Donald Tusk nic nie może. Elżbieta Bieńkowska też nic nie może. Janusz Lewandowski nic nie mógł, podobnie jak nic nie mogła Danuta Hübner. Paweł Sarnecki tym bardziej nic nie mógł, gdyż urzędował tylko siedem miesięcy. I oczywiście nic nie mógł Jacek Dominik sprawujący urząd zaledwie trzy i pół miesiąca. Obecny przewodniczący Rady Europejskiej oraz dotychczasowi polscy komisarze w UE ma każdym kroku podkreślają, że nie mogą nic zrobić dla Polski. Przede wszystkim dlatego, że reprezentują całą Unię Europejską. A poza tym nie wypada bronić interesów kraju, z którego się zostało wybranym, bo to by źle wyglądało. A oni są Europejczykami pełną gębą i nie mogą być źle odbierani. Samo podejrzenie, że mogliby coś zrobić dla Polski napawa (i napawało) ich wstrętem oraz wywołuje dreszcze. Prawdziwy Europejczyk pracuje bowiem tylko dla Europy, a po wyborze na komisarza czy przewodniczącego Rady Europejskiej natychmiast staje się oddanym UE bezpaństwowcem. Dla dobra Polski, UE i całej ludzkości.
Oto Ryszard Florek, prezes i właściciel firmy Fakro, w wywiadzie dla „Forbesa” powiedział niedawno:
Proszę popatrzeć na Dunkę Margrethe Vestager, która jest europejskim sekretarzem [komisarzem] ds. konkurencji. Ona połowę spotkań ma z duńskimi przedsiębiorcami. Będąc w Komisji, główkuje, co tu zrobić, żeby się rozwijała gospodarka duńska. A jak się zwróciliśmy do Janusza Lewandowskiego, gdy zasiadał w Komisji, mówił, że jest z Polski, więc mu nie wypada zabiegać o to, żeby polska firma nie była dyskryminowana w Unii Europejskiej. Jak mamy takich polityków, to jak my możemy budować kapitał społeczny i dobrze zarabiać?.
Może pani komisarz Vestager nie poświęca aż tyle czasu pomaganiu duńskim firmom, jak to przedstawia polski przedsiębiorca, ale na pewno ich nie ignoruje w imię europejskiej misji i urzędniczego etosu ponadpaństwowego ocierającego się o wzorzec z Sevres. Po prostu komisarze z różnych państw nie zapominają skąd się wywodzą i nie „rżną głupa”, że nic nie mogą, bo takie są unijne standardy. Polscy komisarze „rżną głupa” na potęgę, co wynika przede wszystkim z kompleksów i potrzeby bycia lubianym przez wszystkich. Weźmy Elżbietę Bieńkowską, wicepremier w rządzie Donalda Tuska, która czuje się tak niepewnie na swojej posadzie, że palcem nie kiwnie w polskich sprawach, żeby sobie ktoś czegoś złego nie pomyślał. Po co się zresztą wychylać, gdy się ma tak ciepłą posadkę.
Stare wygi w unijnych instytucjach, w tym komisarze, uwielbiają zakompleksionych polskich kolegów, łaknących aprobaty i pochlebstw, bo wiedzą, że ponad takimi zahukanymi prowincjuszami, którzy bardzo się starają zasłużyć na miano prymusów, można wszystko załatwić dla swoich państw. Jest więc tak, że polscy komisarze nic nie chcą i oczywiście nie mogą zrobić dla swego kraju, za to inni komisarze robią wiele i z ochotą dla własnych rządów, a jeszcze załatwiają sobie sporo u „bezpaństwowców” w Polski, bo przecież kolegom nie mogą oni odmówić. Tym bardziej że potem koledzy pochwalą i poklepią po plecach. Ten stan rzeczy jest oczywiście żenujący i wywołuje w Komisji Europejskiej dużą wesołość, a nawet kpiny. A to z tego powodu, że polscy komisarze dotychczas „robili” wyłącznie za jeleni, naiwniaków i ofiary losu, które można ustawiać jak się chce. Dla Polski sprawa nie jest jednak wcale wesoła, bo nasi komisarze to de facto słupy z punktu widzenia interesów państwa.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Donald Tusk nic nie może. Elżbieta Bieńkowska też nic nie może. Janusz Lewandowski nic nie mógł, podobnie jak nic nie mogła Danuta Hübner. Paweł Sarnecki tym bardziej nic nie mógł, gdyż urzędował tylko siedem miesięcy. I oczywiście nic nie mógł Jacek Dominik sprawujący urząd zaledwie trzy i pół miesiąca. Obecny przewodniczący Rady Europejskiej oraz dotychczasowi polscy komisarze w UE ma każdym kroku podkreślają, że nie mogą nic zrobić dla Polski. Przede wszystkim dlatego, że reprezentują całą Unię Europejską. A poza tym nie wypada bronić interesów kraju, z którego się zostało wybranym, bo to by źle wyglądało. A oni są Europejczykami pełną gębą i nie mogą być źle odbierani. Samo podejrzenie, że mogliby coś zrobić dla Polski napawa (i napawało) ich wstrętem oraz wywołuje dreszcze. Prawdziwy Europejczyk pracuje bowiem tylko dla Europy, a po wyborze na komisarza czy przewodniczącego Rady Europejskiej natychmiast staje się oddanym UE bezpaństwowcem. Dla dobra Polski, UE i całej ludzkości.
