Nowy prezydent USA jest „nie do zniesienia”. Gdyby nie było Donalda Trumpa, nie do zniesienia byłyby same Stany Zjednoczone. Bo w oczach Martina Schulza, kandydata na kanclerza z ramienia niemieckich socjaldemokratów (SPD), w Europie zawsze było za dużo Ameryki. Za mało było natomiast Europy w Europie.
Schulz marzył o powstaniu Stanów Zjednoczonych Europy, które konkurowałyby z tymi prawdziwymi zza oceanu, a i z Chińczykami, z Hindusami, i z kim tam jeszcze. Niestety, nie wyszło, bo durni Europejczycy nie pojmują, że w kupie siła, państw narodowych im się zachciewa. Więc Schulz, do niedawna przewodniczący europarlamentu, opuszcza Brukselę. Pewnie ma świadomość, że wszyscy mieli go tam już powyżej dziurek od nosa. Więc może zechcą go Niemcy…? Na to w każdym razie liczy, skoro zdecydował się wystartować w wyborach przeciw kanclerz Angeli Merkel.
Kim był, zanim zabłysnął w rodzinnym mieście, a potem dał się poznać w całej Unii Europejskiej? Był „niezbyt grzecznym chłopcem”, jak dziś mówi sam o sobie. Po prawdzie, do opowiadania o swej wcześniejszej „karierze” ma niewiele. Urodził się w Hehlrath pod Akwizgranem, przerwał naukę w gimnazjum, trochę kopał w piłkę w lokalnym klubie „Rhenania 05”, nabawił się jednak kontuzji kolana i marzenia o sławie na murawie diabli wzięli. Pił. Dużo pił. Nie miał pracy i przez pewien czas żył z zasiłków. Z pomocą rodziny i urzędu dla bezrobotnych wziął się w garść, zrobił kurs sprzedawcy książek i jakoś się wydźwignął.
Złośliwcy twierdzą, że to dobry podkład, aby zostać politykiem zielonych, czy lewicy. Schulz wybrał SPD, do której wstąpił już w wieku dziewiętnastu lat. I tej właśnie partii zawdzięcza wszystko. To dzięki niej został radnym w nadreńskim Würselen, a później burmistrzem tego 38 tys. miasteczka pod Akwizgranem (Aachen), wreszcie - europosłem i szefem europarlamentu.
Co można powiedzieć o jego osiągnięciach w Würselen? Z jego inicjatywy, na której chadecy nie zostawili suchej nitki, powstał np. park rozrywki Aquana. Ludzie się cieszyli, bo ludzi mało obchodziło, że kasa magistratu świeciła pustkami i, że wpędził miasto w jeszcze większe długi. „So weit so gut…” / i to by było tyle dobrego, jak mawiają Niemcy. Stamtąd, SPD wykatapultowała Schulza do Brukseli. Niezbadane są wyroki nieba…
Nie chodzi bynajmniej o wykształcenie byłego już szefa europarlamentu, a po prawdzie, jego brak. Matury nie miało także kilku znanych rodaków Schulza, jak np. były prezydent Niemiec, też socjaldemokrata Johannes Rau, który za wagarowanie został relegowany z gimnazjum i także był absolwentem kursu dla księgarzy, czy malarz oznakowania poziomego na jezdniach, handlarz starzyzną i fotograf po kursie przysposobienia zawodowego Joschka Fischer, rebeliant pokolenia ‘68, który karierę polityczną zaczynał na ulicy od rzucania kamieniami w policjantów, aż znalazł przytulisko w partii Zielonych, został ich liderem, szefem niemieckiej dyplomacji i wicekanclerzem w koalicyjnym rządzie SPD-Zielonych. Ten ostatni zasłynął w Niemczech z powodu zwrócenia się do wiceprzewodniczącego Bundestagu Richarda Stücklena słowami: „Z przyzwoleniem, pan jest dupkiem!”. Również Schulz nigdy nie przebierał w słowach, przez co popadał w konflikty z eurodeputowanymi, a na dodatek wykazywał skłonności autorytarne i ostro strofował przywódców państw członkowskich wspólnoty.
