W ogóle warto stwierdzić, że polsko-rosyjski reset należy widzieć mniej jako zjawisko samoistne, a bardziej jako segment większej całości. Jako element, ogłoszonej przecież oficjalnie, polityki „płynięcia w głównym nurcie” polityki unijnej. A w jakim zakresie to płynięcie w głównym nurcie miało w intencji ówczesnych polskich decydentów służyć bardziej tak a nie inaczej rozumianym interesom Polski, a w jakim - ich interesom osobistym i ich karierom (to przecież instytucje brukselskie, Berlin i inne wielkie zachodnie stolice były rozdawcami konfitur) – to trudno stwierdzić. Osobiście uważam że swoją rolę grały oba te czynniki.
Ów reset należy też postrzegać jako element innego jeszcze, większego fenomenu. Jako element polityki aktywnego szukania wszelkich możliwych pól, na których ówczesna władza mogła spodziewać się ostrej konfrontacji z PiS-em i prezydentem Kaczyńskim. Konfrontacja taka bowiem zawsze – uważali politycy i spin-doktorzy Platformy – służyła PO i premierowi Tuskowi. W dokumencie, spłodzonym przez Departament Wschodni MSZ jedynie nieliczne i drobne fragmenty dotyczą polskiej polityki wewnętrznej. Co jednak charakterystyczne – szkicują one wizję całkowitego intelektualnego rozbratu ówczesnego ośrodka rządowego z prezydencko-pisowskim.
Należy wreszcie pamiętać o innym, bardzo moim zdaniem ważnym czynniku. Czynniku nieobecnym w notatce, czynniku który twórcy platformerskiej polityki wschodniej do dziś pomijają, bo bardzo ich on uwiera. Autorem notatki był ówczesny dyrektor Departamentu Wschodniego, człowiek i przedtem przez długie lata na zmieniających się stanowiskach wywierający znaczący wpływ na polską politykę w krajach b.ZSRR, a za czasów rządów PO będący jej rzeczywistym architektem – Jarosław Bratkiewicz. Zastanawiając się nad sensem dokonywanego w 2008 roku zwrotu, warto przypomnieć jego przemyślenia. Pisałem o nich dwa lata temu w tygodniku „wSieci”:
Wchodzenie w jakieś geopolityczne alianse neojagiellońskie z sąsiadami na wschodzie mogłoby zagrozić głównemu celowi Polski – dokończeniu własnej modernizacji
— pisał na przykład Bratkiewicz.
Zamiast wydźwignąć kraje wschodnie z jamy postsowietyzmu, sami byśmy się do owej jamy stoczyli.
W jaki niby sposób, jakie były przejawy tego rzekomego zagrożenia, szara eminencja z Alei Szucha nie pisze. Ważna jest jednak konkluzja – antyrosyjskich aliansów z jakimiś tam Ukrainami tworzyć nie należy. Zwłaszcza, że – jak pisał Bratkiewicz w innym miejscu – „wyjałowiła się polityka »pozytywnych « gestów - w istocie tyleż wybujałych, co gołosłownych - w odniesieniu do Ukrainy”.
Tym bardziej, że Bratkiewicz wyraźnie dystansuje się od kontrowersyjnej jego zdaniem tezy „o demokracji za Jelcyna i odchodzeniu od niej za Putina”. Bo w putinowskiej Rosji przynajmniej pod niektórymi względami dzieje się przecież coraz lepiej. Ot, na przykład (to tekst sprzed ledwie dwóch lat… [pisałem to w 2012 roku – PD]) taki patriarcha Cyryl „opowiada się za otwartością: Cerkwi, społeczeństwa, Rosji”. I w ogóle „minęły już czasy, kiedy przystawała ona (Cerkiew – PS) na cezaropapizm rosyjskich autokratów”.
