Po drugie – istnieją fundacje i stowarzyszenia, które zajęły się kwestiami istotnymi z punktu widzenia pamięci historycznej, wychowania obywatelskiego, przywracania wiedzy o przeszłości – by wspomnieć choćby Fundację „Łączka”. Czy im także łatwo byłoby odmówić jakiejkolwiek publicznej pomocy? Konserwatyści wielokrotnie – i słusznie – zżymali się, że takie organizacje poprzednia władza pozostawiała na łasce prywatnych darczyńców.
Po trzecie wreszcie – nie jest trafnym argumentem, że patologią jest, gdy większość przychodów fundacji konsumują wynagrodzenia jej pracowników. Nie ma tu generalnej reguły. W przypadku, gdy fundacja nie wykonuje żadnej fizycznej działalności – nie ma na utrzymaniu hospicjum, muzeum, izby pamięci – ale przygotowuje opracowania historyczne, zajmuje się agregowaniem informacji z jakiejś dziedziny czy, ogólnie rzecz biorąc, działa „umysłowo”, całkowicie naturalne będzie, że największą część jej wydatków będą stanowić wynagrodzenia pracowników i współpracowników. Warto przypomnieć, że taki właśnie zarzut „Gazeta Wyborcza” stawiała fundacji państwa Elbanowskich (która oczywiście działała dzięki prywatnym datkom), na co jej założyciele bardzo sensownie replikowali, że w organizacji takiego typu jak Rzecznik Praw Rodziców wynagrodzenia pracowników zawsze będą stanowiły dużą część budżetu.
Trudno też czynić komuś zarzut z faktu, że „żyje z fundacji”. W wielu przypadkach to jest praca na pełen etat i sposób na życie. Nie ma w tym nic złego, że ktoś, kto poświęca takiej pracy cały swój czas, z tego się utrzymuje. Problem zaczyna się, gdy traktuje mienie fundacji jak prywatne i gdy dzięki niej prowadzi życie wręcz wystawne. Nawet jeśli nie łamie przy tym prawa.
Czy to oznacza, że w trzecim sektorze nie ma patologii? Oczywiście – są. Są fundacje, które robią rzeczy całkowicie niepotrzebne i były lub są w tym hojnie wspierane z publicznej kasy. Są takie, gdzie relacja wynagrodzeń do wydatków na główne zadania fundacji jest faktycznie patologiczna i nie ma uzasadnienia. Są wreszcie takie, które oferują państwu swoje usługi w dziedzinach, gdzie żadna zorganizowana działalność nie jest potrzebna. I dostają na to granty.
Ważne jednak, aby zobaczyć zagadnienie w całej jego złożoności. I zrozumieć, że – wbrew krzykaczom – nie ma tutaj prostych rozwiązań, szczególnie jeżeli uważamy, że obywatelska aktywność jest ogólnie rzecz biorąc czymś pożytecznym.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Po drugie – istnieją fundacje i stowarzyszenia, które zajęły się kwestiami istotnymi z punktu widzenia pamięci historycznej, wychowania obywatelskiego, przywracania wiedzy o przeszłości – by wspomnieć choćby Fundację „Łączka”. Czy im także łatwo byłoby odmówić jakiejkolwiek publicznej pomocy? Konserwatyści wielokrotnie – i słusznie – zżymali się, że takie organizacje poprzednia władza pozostawiała na łasce prywatnych darczyńców.
Po trzecie wreszcie – nie jest trafnym argumentem, że patologią jest, gdy większość przychodów fundacji konsumują wynagrodzenia jej pracowników. Nie ma tu generalnej reguły. W przypadku, gdy fundacja nie wykonuje żadnej fizycznej działalności – nie ma na utrzymaniu hospicjum, muzeum, izby pamięci – ale przygotowuje opracowania historyczne, zajmuje się agregowaniem informacji z jakiejś dziedziny czy, ogólnie rzecz biorąc, działa „umysłowo”, całkowicie naturalne będzie, że największą część jej wydatków będą stanowić wynagrodzenia pracowników i współpracowników. Warto przypomnieć, że taki właśnie zarzut „Gazeta Wyborcza” stawiała fundacji państwa Elbanowskich (która oczywiście działała dzięki prywatnym datkom), na co jej założyciele bardzo sensownie replikowali, że w organizacji takiego typu jak Rzecznik Praw Rodziców wynagrodzenia pracowników zawsze będą stanowiły dużą część budżetu.
Trudno też czynić komuś zarzut z faktu, że „żyje z fundacji”. W wielu przypadkach to jest praca na pełen etat i sposób na życie. Nie ma w tym nic złego, że ktoś, kto poświęca takiej pracy cały swój czas, z tego się utrzymuje. Problem zaczyna się, gdy traktuje mienie fundacji jak prywatne i gdy dzięki niej prowadzi życie wręcz wystawne. Nawet jeśli nie łamie przy tym prawa.
Czy to oznacza, że w trzecim sektorze nie ma patologii? Oczywiście – są. Są fundacje, które robią rzeczy całkowicie niepotrzebne i były lub są w tym hojnie wspierane z publicznej kasy. Są takie, gdzie relacja wynagrodzeń do wydatków na główne zadania fundacji jest faktycznie patologiczna i nie ma uzasadnienia. Są wreszcie takie, które oferują państwu swoje usługi w dziedzinach, gdzie żadna zorganizowana działalność nie jest potrzebna. I dostają na to granty.
Ważne jednak, aby zobaczyć zagadnienie w całej jego złożoności. I zrozumieć, że – wbrew krzykaczom – nie ma tutaj prostych rozwiązań, szczególnie jeżeli uważamy, że obywatelska aktywność jest ogólnie rzecz biorąc czymś pożytecznym.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/313914-rozmowa-o-iii-sektorze-jest-potrzebna-to-idealne-zadanie-dla-prezydenta?strona=2