Gdy w drodze kompromisu lewicy i chadeków w PE został szefem tego organu, sam zapowiadał: „Nie będę wygodnym przewodniczącym europarlamentu”. I nie był. Jeszcze jako wiceprzewodniczący socjalistów w PE zbeształ premiera Włoch Silvia Berlusconiego (gdy ten przybył wygłosić przemówienie z okazji objęcia prezydencji przez Włochy w UE), że jest jak „wirus” zarażający europejską demokrację, i chce zaszczepić w Europie mafijne struktury. Premier zareagował na to ofertą: „We Włoszech kręcony jest film o obozie koncentracyjnym, zgłoszę pana do roli kapo”. Faktycznie, w teleserialu pt. „Klatka pełna bohaterów” jeden ze strażników nazywał się Schulz. Drugi raz prawdziwy Schulz podpadł Włochom za utrącenie kandydatury byłego ministra do spraw europejskich Rocca Buttiglione na komisarza UE, z powodu jego konserwatywnych poglądów dotyczących rodziny i homoseksualizmu.
Schulz nigdy nie miał nic przeciw różnym poglądom, pod tym wszakże warunkiem, że musiały być takie jak… jego. Gdy prezydent Czech Vaclav Klaus, założyciel konserwatywno-liberalnej Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS), zaczął napomykać o interesach swego kraju, o wartościach moralnych i decyzjach podejmowanych przez Brukselę ponad głowami obywateli państw wspólnoty, Schulz uznał go za odszczepieńca i zdrajcę. Wybrał się nawet do Pragi, aby udzielić Klausowi lekcji, co mu wolno, a z czym nie powinien się wychylać podczas czeskiej prezydencji w UE.
Czechy nie były jedynym krajem „kopanym” przez niedoszłego piłkarza Schulza. Gdy Irlandczycy odrzucili w referendum tzw. eurokonstytucję, zagroził im „sankcjami ekonomicznymi”, podobnie jak „niegodnym” Węgrom, którzy wybrali na premiera Viktora Orbána. Gdy Brytyjczycy postanowili przeprowadzić referendum o przynależności do UE, Schulz pozwolił sobie na takie tyrady, że poseł Godfrey Bloom krzyknął do niego po niemiecku: „Ein Volk, ein Reich, ein Führer…!”, i nazwał go od „faszystą”, który „chce stworzyć jakieś europejskie superpaństwo”. Nawiasem mówiąc, Brytyjczyk został postawiony przez prowadzącego obrady Jerzego Buzka przed wyborem: albo opuści salę, albo wyprowadzą go strażnicy. Bloom wyszedł sam.
O „popisach” Schulza przy mównicy i poza długo by mówić. W naszym kraju ten niemiecki polityk, obecnie kandydat SPD na kanclerza, zasłynął już kilkanaście lat temu. Gdy urzędy premiera i prezydenta objęli Lech i Jarosław Kaczyńscy, Schulz wypalił bez ogródek:
Bracia Kaczyńscy nigdy nie będą naszymi partnerami,
ponieważ:
reprezentują wszystko to, co my zwalczamy.
Schulz był na unijnej scenie jednym z najgłośniejszych, antypisowskich chórzystów, którzy bezczelnie wtrącali się w wewnętrzne sprawy Polski i przypisywali „bliźniakom Kaczyńskim” wszelkie zło tego świata: totalitaryzm, nacjonalizm, ksenofobię, antysemityzm, homofobię, brakowało tylko oskarżeń o plagi szarańczy i wylęgi much tse-tse. Najbardziej irytowała Schulza zapowiedź rządu PiS, że będzie bronił polskich spraw. Aby nie narażać się ogółowi Polaków, podkreślał łaskawie, że generalnie nas lubi, bo jego żona pochodzi z lubuskiej Szprotawy (po niemiecku Sprottau), i wierzy, że… „naród polski jest na tyle mądry, iż odeśle go szybko do lamusa”.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nowy prezydent USA jest „nie do zniesienia”. Gdyby nie było Donalda Trumpa, nie do zniesienia byłyby same Stany Zjednoczone. Bo w oczach Martina Schulza, kandydata na kanclerza z ramienia niemieckich socjaldemokratów (SPD), w Europie zawsze było za dużo Ameryki. Za mało było natomiast Europy w Europie.
