Jedni odchodzą, inni przychodzą. Koło historii kręci się nieubłaganie. Kto chce na ten proces spojrzeć z pewnym dystansem, temu polecam nowe wydanie mojej „Historii politycznej Polski 1989-2015”, a zwłaszcza ostatni obszerny rozdział opisujący okres rządów koalicji PO-PSL i analizujący przyczyny zwycięstwa PiS. Na zachętę załączam krótki fragment poświęcony ubiegłorocznym wyborom prezydenckim. Dla ułatwienia lektury z poniższego tekstu usunięto przypisy.
W listopadzie 2014 r., na pół roku przed wyborami prezydenckimi, Bronisława Komorowskiego dobrze oceniało aż 76 proc. badanych, natomiast źle jedynie 14 proc. W sondażach przeprowadzanych przez cztery następne miesiące, Komorowski dystansował wszystkich potencjalnych rywali w sposób tak wyraźny, że niektórzy obserwatorzy sceny politycznej całkiem poważnie zastanawiali się nawet, czy możliwe jest jego zwycięstwo już w pierwszej turze. Na początku stycznia 2015 r. redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” Adam Michnik stwierdził w programie telewizyjnym Tomasza Lisa, że Komorowski mógłby przegrać wybory, gdyby „pijany przejechał na pasach zakonnicę w ciąży” . W miesiąc później Wiesław Władyka i Mariusz Janicki pisali na łamach sprzyjającego wyraźnie Komorowskiemu tygodnika „Polityka”, że „prawdopodobieństwo drugiej tury można więc określić w tym momencie na ok. 40 proc.” .
Problemy zaczęły się w trakcie wizyty prezydenta w Japonii, w lutym 2015 r. Odwiedzając siedzibę japońskiego parlamentu Komorowski postanowił sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie, by zaś lepiej na nim wypaść wszedł na krzesło przeznaczone dla spikera, a następnie zawołał do towarzyszącego mu szefa BBN gen. Stanisława Kozieja: „Chodź szogunie!”. Wywołało to lawinę negatywnych komentarzy, które spotęgowały jeszcze oświadczenia rzecznika MSZ Marcina Wojciechowskiego, że „wizyta przebiegała w całkowitej zgodzie z zasadami protokołu dyplomatycznego” oraz zapewnienia rzeczniczki Komorowskiego Joanny Trzaski-Wieczorek, że „prezydent wszedł na specjalny podest, a nie na krzesło” . Komorowski generalnie nie miał szczęścia do kraju kwitnącej wiśni, bowiem przy tej okazji przypomniano mu też potknięcie z marca 2011 r., gdy po tsunami w Japonii, złożył wpis do księgi kondolencyjnej w ambasadzie tego kraju w Warszawie, popełniając przy tym dwa błędy ortograficzne.
Incydent w Tokio kosztował Komorowskiego kilka procent poparcia, ale w badaniach z połowy marca gotowość oddania na niego głosu wciąż deklarowało 46 proc. badanych . Istotna jednak była wyraźna tendencja zniżkowa w poparciu dla prezydenta, którą zlekceważył początkowo zarówno sam kandydat, jak i jego sztab wyborczy, a właściwie dwa sztaby. Na czele pierwszego, oficjalnego stanął drugoplanowy polityk PO Robert Tyszkiewicz, który miał spore problemy ze zmobilizowaniem struktur Platformy do zaangażowania się w kampanię prezydenta. „Szybko się okazało - pisał Grzegorz Osiecki - że oficjalny sztab prezydenta jest zaledwie rodzajem biura planistycznego. Jego propozycje zatwierdzał bowiem drugi (nieoficjalny) ośrodek działający przy samym prezydencie. Wchodzili w jego skład współpracownicy Komorowskiego – Sławomir Rybicki, minister w kancelarii odpowiedzialny za kontakty z partiami politycznymi, Jerzy Smoliński, doradca ds. mediów, i Paweł Lisiewicz, szef gabinetu politycznego” . Nieporozumienia między obu sztabami potęgował generalny brak pomysłu na kampanię, którą Komorowski oficjalnie zapoczątkował podczas konwencji 7 marca. Ogłosił wówczas swoje hasło wyborcze: „Wybierz zgodę i bezpieczeństwo”, które znakomicie oddawało jego polityczną ofertę, adresowaną do tych, którzy podzielali opinię, że Polska znajduje się w „złotym okresie”, a zakłócić go może przede wszystkim zwycięstwo PiS i jego kandydata na prezydenta, który rzeczywiście okazał się głównym przeciwnikiem Komorowskiego.
