Trybunał Konstytucyjny zszedł do podziemia. Tylko w podziemiu można bowiem zwołać niekonstytucyjne Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK i wystawić kandydatów na prezesa, których wybór na powierzchni jest nieważny. A w podziemiu, wiadomo, obowiązują inne prawa. Podczas zwołanego na 30 listopada 2016 r. Zgromadzenia Ogólnego niebędącego Zgromadzeniem Ogólnym nie było jednak łatwo – jak to w podziemiu. Najpierw, między 9.00 a 13.00 nie dokonano żadnego wyboru. Pewnie dlatego, że nie zachowano zasad konspiracji. Potem sędziowie konspiracyjnie przenieśli się do gabinetu sędziego Andrzeja Wróbla i tam również nie było chyba bezpiecznie. Postanowiono więc zakonspirować się w gabinecie wiceprezesa Stanisława Biernata. I dopiero tam zapadły konspiracyjne uchwały niebędące uchwałami, przynajmniej na powierzchni, bo w podziemiu, wiadomo, obowiązują inne prawa. Podjęto te uchwały w obecności (chyba konspiracyjnej) sekretarz Trybunału Doroty Hajduk.
Konspiracyjnymi kandydatami na podziemnego prezesa TK zostali: Marek Zubik (4 głosy), Stanisław Rymar (3 głosy) oraz Piotr Tuleja (2 głosy). Tylko konspiracja tłumaczy taki rozkład głosów, gdyż wcześniej prezes Andrzej Rzepliński oraz jego stronnicy twierdzili, iż nie może być tak, żeby kandydat został wybrany małą liczbą głosów. Po to chciano zmienić regulamin TK. Okazało się, że w podziemiu mała liczba głosów nie przeszkadza. Wiadomo – reguły konspiracji. Nic nie szkodzi, że formalnie kandydaci są nielegalni. Przecież nie chodziło o to, żeby wskazać kandydatów zgodnych z prawem, lecz o namaszczenie męczenników sprawy. Zły rząd PiS i zły prezydent Andrzej Duda nie będą mogli potraktować wybrańców jako kandydatów, a to pozwoli zrobić z nich męczenników. Trudno powiedzieć – jakiej sprawy męczenników, ale jakiejś na pewno. W konspiracji, wiadomo, nie wszystko od razu jest jasne. Formaliści będą twierdzić, że cała procedura wyłaniania kandydatów była nielegalna, więc nie ma o czym mówić. Ale czym jest formalizm wobec wyższej konieczności? Andrzej Rzepliński jako prezes TK oraz ośmiu sędziów uczestniczących w konspiracyjnym wyborze kandydatów na jego następcę nie może się przejmować jakimiś ograniczeniami. Ograniczenia dotyczą innych, a sędziowie TK im nie podlegają - tym bardziej że to oni ustalają, co ich samych ogranicza, a co nie. Uznali więc, że ogranicza ich art. 16. ust. 3. obowiązującej ustawy z 22 lipca 2016 r. o Trybunale Konstytucyjnym mówiący, że „Zgromadzenie Ogólne w sprawie wyboru kandydatów na stanowisko prezesa lub wiceprezesa Trybunału zwołuje się między 30 a 15 dniem przed upływem kadencji urzędującego prezesa lub wiceprezesa”. I temu się podporządkowali. Ale już nie przepisom zawartym ust. 7 tego samego artykułu, który mówi, że „wybór kandydatów przeprowadza się, jeśli w Zgromadzeniu Ogólnym bierze udział co najmniej 10 z ogólnej liczby sędziów Trybunału określonej w art. 194 ust. 1 Konstytucji”. Wiadomo – reguły konspiracji.
