Coraz rzadziej w telewizji pokazują wzruszającą uroczystość dekorowania sierżanta, licealisty lub staruszki za to, że znaleźli na ulicy torebkę (worek, portfel) z pieniędzmi i oddali właścicielowi lub starali się tegoż gdzieś znaleźć. Zawsze mnie uroczystości te cieszyły, bo oznaczały, że uchowali się jeszcze gdzieś uczciwi ludzie, przy powszechnej manierze zabierania wszelkiego cudzego dobra dla siebie.
Tendencja złodziejstwa konkurowała jeszcze z tendencją do jego potępiania. Jest przecież prawdą, że te eksplozje wdzięczności dla nielicznych uczciwych wskazywały, że pozostali kradli torebki czy portfele bez żadnych skrupułów, nie pragnąc nawet medalu lub dyplomu honorowego.
Od dawna nie było już w telewizji takiej wzniosłej i budzącej ducha informacji. Obciąża, to albo prezesów (usunąć!), albo nie ma już amatorów medali, albo też zaprzestano kradzieży, o których nieczęsto i niechętnie się mówi jako o zjawisku rzadkim i nieeleganckim.
Sądząc z powszechnie wyrażanego przez polityków i celebrytów zdecydowanego i konsekwentnego potępienia dla złodziejstwa, prawdopodobny wydaje się tylko wariant ostatni - powszechne werbalne potępienie dla złodziejstwa wyrugowało złodziejstwo.
Logika jest nieubłagana, wszak jej stosowanie coraz częściej skazuje na zaliczenie do grona wariatów.
Bronię jednak wariatów.
Czyż jest piękniejszy obraz od takiego oto. Idę, na chodniku leży wypchany pieniędzmi portfel. Podnoszę. W środku setki tysięcy i dowód osobisty. Odnoszę na Policję. Odczuwam moralne zadowolenie, niezależne od tego, czy dostanę nagrodę lub znaleźne. Gdy nie ma dowodu zanoszę portfel do biura, gdzie – jak wiadomo – wypchane portfele czekają na właścicieli.
Oczywiście jest parę warunków. Po pierwsze brak strachu przed monitoringiem oraz wewnętrzne poczucie moralności. Po drugie – przekonanie, że policjant nie ukradnie, po trzecie, że z odruchu nie będziemy się tłumaczyć, nawet przed sądem, obciążeni zarzutem, że ukradliśmy połowę i tylko połowę zwracamy.
Są to warunki trudne do spełnienia, mają tło historyczne. Przynajmniej dwa pokolenia żyły pod rządami lewicy (bo przecież nie prawicy), dla której własność była złem, przynajmniej cudza.
Dziś jeszcze są zwolennicy dekretu Bieruta, który pozbawiał własności wszystkich, a to w imię szybkiej odbudowy stolicy, ale właściciele mieli prawo stać się użytkownikami, jeśli taką wolę zgłosili. Nie wszyscy zdążyli w krótkim terminie, więc przepadło i tego konsekwentnie trzymano się do 1989 r., aż Sąd Najwyższy musiał uznać okres wcześniejszy za swoistą przerwę w przedawnieniu roszczeń. Wydawało się więc, że wreszcie, choć zdewastowane, niedoinwestowane nieruchomości zostaną fizycznie oddane byłym właścicielom. Ale oto wypełzł demon. Bo co z lokatorami? I okazało się, że na ogół przywrócenie własności równało się przegonieniu lokatorów, przecież nie fizycznie, ale zwielokrotnionymi czynszami. Próbowano zaradzić, ale Trybunał uznał prawa właścicieli, powstawały więc kolejne przyczynkarskie regulacje chroniące lokatorów przed właścicielami. Raz tylko zdecydowano się na ustawę, która przywracać miała święte prawo własności. Prawda, że w dwudziestu procentach, bo … nie ma kasy. Pan Prezydent Kwaśniewski zawetował i czekać trzeba było do piątku na Platformę i jej desperacki projekt ustawy po latach. A może trzeba było dawać nawet namiastkę odszkodowań, jeśli fizyczny zwrot nie był możliwy?
Czy zatrzęsła się ziemia, gdy Prezydent Kwaśniewski zawetował reprywatyzację?
Nie zatrzęsła się, bo użyto prostego argumentu, że nie ma kasy, a kasę należy przekazać na szpitale, hospicja i piękne szkoły. A że nie przekazano…
Dobre było hasło mieszkań dla młodych. To chwyciło i w Warszawie mieszkania są droższe niż gdziekolwiek, bo grunty drogie. A dlaczego drogie? I to jest druga odpowiedź na niepostawione wszak proste pytanie.
Nie było zasady ogólnej, więc zaczęła triumfować zasada szczególna oraz tendencja. Tendencja to inaczej społeczne poparcie. Tak się złożyło, że zawsze większość stanowią ci co mają niewiele, więc im specjalnie na zwrotach nie zależało, podobnie jak na wspomaganiu frankowiczów i podobnych chciwców oraz manipulatorów. Oczywiście wyjątkiem są osobniki rzutkie, które nie mając niczego, chcą mieć jak najwięcej i to szybko, wszak z zaprzeczeniem niemądrego przecież hasła, że pierwszy milion można ukraść, ale tylko pierwszy. Ani w publicznej telewizji ani w prywatnych nie debatowano nad tym, jak pogodzić prawo własności z prawami najemców, jak uchronić interes publiczny.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Coraz rzadziej w telewizji pokazują wzruszającą uroczystość dekorowania sierżanta, licealisty lub staruszki za to, że znaleźli na ulicy torebkę (worek, portfel) z pieniędzmi i oddali właścicielowi lub starali się tegoż gdzieś znaleźć. Zawsze mnie uroczystości te cieszyły, bo oznaczały, że uchowali się jeszcze gdzieś uczciwi ludzie, przy powszechnej manierze zabierania wszelkiego cudzego dobra dla siebie.