A ci rządzący Rosją wręcz ewidentnie Bratkiewicza fascynują. „Do dziś palą mnie uszy, gdy przypominam sobie nieporadne rezonerstwo i ględy ze strony polskiej (za rządów PiS – PS) podczas rozmów z asertywnym i błyskotliwym szefem rosyjskiej dyplomacji” – wspomina. Zaś Władimir Putin w słynnym przemówieniu na Westerplatte werbalizował tezę, „że knowania z rewanżystowską III Rzeszą, nierzadko potajemne, doprowadziły do historycznych tragedii w latach 30. i 40. ubiegłego wieku. (…). W jakim stopniu Polska i Niemcy romansowały w duchu antysowieckim, pokazuje chociażby niedawna książka Piotra Zychowicza Pakt Ribbentrop-Beck”. Bratkiewicz nie pisze tego wprost, ale jego elukubracje łatwo zrozumieć jako przyznanie racji tym tezom Putina, a co za tym idzie – całej narracji putinowskiej polityki historycznej.
Takie cytaty można by mnożyć, ale myślę, że przytoczonych wystarczy by udowodnić, że polsko-rosyjski reset nie był (z polskiej strony) żądną „ściemą” ma użytek Zachodu. Nie był też drobną korektą dotychczasowej linii. Był w zamierzeniu swoich twórców operacją strategiczną, motywowaną nieledwie filozoficznie. Operacją, która w ich marzeniach miała doprowadzić do jakichś ogromnych sukcesów.”
Dodajmy – jak widać, decyzja o resecie nie była wyłącznie postanowieniem mądrym czy głupim, podejmowanym w intencjach złych czy dobrych, ale na chłodno. Ewidentne jest, że mieli na nią znaczący wpływ fascynaci Rosji, podejmujący te działania pod wpływem własnych emocji. Ludzie, dla których zbliżenie z tym krajem było po prostu i byłoby zawsze dobre samo w sobie - niezależnie od okoliczności i tego, co realnie dzięki niemu można by było albo nie można by było osiągnąć.
Warto o tym pamiętać, czytając upublicznioną notatkę.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W ogóle warto stwierdzić, że polsko-rosyjski reset należy widzieć mniej jako zjawisko samoistne, a bardziej jako segment większej całości. Jako element, ogłoszonej przecież oficjalnie, polityki „płynięcia w głównym nurcie” polityki unijnej. A w jakim zakresie to płynięcie w głównym nurcie miało w intencji ówczesnych polskich decydentów służyć bardziej tak a nie inaczej rozumianym interesom Polski, a w jakim - ich interesom osobistym i ich karierom (to przecież instytucje brukselskie, Berlin i inne wielkie zachodnie stolice były rozdawcami konfitur) – to trudno stwierdzić. Osobiście uważam że swoją rolę grały oba te czynniki.
Ów reset należy też postrzegać jako element innego jeszcze, większego fenomenu. Jako element polityki aktywnego szukania wszelkich możliwych pól, na których ówczesna władza mogła spodziewać się ostrej konfrontacji z PiS-em i prezydentem Kaczyńskim. Konfrontacja taka bowiem zawsze – uważali politycy i spin-doktorzy Platformy – służyła PO i premierowi Tuskowi. W dokumencie, spłodzonym przez Departament Wschodni MSZ jedynie nieliczne i drobne fragmenty dotyczą polskiej polityki wewnętrznej. Co jednak charakterystyczne – szkicują one wizję całkowitego intelektualnego rozbratu ówczesnego ośrodka rządowego z prezydencko-pisowskim.
Należy wreszcie pamiętać o innym, bardzo moim zdaniem ważnym czynniku. Czynniku nieobecnym w notatce, czynniku który twórcy platformerskiej polityki wschodniej do dziś pomijają, bo bardzo ich on uwiera. Autorem notatki był ówczesny dyrektor Departamentu Wschodniego, człowiek i przedtem przez długie lata na zmieniających się stanowiskach wywierający znaczący wpływ na polską politykę w krajach b.ZSRR, a za czasów rządów PO będący jej rzeczywistym architektem – Jarosław Bratkiewicz. Zastanawiając się nad sensem dokonywanego w 2008 roku zwrotu, warto przypomnieć jego przemyślenia. Pisałem o nich dwa lata temu w tygodniku „wSieci”:
Wchodzenie w jakieś geopolityczne alianse neojagiellońskie z sąsiadami na wschodzie mogłoby zagrozić głównemu celowi Polski – dokończeniu własnej modernizacji
— pisał na przykład Bratkiewicz.