Tym ostatnim został w listopadzie 2014 r. mający wówczas 42 lata eurodeputowany PiS, prawnik Andrzej Duda. Jego kandydaturę wysunął osobiście Jarosław Kaczyński, zdający sobie sprawę, że sam z racji bardzo dużego negatywnego elektoratu nie będzie w stanie przeciwstawić się Komorowskiemu skuteczniej niż w 2010 r., kiedy pomagało mu w kampanii współczucie wielu wyborców związane z katastrofą smoleńską. Był to jednak wybór o tyle zaskakujący, że Duda nie należał do najbliższego otoczenia lidera PiS, miał natomiast za sobą przeszłość w Unii Wolności, w której stawiał pierwsze polityczne kroki. Później – za sprawą Zbigniewa Ziobro – trafił w roli podsekretarza stanu do Ministerstwa Sprawiedliwości, a następnie pracował na takim samym stanowisku w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jesienią 2010 r. wystartował w wyborach na prezydenta Krakowa, ale zajął w nich – uzyskując 22 proc. głosów – dopiero trzecie miejsce. Znacznie lepiej poszło mu w rok później gdy zdobył mandat poselski, a następnie podczas wyborów do PE w 2014 r. Pierwsze wyniki sondaży były dla kandydata PiS mało zachęcające, a prezydent Komorowski zareagował na pojawienie się jego kandydatury lekceważącym zdaniem, że nie wie o którego Dudę chodzi, nawiązując w ten sposób do osoby przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Piotra Dudy, który rzeczywiście w chwili ogłoszenia decyzji Kaczyńskiego był postacią bardziej rozpoznawalną od europosła PiS . Jak wynika z badań CBOS w grudniu 2014 r. aż dwie trzecie ankietowanych miało kłopoty identyfikacją Andrzeja Dudy.
Poczynając jednak od zorganizowanej 7 lutego 2015 r. z wielkim rozmachem konwencji wyborczej, notowania kandydata PiS systematycznie rosły. Duda, prowadzący kampanię pod hasłem „Przyszłość ma na imię Polska”, narzucił sobie niezwykle intensywne tempo, uczestnicząc w olbrzymiej liczbie spotkań na terenie całego kraju. Przystojny, elegancko ubrany, wygłaszał na nich dobrze przygotowane przemówienia w których krytykował Komorowskiego m.in. za to, że był „notariuszem rządu” i „zawsze tylko podpisywał te ustawy, które przyniesiono mu z Sejmu, które przeprowadzał rząd Donalda Tuska, a teraz przeprowadza rząd pani premier Kopacz”. Oceniał, że „prezydent nigdy nie powinien się godzić na podpisanie ustaw, które uderzają w całe społeczeństwo”. W tym kontekście zapowiedział wniesienie po zwycięstwie „ustawy przywracającej poprzedni wiek emerytalny” . W trakcie kampanii Duda złożył liczne obietnice, które już tradycyjnie wykraczały poza konstytucyjne kompetencje głowy państwa, deklarując m.in. wsparcie dla najbiedniejszych Polaków, rozwoju polskiego przemysłu i rolnictwa, a także rozwiązanie problemu tzw. frankowiczów, czyli ok. 700 tys. osób, które zaciągnęły kredyty mieszkaniowe we frankach szwajcarskich. Po silnym umocnieniu kursu tej waluty wobec złotówki, wielu z nich znalazło się w pułapce zadłużeniowej i zaczęło się domagać pomocy ze strony państwa. Komorowski krytykował wszystkie te propozycje jako przejawy populizmu, ale poza przeciwstawianiem „Polski radykalnej” (reprezentowanej przez Dudę innych prawicowych pretendentów) uosabianej przez siebie „Polsce racjonalnej” miał problemy z jasnym wskazaniem powodów dla których obywatele mieliby go wybrać na kolejną kadencję.
