Polityczna głupota ówczesnego kierownictwa polskiej dyplomacji?
Nie nazwałbym tego głupotą. Proszę jednak zwrócić uwagę na to, jak miała wyglądać wizyta prezydenta (wspomniane wcześniej słowa o „elemencie wewnętrznego uczczenia…”), czy skupić się na wspomnieniach nieżyjącego już ambasadora Bahra, który pisał o „pielgrzymce krajowej”, a nie wizycie zagranicznej. Trzeba wiedzieć, że rzutuje to na obsługę takiej wizyty. Od lat mówię, że ta wizyta była ignorowana, a co za tym idzie - do służb szedł właśnie przekaz; w związku z tym one mniej sprawdzały, mniej dbały i efekt jest taki, jaki mamy.
Najbardziej szokujące wydają się jednak dokumenty już po 10 kwietnia. Polscy rządzący, świadomi wielu, nazwijmy to delikatnie, zaniedbań po stronie rosyjskiej, z wiedzą o braku chęci współpracy, wylewnie dziękują partnerom z Moskwy. Albo idą jeszcze dalej i jak minister Sikorski, w rozmowie z Ławrowem kilka tygodni po tragedii, nawet nie podnoszą kwestii przyczyn 10/04, śledztwa. To się w głowie nie mieści.
To się mieści w głowie, gdy umieścimy te wydarzenia w kontekście ówczesnej polityki. Dlaczego sprawa 10/04 została oddana Rosjanom, dlaczego nie mówiło się o niej w ogóle w przestrzeni publicznej i zapewniano, że Rosja o wszystko zadba i wyjaśni przyczyny? Proszę pamiętać, że mamy wówczas szybkie, ekspresowe przygotowania do wyborów - najpierw prezydenckich, a następnie samorządowych. Do zdobycia były tysiące miejsc w radach, stanowisk wójtów, burmistrzów, etc. - oddalenie odpowiedzialności politycznej za wyniki śledztwa było wówczas na rękę Platformie. Zresztą w tamtym czasie także nasza strona, być może, popełniła wówczas błędy. Ale powtarzam - wyeliminowanie tej sprawy w perspektywie dwóch ważnych kampanii było czymś, co politycy PO chcieli zrealizować. I tak tłumaczyłbym ten brak działań.
Mówił Pan jeszcze we wrześniu, że w MSZ odnaleziono pewne dokumenty dotyczące tragedii smoleńskiej. Zapowiadał Pan rychłą publikację - tymczasem mamy już niemal listopad. Co się stało, że wciąż pozostały one w kuluarach MSZ?
W kilku wywiadach mówiłem, że te dokumenty są - pokrywają się zresztą z tym, co ujawnił dziś tygodnik „wSieci”. Mam tych dokumentów oczywiście więcej. Przeglądaliśmy je w dwóch kontekstach: pierwszy to przygotowywanie do uroczystości, a drugi to odpowiedź na pytanie, co robiło MSZ po 10 kwietnia. A nie robiło wiele - nie upominało się ani o śledztwo, ani o zwrot wraku.
Natomiast okazało się, że poza klasycznymi dokumentami istnieje również możliwość odzyskania maili. Te notatki, które mamy, są dziurawe - są całe tygodnie i miesiące, gdy nie ma zapisów…
Mówiąc kolokwialnie, czyszczono te dokumenty?
Tak. Kilka tysięcy notatek zostało zniszczonych - są na to raporty zniszczenia, nawet bez szczątkowych informacji, co się w nich kryło. Wiemy jednak od lat, że minister Sikorski był miłośnikiem utrzymywania łączności przez jeden z telefonów znanej firmy amerykańsko-kanadyjskiej. Można się było łączyć z nim trzema sposobami: SMS-ami, wewnętrznym sposobem kodowanym przez tę sieć (której serwery są za granicą), a trzecia droga była podłączona do poczty wewnętrznej MSZ. To są tysiące maili, konieczna jest benedyktyńska praca, na to potrzeba czasu.
Zarysuje Pan jakiś horyzont czasowy?
Mam nadzieję, że to sprawa kilku tygodni. Robię to, kolokwialnie mówiąc, po godzinach, osobiście. Z wypowiedzi dyrektorów, którzy byli przy ministrze 10 kwietnia wiemy jednak, że już wtedy padła dyrektywa, by nie podejmować analiz prawnych, by zostawić całą sprawę Kancelarii Premiera.
Mówił Pan, że to się nie mieści w głowie, by tak prowadzić, a w zasadzie nie prowadzić sprawy - ale to była właśnie dyrektywa Sikorskiego, by oddać całą kwestię premierowi. Być może to był wewnętrzny spryt Sikorskiego, by nie być uwikłanym w całą sprawę. W kilka chwil po tragedii mówił pamiętne słowa o przyczynach katastrofy, a później być może ugryzł się w język i zorientował się, że może działać inaczej.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Polityczna głupota ówczesnego kierownictwa polskiej dyplomacji?
