Proces repatriacji można realizować na różne sposoby. Jedna z koncepcji zakłada prowadzenie ośrodków dla repatriantów, druga mówi, że rozlokowaniem repatriantów i zintegrowaniem ich ze społeczeństwem zajmą się lokalne samorządy wspierane przez państwo. Która z nich, jest pani bliższa?
Z dystansem podchodzimy do ośrodków dla repatriantów. Są dobrym rozwiązaniem na początku, tuż po przyjeździe repatriantów do Polski. Będą mogli tam mieszkać, uczyć się języka polskiego. To jest trzecie, a nawet czwarte pokolenie urodzone i wychowane na obczyźnie. Tylko starsze osoby mówią po polsku. Młodsze pokolenia kontakt z językiem polskim miały podczas modlitwy i świąt, kiedy dziadkowie posługiwali się w domu językiem polskim. To jest niestety naturalny proces, ale czują się Polakami i bardzo szybko uczą się języka polskiego. Zależy mi na tym, żeby repatrianci, jak najszybciej integrowali się z otoczeniem. Nie można ich izolować w ośrodkach, ale wprowadzać na rynek pracy i do lokalnych społeczności. Uważam, że nie wszyscy repatrianci powinni trafiać do ośrodków. Dlatego powinniśmy wprowadzić zachęcające instrumenty dla samorządów w celu przyjęcia naszych rodaków np. w Łomży.
Kto będzie decydował, którzy repatrianci mają trafić do ośrodków?
Oni. Jeżeli po przyjeździe zdecydują, że chcą iść do pracy i integrować się z lokalnymi społecznościami, nie możemy im w tym przeszkadzać. Nie oznacza to, że nie będzie im pomagać. Sam proces sprowadzania naszych rodaków zaczyna się w miejscu dotychczasowego przebywania Kazachstanie czy innych krajach azjatyckiej części dawnego ZSRR. I to tam musimy podejmować już kluczowe z punktu widzenia decyzje.
Mówi pani, że repatrianci mogą liczyć na pomoc samorządów, ale gminy borykają się z problemami finansowymi. Czy będą w stanie realizować kolejne, dodatkowe zadania?
Samorządy same się do nas zgłaszają i proponują mieszkania dla repatriantów. Zgłaszają się też przedsiębiorcy, którzy chcą ich zatrudniać. Poza tym wesprzemy samorządy w realizacji procesu repatriacji. Repatriantów w skali całego kraju będzie mało, szacujemy, że będzie to około 20 tysięcy osób. W porównaniu z około milionem Ukraińców, którzy przyjechali do Polski do pracy, to niewielka liczba.
Sprowadzenie Polaków nie rozwiązuje wszystkiego, istotny jest proces ich integracji. Nie obawia się pani problemów z integracją repatriantów?
Zanim zostałam ministrem, pomagałam sprowadzać Polaków do Ojczyzny w ramach kierowanej przeze mnie Fundacji im. Generała Władysława Andersa, którą musiałam zlikwidować, kiedy objęłam moją obecną funkcję. W ramach działalności fundacji sprowadziłam około 150 młodych Polaków ze Wschodu do kraju. Otrzymywali stypendia na przyjazd do Polski, po przyjeździe do Ojczyzny, błyskawicznie uczyli się języka polskiego i znajdowali pracę. Myślę, że teraz będzie podobnie. Oni maja ogromną motywację, żeby znaleźć pracę i być niezależnym, nie chcą żyć z pomocy państwa. Przed świętami Bożego Narodzenia do Polski wróciło 150 Polaków z Kazachstanu. Niedawno wspólnie z ministrem Henrykiem Kowalczykiem odwiedziłam ich w Pułtusku. To było bardzo wzruszające spotkanie. Rozmawiałam z nimi o ich problemach, które dotyczą głównie ubezpieczeń zdrowotnych, emerytur. Jednak mimo niepewności i obaw bardzo entuzjastycznie nastawieni do przyszłości. Można było usłyszeć, że ich marzeniem od zawsze był powrót do Ojczyzny. Podkreślali, że zawsze się czuli w Kazachstanie obywatelami drugiej kategorii. Jeden z młodych ludzi, który niedawno przyjechał z Kazachstanu, podczas spotkania ze mną, kiedy wszyscy mówili o nurtujących ich problemach, zapytał – Kiedy weźmiecie mnie do pracy?