Zamiast wydźwignąć kraje wschodnie z jamy postsowietyzmu, sami byśmy się do owej jamy stoczyli.
W jaki niby sposób, jakie były przejawy tego rzekomego zagrożenia, szara eminencja z Alei Szucha nie pisze. Ważna jest jednak konkluzja – antyrosyjskich aliansów z jakimiś tam Ukrainami tworzyć nie należy. Zwłaszcza, że – jak pisał Bratkiewicz w innym miejscu – „wyjałowiła się polityka »pozytywnych « gestów - w istocie tyleż wybujałych, co gołosłownych - w odniesieniu do Ukrainy”.
Tym bardziej, że Bratkiewicz wyraźnie dystansuje się od kontrowersyjnej jego zdaniem tezy „o demokracji za Jelcyna i odchodzeniu od niej za Putina”. Bo w putinowskiej Rosji przynajmniej pod niektórymi względami dzieje się przecież coraz lepiej. Ot, na przykład (to tekst sprzed ledwie dwóch lat… [pisałem to w 2012 roku – PD]) taki patriarcha Cyryl „opowiada się za otwartością: Cerkwi, społeczeństwa, Rosji”. I w ogóle „minęły już czasy, kiedy przystawała ona (Cerkiew – PS) na cezaropapizm rosyjskich autokratów”.
A ci rządzący Rosją wręcz ewidentnie Bratkiewicza fascynują. „Do dziś palą mnie uszy, gdy przypominam sobie nieporadne rezonerstwo i ględy ze strony polskiej (za rządów PiS – PS) podczas rozmów z asertywnym i błyskotliwym szefem rosyjskiej dyplomacji” – wspomina. Zaś Władimir Putin w słynnym przemówieniu na Westerplatte werbalizował tezę, „że knowania z rewanżystowską III Rzeszą, nierzadko potajemne, doprowadziły do historycznych tragedii w latach 30. i 40. ubiegłego wieku. (…). W jakim stopniu Polska i Niemcy romansowały w duchu antysowieckim, pokazuje chociażby niedawna książka Piotra Zychowicza Pakt Ribbentrop-Beck”. Bratkiewicz nie pisze tego wprost, ale jego elukubracje łatwo zrozumieć jako przyznanie racji tym tezom Putina, a co za tym idzie – całej narracji putinowskiej polityki historycznej.
Takie cytaty można by mnożyć, ale myślę, że przytoczonych wystarczy by udowodnić, że polsko-rosyjski reset nie był (z polskiej strony) żądną „ściemą” ma użytek Zachodu. Nie był też drobną korektą dotychczasowej linii. Był w zamierzeniu swoich twórców operacją strategiczną, motywowaną nieledwie filozoficznie. Operacją, która w ich marzeniach miała doprowadzić do jakichś ogromnych sukcesów.”
Dodajmy – jak widać, decyzja o resecie nie była wyłącznie postanowieniem mądrym czy głupim, podejmowanym w intencjach złych czy dobrych, ale na chłodno. Ewidentne jest, że mieli na nią znaczący wpływ fascynaci Rosji, podejmujący te działania pod wpływem własnych emocji. Ludzie, dla których zbliżenie z tym krajem było po prostu i byłoby zawsze dobre samo w sobie - niezależnie od okoliczności i tego, co realnie dzięki niemu można by było albo nie można by było osiągnąć.
Warto o tym pamiętać, czytając upublicznioną notatkę.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/324645-u-podstaw-prorosyjskiego-zwrotu-notatka-msz-pokazuje-ze-nie-byl-on-zespolem-przypadkow-tylko-decyzja-strategiczna?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.