Ujawniona przez MSZ notatka z 2008 roku nie jest sensacją dla nikogo, kto nie urodził się wczoraj i pamięta meandry polityki wschodniej rządu Platformy. W czerwcu 2008 roku dane mi było spędzić pewien czas zarówno w Moskwie, jak i w Kijowie. I w obu tych stolicach dostrzegano znaczący zwrot w polskiej polityce. Ten zwrot w pierwszej z nich wywoływał satysfakcję, a w drugiej – niezadowolenie i poczucie opuszczenia, ale co do tego że on następuje, moi rozmówcy byli zgodni.
Po stworzeniu rządu PO Radosław Sikorski złożył swoją pierwszą wizytę właśnie w Moskwie. Obaj z Tuskiem pominęli Kijów, co było po prostu manifestacyjne; wcześniej polscy premierzy i szefowie MSZ dbali, by po objęciu stanowiska najpierw jechać na Ukrainę lub Litwę. Symbolika jest wpisana w dyplomację; to wtedy jeden z rosyjskich portali określił Tuska mianem „naszego człowieka w Warszawie”.
Tu notatka nie przynosi nowych informacji. Ewidentnie była wyrazem tych nastrojów ówczesnej ekipy rządowej i leżała u podstaw dalszych, realizowanych w ich myśl, działań.
Co można poza tym na jej temat powiedzieć?
Można się spierać, w jakim zakresie notatka dyskwalifikuje jej autora (i ministra Sikorskiego, który uznał ją za „doskonałą”). W jakimś na pewno, bo cała nakreślona w dokumencie wizja kierunku, w którą ewoluować miała sytuacja się generalnie nie sprawdziła. Z drugiej strony można by powiedzieć, że podobnie błądziła wówczas znaczna część polityków i analityków całego świata. Był to bowiem moment, w którym w związku z „roszadą” na Kremlu (Dmitrij Miedwiediew zastępował, jak się potem okazało jedynie na jedną kadencję, Władimira Putina) zaczynały intensyfikować się związane z tą zmianą złudzenia dotyczące możliwości przyjęcia przez Moskwę bardziej prozachodniego kursu.
Stwierdziwszy to, powiedzmy zarazem, że twórcy notatki przekroczyli margines błędu, który w tych okolicznościach można byłoby uznać za usprawiedliwiony. Mylili się bowiem nie tylko jeśli idzie o możliwość Rosji do prowadzenia polityki agresywnej wobec sąsiadów. Również ich pewność, że w ciągu dłuższego okresu wykluczone jest instytucjonalne zbliżenie Ukrainy z Unią Europejską wygląda dziwnie w sytuacji, w której pięć lat po sporządzeniu notatki kraj ten znalazł się na granicy podpisania z Unią umowy stowarzyszeniowej (że na skutek brutalnego rosyjskiego przeciwdziałania do tego nie doszło, to inna sprawa). Warto też zwrócić uwagę na ich przekonanie, iż „możliwości ekspansji Rosji w rozumieniu politycznym i gospodarczym są mocno ograniczone”, i że jej „możliwości wpływania na kraje należące do UE i NATO są znikome lub żadne”. Tu warto przypomnieć choćby rozpoczętą parę lat później politykę premiera Orbana, z rozmachem zwiększającego energetyczne uzależnienie Węgier od Rosji. Oczywiście wtedy, kiedy w MSZ sporządzano notatkę, Orban jeszcze nie rządził, ale przecież w kwestii Rosji i energetyki nie wymyślił nic nowego – w tej mierze konsekwentnie kontynuuje on po prostu politykę swoich postkomunistycznych poprzedników.
Charakterystyczny jest ukrainosceptycyzm autora notatki. Sugerowane przez niego przekonanie, iż ewolucja tego kraju w stronę zachodnich standardów jest niemożliwa. Co więcej – zasugerowanie, że nawet gdyby Unia godziła się na przyjęcie Kijowa, to niekoniecznie leżałoby to w polskim interesie (konkurencja z ukraińskim rolnictwem). To oczywiście prawda, tylko że ta trudność blednie wobec kolosalnego zysku, jakim dla Polski byłoby trwałe już odgrodzenie się od Rosji, która w takich okolicznościach już ostatecznie musiałaby pożegnać się z ambicjami powrotu do roli gospodarza naszego regionu.
Zdumiewa opieranie „ukrainosceptycyzmu” autora notatki na m.in.opinii, iż „wszystko to powinno skłaniać do refleksji nad … gotowością elit i społeczeństwa ukraińskiego do trwałego, strategicznego trwania przy Polsce”. Jeśli autor był szczery, to daje tu wyraz jakiejś swojej uprzedniej, bezbrzeżnej megalomanii (postrzeganie naszego kraju jako bez mała protektora Ukrainy, która winna przy owym protektorze – nie przy Zachodzie jako całości, tylko właśnie przy Warszawie – trwać). Trudno wyobrazić sobie coś bardziej nie na miarę potencjału Polski; trudno wyobrazić też sobie coś bardziej sprzecznego z psychologią Ukraińców.