Bardzo sprawny okazał się też sztab wyborczy Dudy, kierowany przez posłankę PiS Beatę Szydło, w którym istotną rolę odgrywali też Joachim Brudziński, Marcin Mastalerek i Paweł Szefernaker. Ten ostatni, przewodniczący Forum Młodych PiS, czyli młodzieżówki tej partii, zorganizował grupę młodych ludzi, która zapewniła Dudzie wyraźną przewagę nad Komorowskim w Internecie. Urzędujący prezydent, starszy od konkurenta o pokolenie i otoczony w większości swoimi rówieśnikami, okazał się kompletnie bezradny w sieci, gdzie stał się ofiarą licznych memów przedstawiających go w roli kompromitującego Polskę nieudacznika, pozostającego w tajemniczej zależności od środowiska dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych. Wprawdzie z badań domu mediowego MEC przeprowadzonych wiosną 2015 r. wynikało, że dla 70 proc. Polaków głównym źródłem informacji wciąż jeszcze pozostawała telewizja, której główne stacje (TVP, TVN, Polsat) sprzyjały mniej lub bardziej otwarcie Komorowskiemu, ale już na drugim miejscu z wynikiem 57 proc. plasował się Internet. W przypadku najmłodszych wyborców ten ostatni był już najważniejszy. Z analiz ruchu na Twitterze przeprowadzonym przez serwis Sotrender w maju 2015 r. wynikało, że jeden tweet Komorowskiego wywoływał 74, a Dudy ponad 3700 reakcji.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jedni odchodzą, inni przychodzą. Koło historii kręci się nieubłaganie. Kto chce na ten proces spojrzeć z pewnym dystansem, temu polecam nowe wydanie mojej „Historii politycznej Polski 1989-2015”, a zwłaszcza ostatni obszerny rozdział opisujący okres rządów koalicji PO-PSL i analizujący przyczyny zwycięstwa PiS. Na zachętę załączam krótki fragment poświęcony ubiegłorocznym wyborom prezydenckim. Dla ułatwienia lektury z poniższego tekstu usunięto przypisy.
W listopadzie 2014 r., na pół roku przed wyborami prezydenckimi, Bronisława Komorowskiego dobrze oceniało aż 76 proc. badanych, natomiast źle jedynie 14 proc. W sondażach przeprowadzanych przez cztery następne miesiące, Komorowski dystansował wszystkich potencjalnych rywali w sposób tak wyraźny, że niektórzy obserwatorzy sceny politycznej całkiem poważnie zastanawiali się nawet, czy możliwe jest jego zwycięstwo już w pierwszej turze. Na początku stycznia 2015 r. redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” Adam Michnik stwierdził w programie telewizyjnym Tomasza Lisa, że Komorowski mógłby przegrać wybory, gdyby „pijany przejechał na pasach zakonnicę w ciąży” . W miesiąc później Wiesław Władyka i Mariusz Janicki pisali na łamach sprzyjającego wyraźnie Komorowskiemu tygodnika „Polityka”, że „prawdopodobieństwo drugiej tury można więc określić w tym momencie na ok. 40 proc.” .