Schulz marzył o powstaniu Stanów Zjednoczonych Europy, które konkurowałyby z tymi prawdziwymi zza oceanu, a i z Chińczykami, z Hindusami, i z kim tam jeszcze. Niestety, nie wyszło, bo durni Europejczycy nie pojmują, że w kupie siła, państw narodowych im się zachciewa. Więc Schulz, do niedawna przewodniczący europarlamentu, opuszcza Brukselę. Pewnie ma świadomość, że wszyscy mieli go tam już powyżej dziurek od nosa. Więc może zechcą go Niemcy…? Na to w każdym razie liczy, skoro zdecydował się wystartować w wyborach przeciw kanclerz Angeli Merkel.
Kim był, zanim zabłysnął w rodzinnym mieście, a potem dał się poznać w całej Unii Europejskiej? Był „niezbyt grzecznym chłopcem”, jak dziś mówi sam o sobie. Po prawdzie, do opowiadania o swej wcześniejszej „karierze” ma niewiele. Urodził się w Hehlrath pod Akwizgranem, przerwał naukę w gimnazjum, trochę kopał w piłkę w lokalnym klubie „Rhenania 05”, nabawił się jednak kontuzji kolana i marzenia o sławie na murawie diabli wzięli. Pił. Dużo pił. Nie miał pracy i przez pewien czas żył z zasiłków. Z pomocą rodziny i urzędu dla bezrobotnych wziął się w garść, zrobił kurs sprzedawcy książek i jakoś się wydźwignął.
Złośliwcy twierdzą, że to dobry podkład, aby zostać politykiem zielonych, czy lewicy. Schulz wybrał SPD, do której wstąpił już w wieku dziewiętnastu lat. I tej właśnie partii zawdzięcza wszystko. To dzięki niej został radnym w nadreńskim Würselen, a później burmistrzem tego 38 tys. miasteczka pod Akwizgranem (Aachen), wreszcie - europosłem i szefem europarlamentu.
Co można powiedzieć o jego osiągnięciach w Würselen? Z jego inicjatywy, na której chadecy nie zostawili suchej nitki, powstał np. park rozrywki Aquana. Ludzie się cieszyli, bo ludzi mało obchodziło, że kasa magistratu świeciła pustkami i, że wpędził miasto w jeszcze większe długi. „So weit so gut…” / i to by było tyle dobrego, jak mawiają Niemcy. Stamtąd, SPD wykatapultowała Schulza do Brukseli. Niezbadane są wyroki nieba…
Nie chodzi bynajmniej o wykształcenie byłego już szefa europarlamentu, a po prawdzie, jego brak. Matury nie miało także kilku znanych rodaków Schulza, jak np. były prezydent Niemiec, też socjaldemokrata Johannes Rau, który za wagarowanie został relegowany z gimnazjum i także był absolwentem kursu dla księgarzy, czy malarz oznakowania poziomego na jezdniach, handlarz starzyzną i fotograf po kursie przysposobienia zawodowego Joschka Fischer, rebeliant pokolenia ‘68, który karierę polityczną zaczynał na ulicy od rzucania kamieniami w policjantów, aż znalazł przytulisko w partii Zielonych, został ich liderem, szefem niemieckiej dyplomacji i wicekanclerzem w koalicyjnym rządzie SPD-Zielonych. Ten ostatni zasłynął w Niemczech z powodu zwrócenia się do wiceprzewodniczącego Bundestagu Richarda Stücklena słowami: „Z przyzwoleniem, pan jest dupkiem!”. Również Schulz nigdy nie przebierał w słowach, przez co popadał w konflikty z eurodeputowanymi, a na dodatek wykazywał skłonności autorytarne i ostro strofował przywódców państw członkowskich wspólnoty.