Autor notatki kompletnie tego wszystkiego nie dostrzega. Pisze natomiast, że dotychczasowa polska polityka wschodnia była obciążona myśleniem w kategoriach „gry o sumie zerowej”. Innymi słowy – że nie można pogodzić wspierania krajów poradzieckich przeciw Rosji z odprężeniem w relacjach z Moskwą. To zdroworozsądkowe i zgodne z zarówno uprzednim, jak i późniejszym doświadczeniem przeświadczenie autor przedstawia jako „prawdę pozorną”. Dlaczego pozorną? Bo należymy do Unii i NATO. Dlaczego ten fakt ma wpływać na prawdziwość przytoczonego aksjomatu? Tego autor jasno nie wyjaśnia, co sugeruje iż przytoczył to dotychczasowe założenie polskiej polityki wschodniej wyłącznie w tym celu, żeby zademonstrować iż się z nim nie zgadza.
Autor zarazem słusznie kładzie nacisk na fakt, iż skuteczną politykę na wschodzie można, z racji ograniczoności polskiego potencjału, realizować wyłącznie wraz z silniejszymi partnerami zachodnimi. Ta opinia jest dość oczywista, i pozostaje moim zdaniem prawdziwa również i dziś.
Autor notatki podkreśla, że polsko-rosyjski reset miałby służyć przekonaniu zachodnich partnerów, iż nasz kraj nie jest chorobliwie rusofobiczny, a zatem wygłaszane przez naszych ekspertów i dyplomatów opinie na temat polityki moskiewskiej należy przyjmować poważnie. Ten argument do dziś powtarzają obrońcy owego resetu; ma ów argument w ich opinii usprawiedliwiać i uzasadniać całkowite fiasko tej polityki. Pozostaje nierozstrzygnięte, na ile twórcy polskiej polityki wschodniej pierwszych lat rządów PO byli tu szczerzy, a na ile mówili tak instrumentalnie – na ile uzasadniali w ten sposób po prostu przyjęcie postawy, która nie zmuszała ich do bycia zbyt asertywnymi wobec najważniejszych partnerów zachodnich, niechętnych wówczas jakimkolwiek sporom z Moskwą.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Ujawniona przez MSZ notatka z 2008 roku nie jest sensacją dla nikogo, kto nie urodził się wczoraj i pamięta meandry polityki wschodniej rządu Platformy. W czerwcu 2008 roku dane mi było spędzić pewien czas zarówno w Moskwie, jak i w Kijowie. I w obu tych stolicach dostrzegano znaczący zwrot w polskiej polityce. Ten zwrot w pierwszej z nich wywoływał satysfakcję, a w drugiej – niezadowolenie i poczucie opuszczenia, ale co do tego że on następuje, moi rozmówcy byli zgodni.
Po stworzeniu rządu PO Radosław Sikorski złożył swoją pierwszą wizytę właśnie w Moskwie. Obaj z Tuskiem pominęli Kijów, co było po prostu manifestacyjne; wcześniej polscy premierzy i szefowie MSZ dbali, by po objęciu stanowiska najpierw jechać na Ukrainę lub Litwę. Symbolika jest wpisana w dyplomację; to wtedy jeden z rosyjskich portali określił Tuska mianem „naszego człowieka w Warszawie”.
Tu notatka nie przynosi nowych informacji. Ewidentnie była wyrazem tych nastrojów ówczesnej ekipy rządowej i leżała u podstaw dalszych, realizowanych w ich myśl, działań.
Co można poza tym na jej temat powiedzieć?
Można się spierać, w jakim zakresie notatka dyskwalifikuje jej autora (i ministra Sikorskiego, który uznał ją za „doskonałą”). W jakimś na pewno, bo cała nakreślona w dokumencie wizja kierunku, w którą ewoluować miała sytuacja się generalnie nie sprawdziła. Z drugiej strony można by powiedzieć, że podobnie błądziła wówczas znaczna część polityków i analityków całego świata. Był to bowiem moment, w którym w związku z „roszadą” na Kremlu (Dmitrij Miedwiediew zastępował, jak się potem okazało jedynie na jedną kadencję, Władimira Putina) zaczynały intensyfikować się związane z tą zmianą złudzenia dotyczące możliwości przyjęcia przez Moskwę bardziej prozachodniego kursu.
