Konwencja Krajowa Platformy Obywatelskiej w Gdańsku (2 października) dowiodła niezbicie jednego, choć to zaskakujące. Dowiodła, że przewodniczący partii Grzegorz Schetyna zajmował się wyczynowym sportem. Gdańską konwencję PO Schetyna przygotował tak jak wydarzenie sportowe dużej rangi. Przez kilka dni przed imprezą liczni politycy PO zapowiadali jak to się wybierają na konwencję i jakim to wielkim będzie ona przebojem. Dzień przed konwencją wielu uczestników (ponoć 2000 osób razem z gośćmi) relacjonowało w Internecie swoją drogę do Gdańska. Tak jak to robią kibice jadący na Euro czy inną imprezę rangi mistrzowskiej. Mieliśmy sprawozdania niemal z każdego przejechanego kilometra przez niemal każdy jadący do Gdańska autokar, z uwiecznieniem mijanych po drodze atrakcji i licznymi selfie. A po dojechaniu na miejsce zobaczyliśmy bogatą dokumentację tego, jak do imprezy przygotowywane jest centrum kongresowe Expo. I znowu wszyscy święci PO fotografowali się na tle budowanej i gotowej scenografii. Na końcu stosowny filmik w odświętnej scenografii nagrał też przewodniczący Schetyna. Można się było poczuć jak przed organizowanym w Polsce (i na Ukrainie) Euro 2012.
Przypomnę, że od sezonu 1994/1995 Grzegorz Schetyna był właścicielem i szefem rady nadzorczej koszykarskiej drużyny Śląska Wrocław (od 2000 r. spółki akcyjnej, gdzie miał 95 proc. udziałów) – w następnych latach sześciokrotnego mistrza Polski, grywającego w Eurolidze. Udziały w klubie Schetyna sprzedał dopiero w marcu 2006 r. A w sezonie 2003/2004 zarządzał także piłkarskim Śląskiem Wrocław: kupił większościowy pakiet udziałów od Ryszarda Sobiesiaka, znanego z ujawnionej w 2009 r. afery hazardowej. Podczas przygotowań do Euro 2012 było chociaż zainteresowanie kibiców, bo reprezentacja grała u siebie i to miało ją uskrzydlić. Potem się okazało, że raczej podcięło to jej skrzydła. Podczas przygotowań do konwencji PO ekscytacja objęła tylko działaczy partii, a szczególnie jej parlamentarzystów, zaś przeciętni Polacy aury wielkiego wydarzenia sportowego w ogóle nie zauważyli. I to mimo że Schetyna nieprzypadkowo wybrał Gdańsk. Miało to być nawiązanie do kolebki „Solidarności”, a jednocześnie skojarzenie miasta z nowym przewodniczącym PO, a nie z poprzednim, Donaldem Tuskiem, który zresztą z Gdańska pochodzi. W ten sposób wrocławianin Schetyna chciał przejąć gdański mit, na którym przez lata „jechał” Tusk, a przynajmniej się do niego przykleić. To wiązało się m.in. z zaproszonymi do centrum Expo gośćmi, kojarzącymi się z Gdańskiem z 1980 r., przede wszystkim z siedzącym obok Schetyny Lechem Wałęsą (i razem z nim śpiewającym polski hymn na początku imprezy). Wałęsa zresztą przemówił jako pierwszy i po raz kolejny opowiedział, jak dzielnie i właściwie samotnie wywalczył wolność dla Polski i całego bloku komunistycznego. Wałęsa powiedział delegatom PO, że muszą wygrać, choć wcześniej „przegrali na własne życzenie”. I przestrzegł, że będzie bardzo ciężko, gdyż straszny PiS wszystko niszczy. Główny problem z Lechem Wałęsą polegał jednak na tym, że nie chciał przyjąć do wiadomości, iż jest tylko gościem, a czas ucieka.