Oto Ryszard Florek, prezes i właściciel firmy Fakro, w wywiadzie dla „Forbesa” powiedział niedawno:
Proszę popatrzeć na Dunkę Margrethe Vestager, która jest europejskim sekretarzem [komisarzem] ds. konkurencji. Ona połowę spotkań ma z duńskimi przedsiębiorcami. Będąc w Komisji, główkuje, co tu zrobić, żeby się rozwijała gospodarka duńska. A jak się zwróciliśmy do Janusza Lewandowskiego, gdy zasiadał w Komisji, mówił, że jest z Polski, więc mu nie wypada zabiegać o to, żeby polska firma nie była dyskryminowana w Unii Europejskiej. Jak mamy takich polityków, to jak my możemy budować kapitał społeczny i dobrze zarabiać?.
Może pani komisarz Vestager nie poświęca aż tyle czasu pomaganiu duńskim firmom, jak to przedstawia polski przedsiębiorca, ale na pewno ich nie ignoruje w imię europejskiej misji i urzędniczego etosu ponadpaństwowego ocierającego się o wzorzec z Sevres. Po prostu komisarze z różnych państw nie zapominają skąd się wywodzą i nie „rżną głupa”, że nic nie mogą, bo takie są unijne standardy. Polscy komisarze „rżną głupa” na potęgę, co wynika przede wszystkim z kompleksów i potrzeby bycia lubianym przez wszystkich. Weźmy Elżbietę Bieńkowską, wicepremier w rządzie Donalda Tuska, która czuje się tak niepewnie na swojej posadzie, że palcem nie kiwnie w polskich sprawach, żeby sobie ktoś czegoś złego nie pomyślał. Po co się zresztą wychylać, gdy się ma tak ciepłą posadkę.
Stare wygi w unijnych instytucjach, w tym komisarze, uwielbiają zakompleksionych polskich kolegów, łaknących aprobaty i pochlebstw, bo wiedzą, że ponad takimi zahukanymi prowincjuszami, którzy bardzo się starają zasłużyć na miano prymusów, można wszystko załatwić dla swoich państw. Jest więc tak, że polscy komisarze nic nie chcą i oczywiście nie mogą zrobić dla swego kraju, za to inni komisarze robią wiele i z ochotą dla własnych rządów, a jeszcze załatwiają sobie sporo u „bezpaństwowców” w Polski, bo przecież kolegom nie mogą oni odmówić. Tym bardziej że potem koledzy pochwalą i poklepią po plecach. Ten stan rzeczy jest oczywiście żenujący i wywołuje w Komisji Europejskiej dużą wesołość, a nawet kpiny. A to z tego powodu, że polscy komisarze dotychczas „robili” wyłącznie za jeleni, naiwniaków i ofiary losu, które można ustawiać jak się chce. Dla Polski sprawa nie jest jednak wcale wesoła, bo nasi komisarze to de facto słupy z punktu widzenia interesów państwa.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/316670-do-unijnych-instytucji-wysylamy-slupy-ale-podczas-gdy-tusk-i-bienkowska-nic-nie-moga-inni-moga-duzo?strona=1
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.