deklarował, że nie ma mowy o jakiejś próbie wypchnięcia Szwagrzyka kosztem PUM.
Z takim samym szacunkiem i atencją odnoszę się do prof. Szwagrzyka, bez którego prace na ”Łączce” by nie ruszyły, jak i do prof. Andrzeja Ciechanowicza i dr. Andrzeja Ossowskiego z PUM
— zapewnił.
Brudziński nie chciał zresztą komentować sporu, ucinając rozmowę. Opowiadał jedynie, że jeszcze przed nowelizacją ustawy o IPN była podjęta próba ustawowego wycięcia bazy badań nad ofiarami totalitaryzmu z zakładu w Zachodniopomorskiem i arbitralne przeniesienie go - zapisem ustawowym - do innej uczelni.
Tutaj rzeczywiście oponowałem, wspólnie z przedstawicielami środowiska naukowego, a także ówczesnym rektorem PUM. Czymś dalece niestosownym byłoby zawłaszczenie dorobku naukowego tej instytucji tylko dlatego, że trwa spór personalny
— powiedział mi wicemarszałek Sejmu.
Obie strony (PUM i ekipa prof. Szwagrzyka), umownie mówiąc, bronią się podobnie i zarzucają sobie chęć zmonopolizowania badań wokół Wyklętych (ekshumacji, archeologicznych, wykopaliskowych, etc.), wytykając niekompetencję i złą wolę. Pomysłem, by pogodzić zwaśnione środowiska było powołanie czegoś na kształt konsorcjum, do którego miałoby należeć kilka ośrodków badawczych, pracujących wspólnie, wzajemnie patrzących sobie na ręce. Pomysł wydawał się niezły, sprawa jednak ugrzęzła.
Postulaty, by współpraca z PUM została zerwana pojawiały się zresztą jeszcze za czasów poprzedniego kierownictwa IPN. Pojawiały i pojawiają się rozmaite zarzuty (mniej lub bardziej prawdziwe), a jednym z najważniejszych jest opieszałość przy identyfikacji kolejnych Niezłomnych. Jedni i drudzy mają w tej sprawie swoje argumenty naukowe, moralne, polityczne. Proszę przeczytać choćby poniższy komunikat Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów.
Jeden z polityków PiS zaangażowany w sprawy IPN rzucił mi ostatnio w jednej z rozmów:
Odnoszę wrażenie, że my - jako politycy - moglibyśmy się uczyć od niektórych historyków funkcjonujących w IPN, na czym polega zakulisowa walka o swoje interesy. (…) Gdyby jednak do dymisji prof. Szwagrzyka miało dojść właśnie 1 marca, to byłby to dowód, że nie chodzi o imponderabilia, ale o widowisko. Komu to potrzebne?
Oliwy do ognia dolał wywiad, jakiego naszemu portalowi udzielił Ryszard Terlecki, wicemarszałek Sejmu, mocno zaangażowany w utworzenie ustawy o IPN. Terlecki mówił mi, że głównym problemem są niespełnione ambicje kandydatów na prezesa Instytutu, sugerował konflikt profesorów Cenckiewicza ze Szwagrzykiem, wskazywał na rosnące pokusy kolegium IPN we wpływaniu na politykę Instytutu.
Słuchałem Terleckiego z rosnącym zdziwieniem, ale osoba dobrze znająca realia pracy w IPN przekonuje, że to dość naturalny scenariusz, który można było przewidzieć.
Z wywiadu wynika, że idzie na noże. I… nie ma się, co dziwić. Jedna z frakcji poskakała po pagonach Szarkowi, no to Terlecki się odwinął…
No właśnie - frakcje. Panuje dość powszechne przekonanie, że za dr. Szarkiem stoi właśnie Terlecki (wspierany przez innych polityków PiS), a obok niego, często na przekór zamiarom rządzącym, pracuje prof. Szwagrzyk, wspierany przez dużą część pracowników IPN, a ostatnio również przez prof. Cenckiewicza. To temu, zdaniem moich rozmówców, miałaby służyć wrzutka Terleckiego o rzekomym konflikcie dwóch niegdyś kandydatów na prezesa IPN. Jeśli tak miało być - byłoby to bardzo nieprzyzwoite, zwłaszcza że w tle jest sprawa Wyklętych.
Jeśli zaś chodzi o narzekania prof. Terleckiego na temat rosnącej roli kolegium IPN, to można było przewidzieć konflikt interesów na długo przed nowelizacją ustawy o Instytucie.
