Niemieckie partie są w szoku. Istniejąca zaledwie trzy lata Alternatywa dla Niemiec (AfD) podbiła już dziewiąty z szesnastu parlamentów krajowych i jak tak dalej pójdzie w przyszłym roku jej reprezentanci zasiądą także w ogólnoniemieckim Bundestagu. Co to oznacza dla naszego kraju, to dobrze, czy źle…?
W kwestii formalnej, AfD ma już swoich posłów w Landtagach Saksonii, Brandenburgii, Turyngii, w Hamburgu i Bremie (miasta o statusie krajów związkowych) oraz w Saksonii-Anhalt, Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynacie i, od niedzieli, w Meklemburgii-Przedpomorzu, gdzie pokonała nawet partię kanclerz Angeli Merkel (CDU). Jak z tego wynika, alternatywni triumfują głównie na słabo zaludnionym obszarze dawnej NRD, mają już jednak przyczółki w zachodnich landach. Za kilka dni odbędą się wybory do parlamentu w Dolnej Saksonii, następnie do Izby Poselskiej w Berlinie, zaś w przyszłym roku w Kraju Sary, w Szlezwiku-Holsztynie i w Nadrenii Północnej-Westfalii.
Czy partia współprzewodniczących Frauke Petry i Konrada Meuthena umocni swą pozycje na niemieckiej scenie politycznej? Co proponuje, jak te propozycje mają się do interesów naszego kraju? Przyznam od razu, że ze zdziwieniem i niepokojem słucham i czytam komentarze, w których Alternative für Deutschland porównywana jest ze współczuciem do gnębionego u nas wcześniej przez rządzących Prawa i Sprawiedliwości, a którą niektórzy już widzą jako potencjalną partnerkę dla partii Jarosława Kaczyńskiego.
Włos jeży się na głowie. Pisałem o tym kilka miesięcy temu, ale widać do świadomości polskich sympatyków AfD wciąż nie dociera, czym może skończyć się dla nas to polityczne trzęsienie ziemi tuż za Odrą.
Można zadać sobie proste pytanie, czy Niemcy są tak głupi, że pozbawiliby władzy „Mutter der Nation”, jak do niedawna nazywali Angelę Merkel, i wysadzili z siodła rząd, który dobrze reprezentuje ich interesy? Budżet zrównoważony, kraj oddłużany, gospodarka rośnie, pod względem nadwyżki eksportowej Niemcy wysuną się w tym roku przed Chiny i zdobędą mistrzostwo świata, bezrobocie jest najmniejsze w powojennej historii… - kto odesłałby taką kanclerz do diabła?
Nie ulega wątpliwości, że sukcesy alternatywnych opierają się na strachu przeciętnych Schmidtów i Müllerów przed konsekwencjami aroganckiej polityki imigracyjnej koalicyjnego rządu chadeków i socjaldemokratów (CDU/CSU-SPD).
Niemałą rolę gra też „nein” AfD dla brukselskiego centralizmu i tworzenia z wielonarodowej Unii Europejskiej multikulturowego „superpaństwa”. Chociaż, jak można przypuszczać, gdyby Niemcy mieli w Europie made in Germany głos decydujący, to i opór przeciętnych Schmidtów i Müllerów byłby słabszy. Nawet jeśli niektóre postulaty AfD są zbieżne z polskim punktem widzenia, nie oznacza to, że w Niemczech wyrasta nowa sojuszniczka dla którejkolwiek z liczących się u nas partii.
Czerwone światło w polskich głowach powinno się zapalić już rok temu, gdy na zjeździe w Essen jeden z założycieli AfD Bernd Lucke zarzucił tej partii szerzenie ksenofobii oraz prorosyjską orientację i demonstracyjnie opuścił jej szeregi. Po nim odeszło natychmiast ponad 2 tys. członków, wśród nich m.in. członek zarządu, europoseł Hans-Olaf Henkel, były szef Federalnego Związku Przemysłu Niemieckiego (BDI), były menadżer IBM (na marginesie, Henkel ostro krytykował niemieckich chadeków za wtrącanie się w polskie sprawy, za „nagonkę na PiS” i „wspieranie PO”), znany ekonomista Joachim Starbatty, czy eurodeputowana Ulrike Trebesius.
AfD straciła czołówkę znanych i najbardziej cenionych ludzi, którzy powołali nowe ugrupowanie, Sojusz na rzecz Postępu i Przełomu (Allinaz für Fortschritt und Aufbruch), a liczba jej członków stopniała o prawie jedna czwartą.
Zarzuty współtwórców AfD nie były bezpodstawne. W pierwszych, zwycięskich wyborach do parlamentu graniczącej z Polską Saksonii alternatywni wystartowali z hasłem: „Bezpieczne granice zamiast bezgranicznej przestępczości”, co w zawoalowanej formie pokrywało się z hasłami neonazistów z NPD o „polskim potopie” i malowanych na plakatach „polskich wronach, rzekomo wydziobujących Niemcom miejsca pracy i fundusz socjalny.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Niemieckie partie są w szoku. Istniejąca zaledwie trzy lata Alternatywa dla Niemiec (AfD) podbiła już dziewiąty z szesnastu parlamentów krajowych i jak tak dalej pójdzie w przyszłym roku jej reprezentanci zasiądą także w ogólnoniemieckim Bundestagu. Co to oznacza dla naszego kraju, to dobrze, czy źle…?