Wszystko szło świetnie z konwencją PO do godziny „0”, czyli do dwunastej 2 października. A potem się okazało, że drużyna Schetyny to nie żaden mistrz świata czy Europy, czyli wyszło tak jak z reprezentacją piłkarską Franciszka Smudy podczas Euro 2012. Ale ponieważ na partyjnych imprezach nie rozgrywa się meczów i od razu nie ma konkretnych wyników, więc mit gdańskiej konwencji jako wielkiego wydarzenia został podtrzymany i przesunięty w przyszłość. Po prostu zapowiedziano oczywisty sukces w następnych mistrzostwach, czyli w wyborach parlamentarnych w 2019 r. Wtedy to Platforma ma przejąć Polskę i ją odbudować po zgliszczach, jakie pozostawi PiS, czyli w kategoriach sportowych partia Schetyny ma zostać mistrzem. Do tego zresztą namawiał PO Lech Wałęsa, który zasadniczo jednak zajmował się zbawianiem całego świata, a pomaganiem Platformie tylko przy okazji. W dodatku robi to za marne 5 tys. zł emerytury, co nie omieszkał wypomnieć. Schetyna potem specyficznie podziękował Wałęsie „pod niego” zapowiadając likwidację Instytutu Pamięci Narodowej jako złowrogiej policji polityczno-historycznej, a domyślnie siły głównie prześladującej samego byłego prezydenta. Przy okazji Schetyna zapowiedział likwidację Centralnego Biura Antykorupcyjnego, bo przecież nie można straszyć dobrych ludzi i ich stresować. Podobnie jak nie może tego robić Antoni Macierewicz, więc po zwycięstwie PO on i jego straszne „manipulacje” zostaną obnażone.
Konwencja, jak to konwencja, jest głównie prężeniem muskułów. Jest trochę pojedynkiem na miny, jaki toczą zawodowi bokserzy przed właściwym starciem. Albo jest ustawką, jaką organizują przed meczem najwierniejsi kibice piłkarscy zapowiadający, jak to ich ulubieńcy sponiewierają przeciwników, a wcześniej robią to właśnie sympatycy. Przede wszystkim konwencja miała pokazać, że opozycja to PO. Polacy widzą w mediach, że istnieją KOD, Nowoczesna, SLD, PSL, Razem i inna drobnica, ale najsilniejsza jest PO i to ona poprowadzi wszystkich pozostałych do „odzyskania” Polski. A ci pozostali powinni się po prostu przyłączyć. Tylko PO ma bowiem odpowiednie zasoby i możliwości, co udowodniła biorąc na siebie ciężar organizacji manifestacji 7 maja 2016 r. I tylko ta manifestacja była „wielka”, zaś reszta to porażki. Dlatego jest oczywiste, że PO i Schetyna powinni być liderami opozycji, jej zwornikiem i słońcem oświetlającym przyszłość, a nie Kijowski, Petru, Kosiniak-Kamysz, Czarzasty, Nowacka czy Zandberg. I dlatego to PO przed wyborami w 2019 r. zaprosi innych do opozycyjnego bloku, a kto zaproszenia nie przyjmie, będzie pracował na rzecz PiS. To wszystko oznacza ustawienie się w roli rozgrywającego i arbitra oraz rozstawianie innych po kątach, co Schetyna zawsze lubił, ale nie zawsze miał takie możliwości. Co nie przeszkadzało mu podczas konwencji skazywać PiS na porażkę i zagospodarowywać Polskę po tej zapowiadanej porażce partii Jarosława Kaczyńskiego. Wprawdzie jako mówca Schetyna nigdy nie porywał i wielkomocarstwowe plany były niełatwe do zrozumienia, ale przecież wszyscy uczestniczy z góry wiedzieli, że przewodniczący Schetyna jest „debeściak” (jak pan Wąski w filmie „Kiler-ów 2-óch”), podobnie jak PO jest „debeściarą”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Konwencja Krajowa Platformy Obywatelskiej w Gdańsku (2 października) dowiodła niezbicie jednego, choć to zaskakujące. Dowiodła, że przewodniczący partii Grzegorz Schetyna zajmował się wyczynowym sportem. Gdańską konwencję PO Schetyna przygotował tak jak wydarzenie sportowe dużej rangi. Przez kilka dni przed imprezą liczni politycy PO zapowiadali jak to się wybierają na konwencję i jakim to wielkim będzie ona przebojem. Dzień przed konwencją wielu uczestników (ponoć 2000 osób razem z gośćmi) relacjonowało w Internecie swoją drogę do Gdańska. Tak jak to robią kibice jadący na Euro czy inną imprezę rangi mistrzowskiej. Mieliśmy sprawozdania niemal z każdego przejechanego kilometra przez niemal każdy jadący do Gdańska autokar, z uwiecznieniem mijanych po drodze atrakcji i licznymi selfie. A po dojechaniu na miejsce zobaczyliśmy bogatą dokumentację tego, jak do imprezy przygotowywane jest centrum kongresowe Expo. I znowu wszyscy święci PO fotografowali się na tle budowanej i gotowej scenografii. Na końcu stosowny filmik w odświętnej scenografii nagrał też przewodniczący Schetyna. Można się było poczuć jak przed organizowanym w Polsce (i na Ukrainie) Euro 2012.
Przypomnę, że od sezonu 1994/1995 Grzegorz Schetyna był właścicielem i szefem rady nadzorczej koszykarskiej drużyny Śląska Wrocław (od 2000 r. spółki akcyjnej, gdzie miał 95 proc. udziałów) – w następnych latach sześciokrotnego mistrza Polski, grywającego w Eurolidze. Udziały w klubie Schetyna sprzedał dopiero w marcu 2006 r. A w sezonie 2003/2004 zarządzał także piłkarskim Śląskiem Wrocław: kupił większościowy pakiet udziałów od Ryszarda Sobiesiaka, znanego z ujawnionej w 2009 r. afery hazardowej. Podczas przygotowań do Euro 2012 było chociaż zainteresowanie kibiców, bo reprezentacja grała u siebie i to miało ją uskrzydlić. Potem się okazało, że raczej podcięło to jej skrzydła. Podczas przygotowań do konwencji PO ekscytacja objęła tylko działaczy partii, a szczególnie jej parlamentarzystów, zaś przeciętni Polacy aury wielkiego wydarzenia sportowego w ogóle nie zauważyli. I to mimo że Schetyna nieprzypadkowo wybrał Gdańsk. Miało to być nawiązanie do kolebki „Solidarności”, a jednocześnie skojarzenie miasta z nowym przewodniczącym PO, a nie z poprzednim, Donaldem Tuskiem, który zresztą z Gdańska pochodzi. W ten sposób wrocławianin Schetyna chciał przejąć gdański mit, na którym przez lata „jechał” Tusk, a przynajmniej się do niego przykleić. To wiązało się m.in. z zaproszonymi do centrum Expo gośćmi, kojarzącymi się z Gdańskiem z 1980 r., przede wszystkim z siedzącym obok Schetyny Lechem Wałęsą (i razem z nim śpiewającym polski hymn na początku imprezy). Wałęsa zresztą przemówił jako pierwszy i po raz kolejny opowiedział, jak dzielnie i właściwie samotnie wywalczył wolność dla Polski i całego bloku komunistycznego. Wałęsa powiedział delegatom PO, że muszą wygrać, choć wcześniej „przegrali na własne życzenie”. I przestrzegł, że będzie bardzo ciężko, gdyż straszny PiS wszystko niszczy. Główny problem z Lechem Wałęsą polegał jednak na tym, że nie chciał przyjąć do wiadomości, iż jest tylko gościem, a czas ucieka.