Stwierdziwszy to, powiedzmy zarazem, że twórcy notatki przekroczyli margines błędu, który w tych okolicznościach można byłoby uznać za usprawiedliwiony. Mylili się bowiem nie tylko jeśli idzie o możliwość Rosji do prowadzenia polityki agresywnej wobec sąsiadów. Również ich pewność, że w ciągu dłuższego okresu wykluczone jest instytucjonalne zbliżenie Ukrainy z Unią Europejską wygląda dziwnie w sytuacji, w której pięć lat po sporządzeniu notatki kraj ten znalazł się na granicy podpisania z Unią umowy stowarzyszeniowej (że na skutek brutalnego rosyjskiego przeciwdziałania do tego nie doszło, to inna sprawa). Warto też zwrócić uwagę na ich przekonanie, iż „możliwości ekspansji Rosji w rozumieniu politycznym i gospodarczym są mocno ograniczone”, i że jej „możliwości wpływania na kraje należące do UE i NATO są znikome lub żadne”. Tu warto przypomnieć choćby rozpoczętą parę lat później politykę premiera Orbana, z rozmachem zwiększającego energetyczne uzależnienie Węgier od Rosji. Oczywiście wtedy, kiedy w MSZ sporządzano notatkę, Orban jeszcze nie rządził, ale przecież w kwestii Rosji i energetyki nie wymyślił nic nowego – w tej mierze konsekwentnie kontynuuje on po prostu politykę swoich postkomunistycznych poprzedników.
Charakterystyczny jest ukrainosceptycyzm autora notatki. Sugerowane przez niego przekonanie, iż ewolucja tego kraju w stronę zachodnich standardów jest niemożliwa. Co więcej – zasugerowanie, że nawet gdyby Unia godziła się na przyjęcie Kijowa, to niekoniecznie leżałoby to w polskim interesie (konkurencja z ukraińskim rolnictwem). To oczywiście prawda, tylko że ta trudność blednie wobec kolosalnego zysku, jakim dla Polski byłoby trwałe już odgrodzenie się od Rosji, która w takich okolicznościach już ostatecznie musiałaby pożegnać się z ambicjami powrotu do roli gospodarza naszego regionu.
Zdumiewa opieranie „ukrainosceptycyzmu” autora notatki na m.in.opinii, iż „wszystko to powinno skłaniać do refleksji nad … gotowością elit i społeczeństwa ukraińskiego do trwałego, strategicznego trwania przy Polsce”. Jeśli autor był szczery, to daje tu wyraz jakiejś swojej uprzedniej, bezbrzeżnej megalomanii (postrzeganie naszego kraju jako bez mała protektora Ukrainy, która winna przy owym protektorze – nie przy Zachodzie jako całości, tylko właśnie przy Warszawie – trwać). Trudno wyobrazić sobie coś bardziej nie na miarę potencjału Polski; trudno wyobrazić też sobie coś bardziej sprzecznego z psychologią Ukraińców.
Autor notatki kompletnie tego wszystkiego nie dostrzega. Pisze natomiast, że dotychczasowa polska polityka wschodnia była obciążona myśleniem w kategoriach „gry o sumie zerowej”. Innymi słowy – że nie można pogodzić wspierania krajów poradzieckich przeciw Rosji z odprężeniem w relacjach z Moskwą. To zdroworozsądkowe i zgodne z zarówno uprzednim, jak i późniejszym doświadczeniem przeświadczenie autor przedstawia jako „prawdę pozorną”. Dlaczego pozorną? Bo należymy do Unii i NATO. Dlaczego ten fakt ma wpływać na prawdziwość przytoczonego aksjomatu? Tego autor jasno nie wyjaśnia, co sugeruje iż przytoczył to dotychczasowe założenie polskiej polityki wschodniej wyłącznie w tym celu, żeby zademonstrować iż się z nim nie zgadza.
Autor zarazem słusznie kładzie nacisk na fakt, iż skuteczną politykę na wschodzie można, z racji ograniczoności polskiego potencjału, realizować wyłącznie wraz z silniejszymi partnerami zachodnimi. Ta opinia jest dość oczywista, i pozostaje moim zdaniem prawdziwa również i dziś.
Autor notatki podkreśla, że polsko-rosyjski reset miałby służyć przekonaniu zachodnich partnerów, iż nasz kraj nie jest chorobliwie rusofobiczny, a zatem wygłaszane przez naszych ekspertów i dyplomatów opinie na temat polityki moskiewskiej należy przyjmować poważnie. Ten argument do dziś powtarzają obrońcy owego resetu; ma ów argument w ich opinii usprawiedliwiać i uzasadniać całkowite fiasko tej polityki. Pozostaje nierozstrzygnięte, na ile twórcy polskiej polityki wschodniej pierwszych lat rządów PO byli tu szczerzy, a na ile mówili tak instrumentalnie – na ile uzasadniali w ten sposób po prostu przyjęcie postawy, która nie zmuszała ich do bycia zbyt asertywnymi wobec najważniejszych partnerów zachodnich, niechętnych wówczas jakimkolwiek sporom z Moskwą.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/324645-u-podstaw-prorosyjskiego-zwrotu-notatka-msz-pokazuje-ze-nie-byl-on-zespolem-przypadkow-tylko-decyzja-strategiczna?strona=1
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.