Jeżeli dało się kolegium IPN prawo do opiniowania decyzji personalnych, to każdy, kto w minimalny sposób wie, jak funkcjonuje Instytut, musi wiedzieć, że to najbardziej konfliktogenny system, jaki można było stworzyć
— mówi jeden z moich rozmówców.
Systemowy problem widać również przy powracającym jak bumerang statusie prokuratorów IPN. I tę sprawę zasygnalizował Marcin Wikło:
Tu widać kolejne pole konfliktu, tym razem z pionem prokuratorskim IPN, który trzyma pod kluczem trumienki w budynkach cmentarza na Wólce Węglowej (tam są przechowywane szczątki z kwatery „Ł”). Praca historyczna (umiejscowienie, data śmierci) pozwala z dużą dozą prawdopodobieństwa określić dane sześciu z poszukiwanych. Badania DNA byłyby najprawdopodobniej właściwie formalnością. No właśnie… byłyby, gdyby nie spór kompetencyjny, kto może dysponować tymi szczątkami. Takich problemów miało już nie być. Tymczasem zmieniła się partyjna etykietka, a reszta została bez zmian
— napisał Marcin.
To prawda - współpraca z prokuratorami IPN jest trudna i podkreślają to niemal wszyscy moi rozmówcy, ze wszystkich „stron” sporu. Problemy występowały jeszcze przed nowelizacją ustawy o IPN, a teraz nabrały na sile. Prezes IPN ma niemal zerowy wpływ na działalność teoretycznie „swoich” prokuratorów, tutaj mógłby jedynie zadziałać prokurator generalny. A więc minister Ziobro.
Z jednej strony - problemu nie ma, bo wszystko (przynajmniej w teorii) leży w jednej pisowskiej rodzinie, z drugiej jednak wprowadza dodatkowy organ, który ma coś do powiedzenia. Kompetencyjne odbijanie piłeczki trwa zatem w najlepsze. Być może wychodzi tutaj kolejne zaniedbanie, które zgłaszano jeszcze przy nowelizacji ustawy o IPN - prezesowi Instytutu przydałby się bowiem „straszak” na ipeenowskich prokuratorów, jak choćby możliwość wnioskowania o przenoszenie tychże do prokuratury powszechnej. Tego jednak nie przewidziano.
Dzisiejszy konflikt w IPN nie jest manichejską walką dobra ze złem, ani kolejną odsłona batalii o pamięć o Wyklętych. To raczej mieszanka ambicji, interesów (prywatnych i politycznych), wreszcie frakcyjnych podchodów.
Czytelnicy powinni pamiętać spór sprzed półtora roku, dotyczący pochówku Żołnierzy Wyklętych. Wówczas w rolę mediatora, arbitra w sprawie wszedł - skutecznie - prezydent Andrzej Duda.
Wydaje się, że dobrze byłoby, gdyby prezydent Duda ponownie wszedł do gry, zorganizował spotkanie najważniejszych osób, postarał się o złagodzenie napięcia, może i wykucie jakiegoś porozumienia. Rozumiem, że głowie państwa trudno przychodzi mediować między PiS a opozycją, co wynika z naturalnego braku zaufania tych drugich. Ale przecież spór o IPN jest tak naprawdę kłótnią w rodzinie, która uznaje autorytet prezydenta Dudy.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nawet za Platformy tak nie było
— taką opinię usłyszałem niedawno od naprawdę ważnego pracownika Instytutu Pamięci Narodowej.
Mowa oczywiście o dużym zamieszaniu wokół dymisji prof. Krzysztofa Szwagrzyka. Historyk zasłużony w kwestii odszukiwania Żołnierzy Wyklętych, pracujący w IPN kilkanaście ładnych lat, chciał odejść z Instytutu (później, po spotkaniu z kolegium IPN, decyzję zawiesił). Sam zainteresowany nie chce rozmawiać z mediami - wiadomo tylko, że sprawa jego dymisji nie jest przesądzona (w żadną ze stron), a do końca lutego kwestia ma się wyjaśnić.
Tak się składa, że deadline w tej sprawie ustalony jest na 1 marca, a więc Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Wyobrażają sobie państwo niesmak, jaki pozostałby, gdyby w tak ważnym dniu tak istotna postać jak prof. Szwagrzyk odeszła z IPN?
Marcin Wikło napisał w czwartek ciekawy tekst, w którym omawia kilka istotnych kwestii, wyjaśniając, jakie są główne przyczyny sporu.
Rzeczywiście, głównym przedmiotem nieporozumień jest kwestia Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego i zadań przypisanych tamtejszym badaczom w kwestii Żołnierzy Wyklętych (ekshumacje, identyfikacja bohaterów). Prof. Szwagrzyk jest przeciwny udziałowi PUM w tych pracach (przynajmniej w takim wymiarze jak dziś), naukowcy ze Szczecina chcą pracować dalej.