Gdy w drodze kompromisu lewicy i chadeków w PE został szefem tego organu, sam zapowiadał: „Nie będę wygodnym przewodniczącym europarlamentu”. I nie był. Jeszcze jako wiceprzewodniczący socjalistów w PE zbeształ premiera Włoch Silvia Berlusconiego (gdy ten przybył wygłosić przemówienie z okazji objęcia prezydencji przez Włochy w UE), że jest jak „wirus” zarażający europejską demokrację, i chce zaszczepić w Europie mafijne struktury. Premier zareagował na to ofertą: „We Włoszech kręcony jest film o obozie koncentracyjnym, zgłoszę pana do roli kapo”. Faktycznie, w teleserialu pt. „Klatka pełna bohaterów” jeden ze strażników nazywał się Schulz. Drugi raz prawdziwy Schulz podpadł Włochom za utrącenie kandydatury byłego ministra do spraw europejskich Rocca Buttiglione na komisarza UE, z powodu jego konserwatywnych poglądów dotyczących rodziny i homoseksualizmu.
Schulz nigdy nie miał nic przeciw różnym poglądom, pod tym wszakże warunkiem, że musiały być takie jak… jego. Gdy prezydent Czech Vaclav Klaus, założyciel konserwatywno-liberalnej Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS), zaczął napomykać o interesach swego kraju, o wartościach moralnych i decyzjach podejmowanych przez Brukselę ponad głowami obywateli państw wspólnoty, Schulz uznał go za odszczepieńca i zdrajcę. Wybrał się nawet do Pragi, aby udzielić Klausowi lekcji, co mu wolno, a z czym nie powinien się wychylać podczas czeskiej prezydencji w UE.
Czechy nie były jedynym krajem „kopanym” przez niedoszłego piłkarza Schulza. Gdy Irlandczycy odrzucili w referendum tzw. eurokonstytucję, zagroził im „sankcjami ekonomicznymi”, podobnie jak „niegodnym” Węgrom, którzy wybrali na premiera Viktora Orbána. Gdy Brytyjczycy postanowili przeprowadzić referendum o przynależności do UE, Schulz pozwolił sobie na takie tyrady, że poseł Godfrey Bloom krzyknął do niego po niemiecku: „Ein Volk, ein Reich, ein Führer…!”, i nazwał go od „faszystą”, który „chce stworzyć jakieś europejskie superpaństwo”. Nawiasem mówiąc, Brytyjczyk został postawiony przez prowadzącego obrady Jerzego Buzka przed wyborem: albo opuści salę, albo wyprowadzą go strażnicy. Bloom wyszedł sam.
O „popisach” Schulza przy mównicy i poza długo by mówić. W naszym kraju ten niemiecki polityk, obecnie kandydat SPD na kanclerza, zasłynął już kilkanaście lat temu. Gdy urzędy premiera i prezydenta objęli Lech i Jarosław Kaczyńscy, Schulz wypalił bez ogródek:
Bracia Kaczyńscy nigdy nie będą naszymi partnerami,
ponieważ:
reprezentują wszystko to, co my zwalczamy.
Schulz był na unijnej scenie jednym z najgłośniejszych, antypisowskich chórzystów, którzy bezczelnie wtrącali się w wewnętrzne sprawy Polski i przypisywali „bliźniakom Kaczyńskim” wszelkie zło tego świata: totalitaryzm, nacjonalizm, ksenofobię, antysemityzm, homofobię, brakowało tylko oskarżeń o plagi szarańczy i wylęgi much tse-tse. Najbardziej irytowała Schulza zapowiedź rządu PiS, że będzie bronił polskich spraw. Aby nie narażać się ogółowi Polaków, podkreślał łaskawie, że generalnie nas lubi, bo jego żona pochodzi z lubuskiej Szprotawy (po niemiecku Sprottau), i wierzy, że… „naród polski jest na tyle mądry, iż odeśle go szybko do lamusa”.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/325843-oryginal-martin-schulz-kandydat-na-kanclerza-dla-ktorego-kaczynski-nigdy-nie-bedzie-partnerem?strona=1