Złamanie wymogu ustawowego „nasza dziewiątka” (jak prezes Rzepliński określa siebie i ośmiu swoich stronników) zostało uzasadnione stanem nadzwyczajnym. Po prostu bardzo obowiązkowi sędziowie stwierdzili, że ich powinnością jest przedstawienie prezydentowi kandydatów na prezesa TK, choćby się waliło i paliło. Co oznacza, że żadne przepisy nie mogły przeszkodzić sędziom w wypełnieniu tego obowiązku. Mieli poczucie, że muszą i to wystarczyło. Obowiązek wynikający z wewnętrznego przekonania jest bowiem ważniejszy od wymogów, jakie ustawa nakłada na osoby realizujące ten obowiązek. Obecnie obowiązująca ustawa z 22 lipca 2016 r. o Trybunale Konstytucyjnym zawiera wprawdzie procedurę zapasową, dotycząca wyboru kandydatów na prezesa, kiedy to stanowisko się opróżni, ale kto by się tym przejmował. W art. 16 ust. 3 znajdujemy bowiem regulację, która mówi: „W przypadku opróżnienia stanowiska prezesa lub wiceprezesa Trybunału wyboru kandydatów dokonuje się w terminie 30 dni”.
Formaliści mogliby twierdzić, że to oznacza, iż można byłoby bez problemu wybrać kandydatów na prezesa po wygaśnięciu mandatu Andrzeja Rzeplińskiego, ale ludzie obowiązkowi nie mogą przecież czekać i zwlekać. Wprawdzie o wiele łatwiej byłoby uzasadniać przesuniecie wyboru poza termin wyznaczony ustawą niż działać „na rympał”, ale kto by się tam przejmował subtelnościami. Na przykład można by twierdzić, że ustawa mówi tylko o terminie instrukcyjnym, niewiążącym, więc to by wystarczyło, aby zwołać Zgromadzenie Ogólne po 4 grudnia (upływa wtedy termin wskazania kandydatów na prezesa). Po co się jednak bawić w prawnicze kruczki wymagające jakiegoś intelektualnego wysiłku?
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Trybunał Konstytucyjny zszedł do podziemia. Tylko w podziemiu można bowiem zwołać niekonstytucyjne Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK i wystawić kandydatów na prezesa, których wybór na powierzchni jest nieważny. A w podziemiu, wiadomo, obowiązują inne prawa. Podczas zwołanego na 30 listopada 2016 r. Zgromadzenia Ogólnego niebędącego Zgromadzeniem Ogólnym nie było jednak łatwo – jak to w podziemiu. Najpierw, między 9.00 a 13.00 nie dokonano żadnego wyboru. Pewnie dlatego, że nie zachowano zasad konspiracji. Potem sędziowie konspiracyjnie przenieśli się do gabinetu sędziego Andrzeja Wróbla i tam również nie było chyba bezpiecznie. Postanowiono więc zakonspirować się w gabinecie wiceprezesa Stanisława Biernata. I dopiero tam zapadły konspiracyjne uchwały niebędące uchwałami, przynajmniej na powierzchni, bo w podziemiu, wiadomo, obowiązują inne prawa. Podjęto te uchwały w obecności (chyba konspiracyjnej) sekretarz Trybunału Doroty Hajduk.