Problemy zaczęły się w trakcie wizyty prezydenta w Japonii, w lutym 2015 r. Odwiedzając siedzibę japońskiego parlamentu Komorowski postanowił sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie, by zaś lepiej na nim wypaść wszedł na krzesło przeznaczone dla spikera, a następnie zawołał do towarzyszącego mu szefa BBN gen. Stanisława Kozieja: „Chodź szogunie!”. Wywołało to lawinę negatywnych komentarzy, które spotęgowały jeszcze oświadczenia rzecznika MSZ Marcina Wojciechowskiego, że „wizyta przebiegała w całkowitej zgodzie z zasadami protokołu dyplomatycznego” oraz zapewnienia rzeczniczki Komorowskiego Joanny Trzaski-Wieczorek, że „prezydent wszedł na specjalny podest, a nie na krzesło” . Komorowski generalnie nie miał szczęścia do kraju kwitnącej wiśni, bowiem przy tej okazji przypomniano mu też potknięcie z marca 2011 r., gdy po tsunami w Japonii, złożył wpis do księgi kondolencyjnej w ambasadzie tego kraju w Warszawie, popełniając przy tym dwa błędy ortograficzne.
Incydent w Tokio kosztował Komorowskiego kilka procent poparcia, ale w badaniach z połowy marca gotowość oddania na niego głosu wciąż deklarowało 46 proc. badanych . Istotna jednak była wyraźna tendencja zniżkowa w poparciu dla prezydenta, którą zlekceważył początkowo zarówno sam kandydat, jak i jego sztab wyborczy, a właściwie dwa sztaby. Na czele pierwszego, oficjalnego stanął drugoplanowy polityk PO Robert Tyszkiewicz, który miał spore problemy ze zmobilizowaniem struktur Platformy do zaangażowania się w kampanię prezydenta. „Szybko się okazało - pisał Grzegorz Osiecki - że oficjalny sztab prezydenta jest zaledwie rodzajem biura planistycznego. Jego propozycje zatwierdzał bowiem drugi (nieoficjalny) ośrodek działający przy samym prezydencie. Wchodzili w jego skład współpracownicy Komorowskiego – Sławomir Rybicki, minister w kancelarii odpowiedzialny za kontakty z partiami politycznymi, Jerzy Smoliński, doradca ds. mediów, i Paweł Lisiewicz, szef gabinetu politycznego” . Nieporozumienia między obu sztabami potęgował generalny brak pomysłu na kampanię, którą Komorowski oficjalnie zapoczątkował podczas konwencji 7 marca. Ogłosił wówczas swoje hasło wyborcze: „Wybierz zgodę i bezpieczeństwo”, które znakomicie oddawało jego polityczną ofertę, adresowaną do tych, którzy podzielali opinię, że Polska znajduje się w „złotym okresie”, a zakłócić go może przede wszystkim zwycięstwo PiS i jego kandydata na prezydenta, który rzeczywiście okazał się głównym przeciwnikiem Komorowskiego.
Tym ostatnim został w listopadzie 2014 r. mający wówczas 42 lata eurodeputowany PiS, prawnik Andrzej Duda. Jego kandydaturę wysunął osobiście Jarosław Kaczyński, zdający sobie sprawę, że sam z racji bardzo dużego negatywnego elektoratu nie będzie w stanie przeciwstawić się Komorowskiemu skuteczniej niż w 2010 r., kiedy pomagało mu w kampanii współczucie wielu wyborców związane z katastrofą smoleńską. Był to jednak wybór o tyle zaskakujący, że Duda nie należał do najbliższego otoczenia lidera PiS, miał natomiast za sobą przeszłość w Unii Wolności, w której stawiał pierwsze polityczne kroki. Później – za sprawą Zbigniewa Ziobro – trafił w roli podsekretarza stanu do Ministerstwa Sprawiedliwości, a następnie pracował na takim samym stanowisku w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jesienią 2010 r. wystartował w wyborach na prezydenta Krakowa, ale zajął w nich – uzyskując 22 proc. głosów – dopiero trzecie miejsce. Znacznie lepiej poszło mu w rok później gdy zdobył mandat poselski, a następnie podczas wyborów do PE w 2014 r. Pierwsze wyniki sondaży były dla kandydata PiS mało zachęcające, a prezydent Komorowski zareagował na pojawienie się jego kandydatury lekceważącym zdaniem, że nie wie o którego Dudę chodzi, nawiązując w ten sposób do osoby przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Piotra Dudy, który rzeczywiście w chwili ogłoszenia decyzji Kaczyńskiego był postacią bardziej rozpoznawalną od europosła PiS . Jak wynika z badań CBOS w grudniu 2014 r. aż dwie trzecie ankietowanych miało kłopoty identyfikacją Andrzeja Dudy.
