Bujara kłamał też, rzecz jasna, w sprawie długości tygodnia pracy. Co chwila słyszymy o ludziach, pracujących przez „siedem dni w tygodniu”. To oczywiście nieprawda: ludzie pracują sześć, nie siedem dni w tygodniu (to kwestia kodeksu pracy), przy czym dniem wolnym niekoniecznie jest niedziela.
Przyciśnięty przeze mnie musiał to zresztą przyznać przed kamerami. Czy to znaczy, że praca w hipermarkecie jest lekka i przyjemna? Nie. Czy można porównywać ze sobą zmęczenie kasjera w takim sklepie, górnika, rybaka, kolejarza i wykładowcy akademickiego? Również nie. Każdy zawód ma swoją specyfikę, a praca umysłowa – wbrew gomułkowskiej narracji niektórych – bywa również mocno wyczerpująca. Każde zajęcie jest godne szacunku i nie hańbi, jeżeli wykonuje się swoją pracę solidnie, rzetelnie i z zaangażowaniem. Kampania wokół zakazu niedzielnego handlu jest zatem nie tylko kontrproduktywnym, agresywnym wkroczeniem w sferę wolności osobistej i gospodarczej – nawet jeśli przez niektórych wspieranym ze szlachetnych pobudek. Jest nie tylko próbą skłonienia państwa do wtrącania się w dziedziny, do których wtrącać się nie powinno. Jest również pokazem demagogii rzadkiej próby, doprawionej zahaczającymi o fanatyzm frazesami rodem wprost z komunistycznej propagandy lat 60.
Dziwię się, że PiS chce wejść w wojnę o projekt, który ma szansę wkurzyć wszystkich tych pracujących w niedziele, którzy nie załapali się do grupy, jaką chce wyróżnić na siłę „Solidarność”. Zirytuje również tych Polaków, którzy niekoniecznie chcą w niedzielę robić zakupy, ale przyzwyczaili się, że centrum handlowe zastępuje im często zaniedbany i nieatrakcyjny rynek w centrum miasta i tam właśnie idą – wspólnie! – żeby rodzinnie spędzić niedzielę. Czy społeczni inżynierowie naprawdę wierzą, że ustawą da się skłonić ludzi, aby zaczęli ze sobą rozmawiać, poszli na spacer do parku czy pojeździli na rowerach (nie przesadzam, takie wizje powszechnej szczęśliwości rozsnuwają przede mną niektórzy zwolennicy projektu)? Przypomina mi się rysunek Mleczki z dawnych, peerelowskich czasów. Na zebraniu aktywu partyjnego pierwszy sekretarz, stojąc na mównicy, powiada: „Z dnie dzisiejszym wprowadza się następujące przysłowia i porzekadła ludowe…”. Niektórym, jak widać, marzy się powrót do czasów szczęśliwie minionych.
P.S. Tekst napisany w niedzielę. Jeszcze mi wolno.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Bujara kłamał też, rzecz jasna, w sprawie długości tygodnia pracy. Co chwila słyszymy o ludziach, pracujących przez „siedem dni w tygodniu”. To oczywiście nieprawda: ludzie pracują sześć, nie siedem dni w tygodniu (to kwestia kodeksu pracy), przy czym dniem wolnym niekoniecznie jest niedziela.
Przyciśnięty przeze mnie musiał to zresztą przyznać przed kamerami. Czy to znaczy, że praca w hipermarkecie jest lekka i przyjemna? Nie. Czy można porównywać ze sobą zmęczenie kasjera w takim sklepie, górnika, rybaka, kolejarza i wykładowcy akademickiego? Również nie. Każdy zawód ma swoją specyfikę, a praca umysłowa – wbrew gomułkowskiej narracji niektórych – bywa również mocno wyczerpująca. Każde zajęcie jest godne szacunku i nie hańbi, jeżeli wykonuje się swoją pracę solidnie, rzetelnie i z zaangażowaniem. Kampania wokół zakazu niedzielnego handlu jest zatem nie tylko kontrproduktywnym, agresywnym wkroczeniem w sferę wolności osobistej i gospodarczej – nawet jeśli przez niektórych wspieranym ze szlachetnych pobudek. Jest nie tylko próbą skłonienia państwa do wtrącania się w dziedziny, do których wtrącać się nie powinno. Jest również pokazem demagogii rzadkiej próby, doprawionej zahaczającymi o fanatyzm frazesami rodem wprost z komunistycznej propagandy lat 60.
Dziwię się, że PiS chce wejść w wojnę o projekt, który ma szansę wkurzyć wszystkich tych pracujących w niedziele, którzy nie załapali się do grupy, jaką chce wyróżnić na siłę „Solidarność”. Zirytuje również tych Polaków, którzy niekoniecznie chcą w niedzielę robić zakupy, ale przyzwyczaili się, że centrum handlowe zastępuje im często zaniedbany i nieatrakcyjny rynek w centrum miasta i tam właśnie idą – wspólnie! – żeby rodzinnie spędzić niedzielę. Czy społeczni inżynierowie naprawdę wierzą, że ustawą da się skłonić ludzi, aby zaczęli ze sobą rozmawiać, poszli na spacer do parku czy pojeździli na rowerach (nie przesadzam, takie wizje powszechnej szczęśliwości rozsnuwają przede mną niektórzy zwolennicy projektu)? Przypomina mi się rysunek Mleczki z dawnych, peerelowskich czasów. Na zebraniu aktywu partyjnego pierwszy sekretarz, stojąc na mównicy, powiada: „Z dnie dzisiejszym wprowadza się następujące przysłowia i porzekadła ludowe…”. Niektórym, jak widać, marzy się powrót do czasów szczęśliwie minionych.
P.S. Tekst napisany w niedzielę. Jeszcze mi wolno.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/307161-tania-demagogia-solidarnosci-kampania-wokol-zakazu-niedzielnego-handlu-jest-kontrproduktywnym-agresywnym-wkroczeniem-w-sfere-wolnosci-osobistej-i-gospodarczej?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.