Nie nazwałbym tego głupotą. Proszę jednak zwrócić uwagę na to, jak miała wyglądać wizyta prezydenta (wspomniane wcześniej słowa o „elemencie wewnętrznego uczczenia…”), czy skupić się na wspomnieniach nieżyjącego już ambasadora Bahra, który pisał o „pielgrzymce krajowej”, a nie wizycie zagranicznej. Trzeba wiedzieć, że rzutuje to na obsługę takiej wizyty. Od lat mówię, że ta wizyta była ignorowana, a co za tym idzie - do służb szedł właśnie przekaz; w związku z tym one mniej sprawdzały, mniej dbały i efekt jest taki, jaki mamy.
Najbardziej szokujące wydają się jednak dokumenty już po 10 kwietnia. Polscy rządzący, świadomi wielu, nazwijmy to delikatnie, zaniedbań po stronie rosyjskiej, z wiedzą o braku chęci współpracy, wylewnie dziękują partnerom z Moskwy. Albo idą jeszcze dalej i jak minister Sikorski, w rozmowie z Ławrowem kilka tygodni po tragedii, nawet nie podnoszą kwestii przyczyn 10/04, śledztwa. To się w głowie nie mieści.
To się mieści w głowie, gdy umieścimy te wydarzenia w kontekście ówczesnej polityki. Dlaczego sprawa 10/04 została oddana Rosjanom, dlaczego nie mówiło się o niej w ogóle w przestrzeni publicznej i zapewniano, że Rosja o wszystko zadba i wyjaśni przyczyny? Proszę pamiętać, że mamy wówczas szybkie, ekspresowe przygotowania do wyborów - najpierw prezydenckich, a następnie samorządowych. Do zdobycia były tysiące miejsc w radach, stanowisk wójtów, burmistrzów, etc. - oddalenie odpowiedzialności politycznej za wyniki śledztwa było wówczas na rękę Platformie. Zresztą w tamtym czasie także nasza strona, być może, popełniła wówczas błędy. Ale powtarzam - wyeliminowanie tej sprawy w perspektywie dwóch ważnych kampanii było czymś, co politycy PO chcieli zrealizować. I tak tłumaczyłbym ten brak działań.
Mówił Pan jeszcze we wrześniu, że w MSZ odnaleziono pewne dokumenty dotyczące tragedii smoleńskiej. Zapowiadał Pan rychłą publikację - tymczasem mamy już niemal listopad. Co się stało, że wciąż pozostały one w kuluarach MSZ?
W kilku wywiadach mówiłem, że te dokumenty są - pokrywają się zresztą z tym, co ujawnił dziś tygodnik „wSieci”. Mam tych dokumentów oczywiście więcej. Przeglądaliśmy je w dwóch kontekstach: pierwszy to przygotowywanie do uroczystości, a drugi to odpowiedź na pytanie, co robiło MSZ po 10 kwietnia. A nie robiło wiele - nie upominało się ani o śledztwo, ani o zwrot wraku.
Natomiast okazało się, że poza klasycznymi dokumentami istnieje również możliwość odzyskania maili. Te notatki, które mamy, są dziurawe - są całe tygodnie i miesiące, gdy nie ma zapisów…
Mówiąc kolokwialnie, czyszczono te dokumenty?
Tak. Kilka tysięcy notatek zostało zniszczonych - są na to raporty zniszczenia, nawet bez szczątkowych informacji, co się w nich kryło. Wiemy jednak od lat, że minister Sikorski był miłośnikiem utrzymywania łączności przez jeden z telefonów znanej firmy amerykańsko-kanadyjskiej. Można się było łączyć z nim trzema sposobami: SMS-ami, wewnętrznym sposobem kodowanym przez tę sieć (której serwery są za granicą), a trzecia droga była podłączona do poczty wewnętrznej MSZ. To są tysiące maili, konieczna jest benedyktyńska praca, na to potrzeba czasu.
Zarysuje Pan jakiś horyzont czasowy?
Mam nadzieję, że to sprawa kilku tygodni. Robię to, kolokwialnie mówiąc, po godzinach, osobiście. Z wypowiedzi dyrektorów, którzy byli przy ministrze 10 kwietnia wiemy jednak, że już wtedy padła dyrektywa, by nie podejmować analiz prawnych, by zostawić całą sprawę Kancelarii Premiera.
Mówił Pan, że to się nie mieści w głowie, by tak prowadzić, a w zasadzie nie prowadzić sprawy - ale to była właśnie dyrektywa Sikorskiego, by oddać całą kwestię premierowi. Być może to był wewnętrzny spryt Sikorskiego, by nie być uwikłanym w całą sprawę. W kilka chwil po tragedii mówił pamiętne słowa o przyczynach katastrofy, a później być może ugryzł się w język i zorientował się, że może działać inaczej.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/313785-nasz-wywiad-witold-waszczykowski-o-ustaleniach-wsieci-do-konca-roku-ujawnimy-kolejne-dokumenty-to-sa-tysiace-maili?strona=2