Wikło pisze:
Chociaż akurat ten przypadek rozumiem. Bo mówi się, że te pieniądze Szczecinowi załatwił inny ważny polityk PiS, który pochodzi z tego miasta i tutaj ma układy, oraz - co kluczowe - swój okręg wyborczy. Ale granie taką sprawą, to małość. Politykierstwo najniższych lotów.
Nie wiem, dlaczego Marcin owija w bawełnę, o kogo miałoby chodzić. To Joachim Brudziński - w jednej z wersji, jaką usłyszałem, pada nawet zarzut, że to koalicja „ponad podziałami”, w której Brudziński wraz ze Sławomirem Nitrasem z Platformy (również okręg zachodniopomorski) mieliby wpływać na decyzje w Instytucie. By „swoi” dostali, co trzeba.
Nie lubię pisać o kimś bez choćby próby konfrontacji tej osoby z zarzutami, zadzwoniłem więc dziś do Brudzińskiego. Polityk PiS deklarował, że nie ma mowy o jakiejś próbie wypchnięcia Szwagrzyka kosztem PUM.
Z takim samym szacunkiem i atencją odnoszę się do prof. Szwagrzyka, bez którego prace na ”Łączce” by nie ruszyły, jak i do prof. Andrzeja Ciechanowicza i dr. Andrzeja Ossowskiego z PUM
— zapewnił.
Brudziński nie chciał zresztą komentować sporu, ucinając rozmowę. Opowiadał jedynie, że jeszcze przed nowelizacją ustawy o IPN była podjęta próba ustawowego wycięcia bazy badań nad ofiarami totalitaryzmu z zakładu w Zachodniopomorskiem i arbitralne przeniesienie go - zapisem ustawowym - do innej uczelni.
Tutaj rzeczywiście oponowałem, wspólnie z przedstawicielami środowiska naukowego, a także ówczesnym rektorem PUM. Czymś dalece niestosownym byłoby zawłaszczenie dorobku naukowego tej instytucji tylko dlatego, że trwa spór personalny
— powiedział mi wicemarszałek Sejmu.
Obie strony (PUM i ekipa prof. Szwagrzyka), umownie mówiąc, bronią się podobnie i zarzucają sobie chęć zmonopolizowania badań wokół Wyklętych (ekshumacji, archeologicznych, wykopaliskowych, etc.), wytykając niekompetencję i złą wolę. Pomysłem, by pogodzić zwaśnione środowiska było powołanie czegoś na kształt konsorcjum, do którego miałoby należeć kilka ośrodków badawczych, pracujących wspólnie, wzajemnie patrzących sobie na ręce. Pomysł wydawał się niezły, sprawa jednak ugrzęzła.
Postulaty, by współpraca z PUM została zerwana pojawiały się zresztą jeszcze za czasów poprzedniego kierownictwa IPN. Pojawiały i pojawiają się rozmaite zarzuty (mniej lub bardziej prawdziwe), a jednym z najważniejszych jest opieszałość przy identyfikacji kolejnych Niezłomnych. Jedni i drudzy mają w tej sprawie swoje argumenty naukowe, moralne, polityczne. Proszę przeczytać choćby poniższy komunikat Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów.
Jeden z polityków PiS zaangażowany w sprawy IPN rzucił mi ostatnio w jednej z rozmów:
Odnoszę wrażenie, że my - jako politycy - moglibyśmy się uczyć od niektórych historyków funkcjonujących w IPN, na czym polega zakulisowa walka o swoje interesy. (…) Gdyby jednak do dymisji prof. Szwagrzyka miało dojść właśnie 1 marca, to byłby to dowód, że nie chodzi o imponderabilia, ale o widowisko. Komu to potrzebne?
Oliwy do ognia dolał wywiad, jakiego naszemu portalowi udzielił Ryszard Terlecki, wicemarszałek Sejmu, mocno zaangażowany w utworzenie ustawy o IPN. Terlecki mówił mi, że głównym problemem są niespełnione ambicje kandydatów na prezesa Instytutu, sugerował konflikt profesorów Cenckiewicza ze Szwagrzykiem, wskazywał na rosnące pokusy kolegium IPN we wpływaniu na politykę Instytutu.
Słuchałem Terleckiego z rosnącym zdziwieniem, ale osoba dobrze znająca realia pracy w IPN przekonuje, że to dość naturalny scenariusz, który można było przewidzieć.