Rozmawiał Tomasz Plaskota.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Proces repatriacji można realizować na różne sposoby. Jedna z koncepcji zakłada prowadzenie ośrodków dla repatriantów, druga mówi, że rozlokowaniem repatriantów i zintegrowaniem ich ze społeczeństwem zajmą się lokalne samorządy wspierane przez państwo. Która z nich, jest pani bliższa?
Z dystansem podchodzimy do ośrodków dla repatriantów. Są dobrym rozwiązaniem na początku, tuż po przyjeździe repatriantów do Polski. Będą mogli tam mieszkać, uczyć się języka polskiego. To jest trzecie, a nawet czwarte pokolenie urodzone i wychowane na obczyźnie. Tylko starsze osoby mówią po polsku. Młodsze pokolenia kontakt z językiem polskim miały podczas modlitwy i świąt, kiedy dziadkowie posługiwali się w domu językiem polskim. To jest niestety naturalny proces, ale czują się Polakami i bardzo szybko uczą się języka polskiego. Zależy mi na tym, żeby repatrianci, jak najszybciej integrowali się z otoczeniem. Nie można ich izolować w ośrodkach, ale wprowadzać na rynek pracy i do lokalnych społeczności. Uważam, że nie wszyscy repatrianci powinni trafiać do ośrodków. Dlatego powinniśmy wprowadzić zachęcające instrumenty dla samorządów w celu przyjęcia naszych rodaków np. w Łomży.
Kto będzie decydował, którzy repatrianci mają trafić do ośrodków?
Oni. Jeżeli po przyjeździe zdecydują, że chcą iść do pracy i integrować się z lokalnymi społecznościami, nie możemy im w tym przeszkadzać. Nie oznacza to, że nie będzie im pomagać. Sam proces sprowadzania naszych rodaków zaczyna się w miejscu dotychczasowego przebywania Kazachstanie czy innych krajach azjatyckiej części dawnego ZSRR. I to tam musimy podejmować już kluczowe z punktu widzenia decyzje.
Mówi pani, że repatrianci mogą liczyć na pomoc samorządów, ale gminy borykają się z problemami finansowymi. Czy będą w stanie realizować kolejne, dodatkowe zadania?
Samorządy same się do nas zgłaszają i proponują mieszkania dla repatriantów. Zgłaszają się też przedsiębiorcy, którzy chcą ich zatrudniać. Poza tym wesprzemy samorządy w realizacji procesu repatriacji. Repatriantów w skali całego kraju będzie mało, szacujemy, że będzie to około 20 tysięcy osób. W porównaniu z około milionem Ukraińców, którzy przyjechali do Polski do pracy, to niewielka liczba.
Sprowadzenie Polaków nie rozwiązuje wszystkiego, istotny jest proces ich integracji. Nie obawia się pani problemów z integracją repatriantów?
Zanim zostałam ministrem, pomagałam sprowadzać Polaków do Ojczyzny w ramach kierowanej przeze mnie Fundacji im. Generała Władysława Andersa, którą musiałam zlikwidować, kiedy objęłam moją obecną funkcję. W ramach działalności fundacji sprowadziłam około 150 młodych Polaków ze Wschodu do kraju. Otrzymywali stypendia na przyjazd do Polski, po przyjeździe do Ojczyzny, błyskawicznie uczyli się języka polskiego i znajdowali pracę. Myślę, że teraz będzie podobnie. Oni maja ogromną motywację, żeby znaleźć pracę i być niezależnym, nie chcą żyć z pomocy państwa. Przed świętami Bożego Narodzenia do Polski wróciło 150 Polaków z Kazachstanu. Niedawno wspólnie z ministrem Henrykiem Kowalczykiem odwiedziłam ich w Pułtusku. To było bardzo wzruszające spotkanie. Rozmawiałam z nimi o ich problemach, które dotyczą głównie ubezpieczeń zdrowotnych, emerytur. Jednak mimo niepewności i obaw bardzo entuzjastycznie nastawieni do przyszłości. Można było usłyszeć, że ich marzeniem od zawsze był powrót do Ojczyzny. Podkreślali, że zawsze się czuli w Kazachstanie obywatelami drugiej kategorii. Jeden z młodych ludzi, który niedawno przyjechał z Kazachstanu, podczas spotkania ze mną, kiedy wszyscy mówili o nurtujących ich problemach, zapytał – Kiedy weźmiecie mnie do pracy?
Rozmawiał Tomasz Plaskota.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/325786-nasz-wywiad-anna-maria-anders-o-repatriacji-polska-od-27-lat-ma-do-splacenia-dlug-wobec-naszych-rodakow-wywiezionych-przez-sowietow?strona=2