Konspiracyjnymi kandydatami na podziemnego prezesa TK zostali: Marek Zubik (4 głosy), Stanisław Rymar (3 głosy) oraz Piotr Tuleja (2 głosy). Tylko konspiracja tłumaczy taki rozkład głosów, gdyż wcześniej prezes Andrzej Rzepliński oraz jego stronnicy twierdzili, iż nie może być tak, żeby kandydat został wybrany małą liczbą głosów. Po to chciano zmienić regulamin TK. Okazało się, że w podziemiu mała liczba głosów nie przeszkadza. Wiadomo – reguły konspiracji. Nic nie szkodzi, że formalnie kandydaci są nielegalni. Przecież nie chodziło o to, żeby wskazać kandydatów zgodnych z prawem, lecz o namaszczenie męczenników sprawy. Zły rząd PiS i zły prezydent Andrzej Duda nie będą mogli potraktować wybrańców jako kandydatów, a to pozwoli zrobić z nich męczenników. Trudno powiedzieć – jakiej sprawy męczenników, ale jakiejś na pewno. W konspiracji, wiadomo, nie wszystko od razu jest jasne. Formaliści będą twierdzić, że cała procedura wyłaniania kandydatów była nielegalna, więc nie ma o czym mówić. Ale czym jest formalizm wobec wyższej konieczności? Andrzej Rzepliński jako prezes TK oraz ośmiu sędziów uczestniczących w konspiracyjnym wyborze kandydatów na jego następcę nie może się przejmować jakimiś ograniczeniami. Ograniczenia dotyczą innych, a sędziowie TK im nie podlegają - tym bardziej że to oni ustalają, co ich samych ogranicza, a co nie. Uznali więc, że ogranicza ich art. 16. ust. 3. obowiązującej ustawy z 22 lipca 2016 r. o Trybunale Konstytucyjnym mówiący, że „Zgromadzenie Ogólne w sprawie wyboru kandydatów na stanowisko prezesa lub wiceprezesa Trybunału zwołuje się między 30 a 15 dniem przed upływem kadencji urzędującego prezesa lub wiceprezesa”. I temu się podporządkowali. Ale już nie przepisom zawartym ust. 7 tego samego artykułu, który mówi, że „wybór kandydatów przeprowadza się, jeśli w Zgromadzeniu Ogólnym bierze udział co najmniej 10 z ogólnej liczby sędziów Trybunału określonej w art. 194 ust. 1 Konstytucji”. Wiadomo – reguły konspiracji.
Złamanie wymogu ustawowego „nasza dziewiątka” (jak prezes Rzepliński określa siebie i ośmiu swoich stronników) zostało uzasadnione stanem nadzwyczajnym. Po prostu bardzo obowiązkowi sędziowie stwierdzili, że ich powinnością jest przedstawienie prezydentowi kandydatów na prezesa TK, choćby się waliło i paliło. Co oznacza, że żadne przepisy nie mogły przeszkodzić sędziom w wypełnieniu tego obowiązku. Mieli poczucie, że muszą i to wystarczyło. Obowiązek wynikający z wewnętrznego przekonania jest bowiem ważniejszy od wymogów, jakie ustawa nakłada na osoby realizujące ten obowiązek. Obecnie obowiązująca ustawa z 22 lipca 2016 r. o Trybunale Konstytucyjnym zawiera wprawdzie procedurę zapasową, dotycząca wyboru kandydatów na prezesa, kiedy to stanowisko się opróżni, ale kto by się tym przejmował. W art. 16 ust. 3 znajdujemy bowiem regulację, która mówi: „W przypadku opróżnienia stanowiska prezesa lub wiceprezesa Trybunału wyboru kandydatów dokonuje się w terminie 30 dni”.
Formaliści mogliby twierdzić, że to oznacza, iż można byłoby bez problemu wybrać kandydatów na prezesa po wygaśnięciu mandatu Andrzeja Rzeplińskiego, ale ludzie obowiązkowi nie mogą przecież czekać i zwlekać. Wprawdzie o wiele łatwiej byłoby uzasadniać przesuniecie wyboru poza termin wyznaczony ustawą niż działać „na rympał”, ale kto by się tam przejmował subtelnościami. Na przykład można by twierdzić, że ustawa mówi tylko o terminie instrukcyjnym, niewiążącym, więc to by wystarczyło, aby zwołać Zgromadzenie Ogólne po 4 grudnia (upływa wtedy termin wskazania kandydatów na prezesa). Po co się jednak bawić w prawnicze kruczki wymagające jakiegoś intelektualnego wysiłku?
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/317632-trybunal-konstytucyjny-zszedl-do-podziemia-i-tworzy-struktury-do-konspiracyjnej-walki-z-wiatrakami?strona=1
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.