Z wywiadu wynika, że idzie na noże. I… nie ma się, co dziwić. Jedna z frakcji poskakała po pagonach Szarkowi, no to Terlecki się odwinął…
No właśnie - frakcje. Panuje dość powszechne przekonanie, że za dr. Szarkiem stoi właśnie Terlecki (wspierany przez innych polityków PiS), a obok niego, często na przekór zamiarom rządzącym, pracuje prof. Szwagrzyk, wspierany przez dużą część pracowników IPN, a ostatnio również przez prof. Cenckiewicza. To temu, zdaniem moich rozmówców, miałaby służyć wrzutka Terleckiego o rzekomym konflikcie dwóch niegdyś kandydatów na prezesa IPN. Jeśli tak miało być - byłoby to bardzo nieprzyzwoite, zwłaszcza że w tle jest sprawa Wyklętych.
Jeśli zaś chodzi o narzekania prof. Terleckiego na temat rosnącej roli kolegium IPN, to można było przewidzieć konflikt interesów na długo przed nowelizacją ustawy o Instytucie.
Jeżeli dało się kolegium IPN prawo do opiniowania decyzji personalnych, to każdy, kto w minimalny sposób wie, jak funkcjonuje Instytut, musi wiedzieć, że to najbardziej konfliktogenny system, jaki można było stworzyć
— mówi jeden z moich rozmówców.
Systemowy problem widać również przy powracającym jak bumerang statusie prokuratorów IPN. I tę sprawę zasygnalizował Marcin Wikło:
Tu widać kolejne pole konfliktu, tym razem z pionem prokuratorskim IPN, który trzyma pod kluczem trumienki w budynkach cmentarza na Wólce Węglowej (tam są przechowywane szczątki z kwatery „Ł”). Praca historyczna (umiejscowienie, data śmierci) pozwala z dużą dozą prawdopodobieństwa określić dane sześciu z poszukiwanych. Badania DNA byłyby najprawdopodobniej właściwie formalnością. No właśnie… byłyby, gdyby nie spór kompetencyjny, kto może dysponować tymi szczątkami. Takich problemów miało już nie być. Tymczasem zmieniła się partyjna etykietka, a reszta została bez zmian
— napisał Marcin.
To prawda - współpraca z prokuratorami IPN jest trudna i podkreślają to niemal wszyscy moi rozmówcy, ze wszystkich „stron” sporu. Problemy występowały jeszcze przed nowelizacją ustawy o IPN, a teraz nabrały na sile. Prezes IPN ma niemal zerowy wpływ na działalność teoretycznie „swoich” prokuratorów, tutaj mógłby jedynie zadziałać prokurator generalny. A więc minister Ziobro.
Z jednej strony - problemu nie ma, bo wszystko (przynajmniej w teorii) leży w jednej pisowskiej rodzinie, z drugiej jednak wprowadza dodatkowy organ, który ma coś do powiedzenia. Kompetencyjne odbijanie piłeczki trwa zatem w najlepsze. Być może wychodzi tutaj kolejne zaniedbanie, które zgłaszano jeszcze przy nowelizacji ustawy o IPN - prezesowi Instytutu przydałby się bowiem „straszak” na ipeenowskich prokuratorów, jak choćby możliwość wnioskowania o przenoszenie tychże do prokuratury powszechnej. Tego jednak nie przewidziano.
Dzisiejszy konflikt w IPN nie jest manichejską walką dobra ze złem, ani kolejną odsłona batalii o pamięć o Wyklętych. To raczej mieszanka ambicji, interesów (prywatnych i politycznych), wreszcie frakcyjnych podchodów.
Czytelnicy powinni pamiętać spór sprzed półtora roku, dotyczący pochówku Żołnierzy Wyklętych. Wówczas w rolę mediatora, arbitra w sprawie wszedł - skutecznie - prezydent Andrzej Duda.
Wydaje się, że dobrze byłoby, gdyby prezydent Duda ponownie wszedł do gry, zorganizował spotkanie najważniejszych osób, postarał się o złagodzenie napięcia, może i wykucie jakiegoś porozumienia. Rozumiem, że głowie państwa trudno przychodzi mediować między PiS a opozycją, co wynika z naturalnego braku zaufania tych drugich. Ale przecież spór o IPN jest tak naprawdę kłótnią w rodzinie, która uznaje autorytet prezydenta Dudy.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/327956-spor-wokol-ipn-powinien-pomoc-rozwiazac-prezydent-duda-zanim-pamiec-o-wykletych-zostanie-utopiona-w-ambicjach-i-frakcyjnych-wojenkach
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.