Poczynając jednak od zorganizowanej 7 lutego 2015 r. z wielkim rozmachem konwencji wyborczej, notowania kandydata PiS systematycznie rosły. Duda, prowadzący kampanię pod hasłem „Przyszłość ma na imię Polska”, narzucił sobie niezwykle intensywne tempo, uczestnicząc w olbrzymiej liczbie spotkań na terenie całego kraju. Przystojny, elegancko ubrany, wygłaszał na nich dobrze przygotowane przemówienia w których krytykował Komorowskiego m.in. za to, że był „notariuszem rządu” i „zawsze tylko podpisywał te ustawy, które przyniesiono mu z Sejmu, które przeprowadzał rząd Donalda Tuska, a teraz przeprowadza rząd pani premier Kopacz”. Oceniał, że „prezydent nigdy nie powinien się godzić na podpisanie ustaw, które uderzają w całe społeczeństwo”. W tym kontekście zapowiedział wniesienie po zwycięstwie „ustawy przywracającej poprzedni wiek emerytalny” . W trakcie kampanii Duda złożył liczne obietnice, które już tradycyjnie wykraczały poza konstytucyjne kompetencje głowy państwa, deklarując m.in. wsparcie dla najbiedniejszych Polaków, rozwoju polskiego przemysłu i rolnictwa, a także rozwiązanie problemu tzw. frankowiczów, czyli ok. 700 tys. osób, które zaciągnęły kredyty mieszkaniowe we frankach szwajcarskich. Po silnym umocnieniu kursu tej waluty wobec złotówki, wielu z nich znalazło się w pułapce zadłużeniowej i zaczęło się domagać pomocy ze strony państwa. Komorowski krytykował wszystkie te propozycje jako przejawy populizmu, ale poza przeciwstawianiem „Polski radykalnej” (reprezentowanej przez Dudę innych prawicowych pretendentów) uosabianej przez siebie „Polsce racjonalnej” miał problemy z jasnym wskazaniem powodów dla których obywatele mieliby go wybrać na kolejną kadencję.
Bardzo sprawny okazał się też sztab wyborczy Dudy, kierowany przez posłankę PiS Beatę Szydło, w którym istotną rolę odgrywali też Joachim Brudziński, Marcin Mastalerek i Paweł Szefernaker. Ten ostatni, przewodniczący Forum Młodych PiS, czyli młodzieżówki tej partii, zorganizował grupę młodych ludzi, która zapewniła Dudzie wyraźną przewagę nad Komorowskim w Internecie. Urzędujący prezydent, starszy od konkurenta o pokolenie i otoczony w większości swoimi rówieśnikami, okazał się kompletnie bezradny w sieci, gdzie stał się ofiarą licznych memów przedstawiających go w roli kompromitującego Polskę nieudacznika, pozostającego w tajemniczej zależności od środowiska dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych. Wprawdzie z badań domu mediowego MEC przeprowadzonych wiosną 2015 r. wynikało, że dla 70 proc. Polaków głównym źródłem informacji wciąż jeszcze pozostawała telewizja, której główne stacje (TVP, TVN, Polsat) sprzyjały mniej lub bardziej otwarcie Komorowskiemu, ale już na drugim miejscu z wynikiem 57 proc. plasował się Internet. W przypadku najmłodszych wyborców ten ostatni był już najważniejszy. Z analiz ruchu na Twitterze przeprowadzonym przez serwis Sotrender w maju 2015 r. wynikało, że jeden tweet Komorowskiego wywoływał 74, a Dudy ponad 3700 reakcji.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/313720-kolo-historii-kreci-sie-nieublaganie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.