Tendencja złodziejstwa konkurowała jeszcze z tendencją do jego potępiania. Jest przecież prawdą, że te eksplozje wdzięczności dla nielicznych uczciwych wskazywały, że pozostali kradli torebki czy portfele bez żadnych skrupułów, nie pragnąc nawet medalu lub dyplomu honorowego.
Od dawna nie było już w telewizji takiej wzniosłej i budzącej ducha informacji. Obciąża, to albo prezesów (usunąć!), albo nie ma już amatorów medali, albo też zaprzestano kradzieży, o których nieczęsto i niechętnie się mówi jako o zjawisku rzadkim i nieeleganckim.
Sądząc z powszechnie wyrażanego przez polityków i celebrytów zdecydowanego i konsekwentnego potępienia dla złodziejstwa, prawdopodobny wydaje się tylko wariant ostatni - powszechne werbalne potępienie dla złodziejstwa wyrugowało złodziejstwo.
Logika jest nieubłagana, wszak jej stosowanie coraz częściej skazuje na zaliczenie do grona wariatów.
Bronię jednak wariatów.
Czyż jest piękniejszy obraz od takiego oto. Idę, na chodniku leży wypchany pieniędzmi portfel. Podnoszę. W środku setki tysięcy i dowód osobisty. Odnoszę na Policję. Odczuwam moralne zadowolenie, niezależne od tego, czy dostanę nagrodę lub znaleźne. Gdy nie ma dowodu zanoszę portfel do biura, gdzie – jak wiadomo – wypchane portfele czekają na właścicieli.
Oczywiście jest parę warunków. Po pierwsze brak strachu przed monitoringiem oraz wewnętrzne poczucie moralności. Po drugie – przekonanie, że policjant nie ukradnie, po trzecie, że z odruchu nie będziemy się tłumaczyć, nawet przed sądem, obciążeni zarzutem, że ukradliśmy połowę i tylko połowę zwracamy.
Są to warunki trudne do spełnienia, mają tło historyczne. Przynajmniej dwa pokolenia żyły pod rządami lewicy (bo przecież nie prawicy), dla której własność była złem, przynajmniej cudza.
Dziś jeszcze są zwolennicy dekretu Bieruta, który pozbawiał własności wszystkich, a to w imię szybkiej odbudowy stolicy, ale właściciele mieli prawo stać się użytkownikami, jeśli taką wolę zgłosili. Nie wszyscy zdążyli w krótkim terminie, więc przepadło i tego konsekwentnie trzymano się do 1989 r., aż Sąd Najwyższy musiał uznać okres wcześniejszy za swoistą przerwę w przedawnieniu roszczeń. Wydawało się więc, że wreszcie, choć zdewastowane, niedoinwestowane nieruchomości zostaną fizycznie oddane byłym właścicielom. Ale oto wypełzł demon. Bo co z lokatorami? I okazało się, że na ogół przywrócenie własności równało się przegonieniu lokatorów, przecież nie fizycznie, ale zwielokrotnionymi czynszami. Próbowano zaradzić, ale Trybunał uznał prawa właścicieli, powstawały więc kolejne przyczynkarskie regulacje chroniące lokatorów przed właścicielami. Raz tylko zdecydowano się na ustawę, która przywracać miała święte prawo własności. Prawda, że w dwudziestu procentach, bo … nie ma kasy. Pan Prezydent Kwaśniewski zawetował i czekać trzeba było do piątku na Platformę i jej desperacki projekt ustawy po latach. A może trzeba było dawać nawet namiastkę odszkodowań, jeśli fizyczny zwrot nie był możliwy?
Czy zatrzęsła się ziemia, gdy Prezydent Kwaśniewski zawetował reprywatyzację?
Nie zatrzęsła się, bo użyto prostego argumentu, że nie ma kasy, a kasę należy przekazać na szpitale, hospicja i piękne szkoły. A że nie przekazano…
Dobre było hasło mieszkań dla młodych. To chwyciło i w Warszawie mieszkania są droższe niż gdziekolwiek, bo grunty drogie. A dlaczego drogie? I to jest druga odpowiedź na niepostawione wszak proste pytanie.
Nie było zasady ogólnej, więc zaczęła triumfować zasada szczególna oraz tendencja. Tendencja to inaczej społeczne poparcie. Tak się złożyło, że zawsze większość stanowią ci co mają niewiele, więc im specjalnie na zwrotach nie zależało, podobnie jak na wspomaganiu frankowiczów i podobnych chciwców oraz manipulatorów. Oczywiście wyjątkiem są osobniki rzutkie, które nie mając niczego, chcą mieć jak najwięcej i to szybko, wszak z zaprzeczeniem niemądrego przecież hasła, że pierwszy milion można ukraść, ale tylko pierwszy. Ani w publicznej telewizji ani w prywatnych nie debatowano nad tym, jak pogodzić prawo własności z prawami najemców, jak uchronić interes publiczny.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/307071-tendencja-jakos-nikt-nie-tlumaczy-kleski-napoleona-nieudolnoscia-sierzantow-nawet-on-umarl-jednak-na-wygnaniu?strona=1
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.