Wszystko szło świetnie z konwencją PO do godziny „0”, czyli do dwunastej 2 października. A potem się okazało, że drużyna Schetyny to nie żaden mistrz świata czy Europy, czyli wyszło tak jak z reprezentacją piłkarską Franciszka Smudy podczas Euro 2012. Ale ponieważ na partyjnych imprezach nie rozgrywa się meczów i od razu nie ma konkretnych wyników, więc mit gdańskiej konwencji jako wielkiego wydarzenia został podtrzymany i przesunięty w przyszłość. Po prostu zapowiedziano oczywisty sukces w następnych mistrzostwach, czyli w wyborach parlamentarnych w 2019 r. Wtedy to Platforma ma przejąć Polskę i ją odbudować po zgliszczach, jakie pozostawi PiS, czyli w kategoriach sportowych partia Schetyny ma zostać mistrzem. Do tego zresztą namawiał PO Lech Wałęsa, który zasadniczo jednak zajmował się zbawianiem całego świata, a pomaganiem Platformie tylko przy okazji. W dodatku robi to za marne 5 tys. zł emerytury, co nie omieszkał wypomnieć. Schetyna potem specyficznie podziękował Wałęsie „pod niego” zapowiadając likwidację Instytutu Pamięci Narodowej jako złowrogiej policji polityczno-historycznej, a domyślnie siły głównie prześladującej samego byłego prezydenta. Przy okazji Schetyna zapowiedział likwidację Centralnego Biura Antykorupcyjnego, bo przecież nie można straszyć dobrych ludzi i ich stresować. Podobnie jak nie może tego robić Antoni Macierewicz, więc po zwycięstwie PO on i jego straszne „manipulacje” zostaną obnażone.
Konwencja, jak to konwencja, jest głównie prężeniem muskułów. Jest trochę pojedynkiem na miny, jaki toczą zawodowi bokserzy przed właściwym starciem. Albo jest ustawką, jaką organizują przed meczem najwierniejsi kibice piłkarscy zapowiadający, jak to ich ulubieńcy sponiewierają przeciwników, a wcześniej robią to właśnie sympatycy. Przede wszystkim konwencja miała pokazać, że opozycja to PO. Polacy widzą w mediach, że istnieją KOD, Nowoczesna, SLD, PSL, Razem i inna drobnica, ale najsilniejsza jest PO i to ona poprowadzi wszystkich pozostałych do „odzyskania” Polski. A ci pozostali powinni się po prostu przyłączyć. Tylko PO ma bowiem odpowiednie zasoby i możliwości, co udowodniła biorąc na siebie ciężar organizacji manifestacji 7 maja 2016 r. I tylko ta manifestacja była „wielka”, zaś reszta to porażki. Dlatego jest oczywiste, że PO i Schetyna powinni być liderami opozycji, jej zwornikiem i słońcem oświetlającym przyszłość, a nie Kijowski, Petru, Kosiniak-Kamysz, Czarzasty, Nowacka czy Zandberg. I dlatego to PO przed wyborami w 2019 r. zaprosi innych do opozycyjnego bloku, a kto zaproszenia nie przyjmie, będzie pracował na rzecz PiS. To wszystko oznacza ustawienie się w roli rozgrywającego i arbitra oraz rozstawianie innych po kątach, co Schetyna zawsze lubił, ale nie zawsze miał takie możliwości. Co nie przeszkadzało mu podczas konwencji skazywać PiS na porażkę i zagospodarowywać Polskę po tej zapowiadanej porażce partii Jarosława Kaczyńskiego. Wprawdzie jako mówca Schetyna nigdy nie porywał i wielkomocarstwowe plany były niełatwe do zrozumienia, ale przecież wszyscy uczestniczy z góry wiedzieli, że przewodniczący Schetyna jest „debeściak” (jak pan Wąski w filmie „Kiler-ów 2-óch”), podobnie jak PO jest „debeściarą”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/310468-po-konwencji-schetyna-dowodzi-ze-po-jest-mistrzem-europy-a-wyjdzie-jak-z-reprezentacja-smudy-na-euro-2012