W kwestii formalnej, AfD ma już swoich posłów w Landtagach Saksonii, Brandenburgii, Turyngii, w Hamburgu i Bremie (miasta o statusie krajów związkowych) oraz w Saksonii-Anhalt, Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynacie i, od niedzieli, w Meklemburgii-Przedpomorzu, gdzie pokonała nawet partię kanclerz Angeli Merkel (CDU). Jak z tego wynika, alternatywni triumfują głównie na słabo zaludnionym obszarze dawnej NRD, mają już jednak przyczółki w zachodnich landach. Za kilka dni odbędą się wybory do parlamentu w Dolnej Saksonii, następnie do Izby Poselskiej w Berlinie, zaś w przyszłym roku w Kraju Sary, w Szlezwiku-Holsztynie i w Nadrenii Północnej-Westfalii.
Czy partia współprzewodniczących Frauke Petry i Konrada Meuthena umocni swą pozycje na niemieckiej scenie politycznej? Co proponuje, jak te propozycje mają się do interesów naszego kraju? Przyznam od razu, że ze zdziwieniem i niepokojem słucham i czytam komentarze, w których Alternative für Deutschland porównywana jest ze współczuciem do gnębionego u nas wcześniej przez rządzących Prawa i Sprawiedliwości, a którą niektórzy już widzą jako potencjalną partnerkę dla partii Jarosława Kaczyńskiego.
Włos jeży się na głowie. Pisałem o tym kilka miesięcy temu, ale widać do świadomości polskich sympatyków AfD wciąż nie dociera, czym może skończyć się dla nas to polityczne trzęsienie ziemi tuż za Odrą.
Można zadać sobie proste pytanie, czy Niemcy są tak głupi, że pozbawiliby władzy „Mutter der Nation”, jak do niedawna nazywali Angelę Merkel, i wysadzili z siodła rząd, który dobrze reprezentuje ich interesy? Budżet zrównoważony, kraj oddłużany, gospodarka rośnie, pod względem nadwyżki eksportowej Niemcy wysuną się w tym roku przed Chiny i zdobędą mistrzostwo świata, bezrobocie jest najmniejsze w powojennej historii… - kto odesłałby taką kanclerz do diabła?
Nie ulega wątpliwości, że sukcesy alternatywnych opierają się na strachu przeciętnych Schmidtów i Müllerów przed konsekwencjami aroganckiej polityki imigracyjnej koalicyjnego rządu chadeków i socjaldemokratów (CDU/CSU-SPD).
Niemałą rolę gra też „nein” AfD dla brukselskiego centralizmu i tworzenia z wielonarodowej Unii Europejskiej multikulturowego „superpaństwa”. Chociaż, jak można przypuszczać, gdyby Niemcy mieli w Europie made in Germany głos decydujący, to i opór przeciętnych Schmidtów i Müllerów byłby słabszy. Nawet jeśli niektóre postulaty AfD są zbieżne z polskim punktem widzenia, nie oznacza to, że w Niemczech wyrasta nowa sojuszniczka dla którejkolwiek z liczących się u nas partii.
Czerwone światło w polskich głowach powinno się zapalić już rok temu, gdy na zjeździe w Essen jeden z założycieli AfD Bernd Lucke zarzucił tej partii szerzenie ksenofobii oraz prorosyjską orientację i demonstracyjnie opuścił jej szeregi. Po nim odeszło natychmiast ponad 2 tys. członków, wśród nich m.in. członek zarządu, europoseł Hans-Olaf Henkel, były szef Federalnego Związku Przemysłu Niemieckiego (BDI), były menadżer IBM (na marginesie, Henkel ostro krytykował niemieckich chadeków za wtrącanie się w polskie sprawy, za „nagonkę na PiS” i „wspieranie PO”), znany ekonomista Joachim Starbatty, czy eurodeputowana Ulrike Trebesius.
AfD straciła czołówkę znanych i najbardziej cenionych ludzi, którzy powołali nowe ugrupowanie, Sojusz na rzecz Postępu i Przełomu (Allinaz für Fortschritt und Aufbruch), a liczba jej członków stopniała o prawie jedna czwartą.
Zarzuty współtwórców AfD nie były bezpodstawne. W pierwszych, zwycięskich wyborach do parlamentu graniczącej z Polską Saksonii alternatywni wystartowali z hasłem: „Bezpieczne granice zamiast bezgranicznej przestępczości”, co w zawoalowanej formie pokrywało się z hasłami neonazistów z NPD o „polskim potopie” i malowanych na plakatach „polskich wronach, rzekomo wydziobujących Niemcom miejsca pracy i fundusz socjalny.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/307576-jak-bismarck-z-putinem-jesli-kogos-w-polsce-ciesza-sukcesy-alternatywy-dla-niemiec-to-gute-nacht-polen