„Realizujemy wizję Polski solidarnej” – oznajmił w swoim liście do uczestników obchodów rocznicy Sierpnia Jarosław Kaczyński. Przy czym słowo „solidarnej” można by spokojnie zastąpić słowami „socjalistycznej” lub „etatystycznej”.
Ten antyliberalny (przy klasycznym rozumieniu liberalizmu), antywolnorynkowy, paternalistyczny kurs jest w działaniach PiS bardzo widoczny niemal od początku sprawowania rządów. Członkowie gabinetu Beaty Szydło, którzy deklarowali zawsze poglądy wolnorynkowe – przede wszystkim Jarosław Gowin – siedzą cicho. Oceniając dzisiaj profil gospodarczo-społeczny rządów partii Jarosława Kaczyńskiego można spokojnie uznać, że jest lewicowy w tradycyjnym znaczeniu. Określenie „neo-PPS” wydaje się bardzo trafne. Dziś „Solidarność” złożyła w Sejmie obywatelski projekt ustawy, zakazującej handlu w niedziele. Jarosław Kaczyński zapowiadał już jakiś czas temu, że jego ugrupowanie projekt poprze, jeżeli „Solidarność” zbierze pod nim wymagane przynajmniej sto tysięcy podpisów. Niewykluczone oczywiście, że projekt ulegnie modyfikacjom, ale jego istota zapewne pozostanie ta sama. „Solidarność” walczy o wolne niedziele od dawna i od dawna argumentuje w tej sprawie w demagogiczny sposób. Zresztą skrajna demagogia jest wpisana w sposób działania związków zawodowych. Jest więc przede wszystkim mowa o „niewolnikach sieci handlowych”, co miało może związek z rzeczywistością w czasach Bożeny Łopackiej i jej walki z „Biedronką”, ale nie dzisiaj, gdy niemal wszystkie duże sklepy skróciły czas pracy w ostatni dzień tygodnia. Praca w niedzielę ma być przejawem „dzikiego kapitalizmu” i „współczesnego niewolnictwa”. Niektórzy, opisując hipermarkety, posuwają się nawet do tak absurdalnych określeń jak „obóz pracy”. Mowa jest także o tym, że to pracodawca dyktuje warunki, a wiele osób nie ma gdzie pracować i musi akceptować każdą propozycję. Żaden z tych pseudoargumentów nie wytrzymuje krytyki.
W walce o wolne niedziele nie ma za grosz logiki. Nikt ze zwolenników zakazu nie potrafi wyjaśnić, dlaczego akurat pracownicy sieci handlowych, hipermarketów, centrów handlowych mają być wyróżnieni (albo przeciwnie – pognębieni, bo zwalniani). Jest całe mnóstwo branż i zawodów, w których pracuje się w niedzielę. To nie tylko wszelkie służby, ale też kontrolerzy lotów, piloci, maszyniści i kierowcy, pracownicy stacji benzynowych, dyżurujących aptek, lekarze, aktorzy, pracownicy kin czy dziennikarze. Dlaczego okrucieństwem ma być praca w niedzielę pracowników handlu, ale już nie przedstawicieli wspomnianych profesji? Nie wiadomo.
Oczywiście można powiedzieć, że policjant jest niezbędny i w niedzielę, podobnie jak strażak czy lekarz. No dobrze, ale przecież nie trzeba iść do kawiarni, restauracji, klubu, do kina czy teatru. Z tajemniczego powodu zwolennicy zakazu, pytani przeze mnie, czy unikają tych miejsc w niedziele w imię dobra ich pracowników, nie odpowiadają. A czy rzekome cierpienie kelnera jest mniej znaczące niż cierpienie kasjerki w supermarkecie? Ba, śmiem twierdzić, że kelner ma cięższą robotę. I często równie słabo płatną. Zatem, panie Duda, dlaczego „Solidarność” wbrew wszelkiej logice, walczy jedynie o wolne niedziele dla handlowców?
Można pójść dalej: gdy słyszę skrajnie demagogiczne stwierdzenie, że przecież można sobie zorganizować lepiej czas i nie robić zakupów w ostatni dzień tygodnia, odpowiadam: można sobie też lepiej zorganizować podróż, tak aby nie lecieć albo nie jechać pociągiem w niedzielę. W czym problem? Dlaczego naganne ma być korzystanie ze sklepu w ostatni dzień tygodnia, ale już nie korzystanie z usług kolejarzy czy wspomnianych kelnerów?
Zwolennicy zakazu chwilami tak się zapieniają, że – zapewne nieświadomie – zaczynają brzmieć bardziej komunistycznie niż Adrian Zandberg. Ponieważ jednym z ich argumentów jest wymuszenie należytego święcenia niedzieli, można więc usłyszeć, że biedni pracownicy handlu są ciemiężeni w imię wygody mas zateizowanych lemingów, pełnych pogardy dla ludzi pracy; ba, u niektórych pojawia się nawet słowo „burżuje” (retoryka przy niewielkich przeróbkach jak żywcem wzięta z „Trybuny Ludu”). Naprawdę? Radzę się przejść w niedzielę do dowolnego dużego sklepu lub centrum handlowego i zobaczyć tych rzekomych „lemingów”, którzy na zakupy – albo po prostu dla rozrywki, na niedzielny obiad czy choćby ciastko w kawiarni – trafili prosto z niedzielnej mszy. Wiem, że pobożnym socjalistom trudno to przyznać, ale niedzielne zakupy robią najzwyklejsi Polacy, a nie mieszkańcy Miasteczka Wilanów. Wystarczy przejechać się w ten dzień na dowolny parking pod dowolnym supermarketem i spojrzeć, jakie samochody tam stoją. W większości to wieloletnie pojazdy, z których część została pewne kupiona za pieniądze z 500 Plus (i bardzo dobrze!).
Skrajnie antyliberalna retoryka jest w tym sporze normą. W sieci czytam, jak zwolennicy zakazu bredzą o wyzysku, obozach pracy, ciemiężycielach. Brakuje jeszcze „krwiopijców”, i będziemy mieli już pełen zestaw jak z sowieckiej „Prawdy”.
Jak to zwykle bywa z pomysłami ulepszaczy rzeczywistości, także i ten odbije rykoszetem. Pal diabli tych, którzy chcieliby - bo taki mają kaprys i wolno im – pójść w niedzielę do centrum handlowego albo muszą zrobić zakupy w ten dzień, bo inaczej się nie da. Ale jest zupełnie oczywiste, że w wyniku zakazu straci pracę kilkadziesiąt tysięcy osób. Przecież każda wolna niedziela to określona liczba godzin pracy mniej, a więc do obsłużenia pomniejszonej liczby godzin w tygodniu potrzeba będzie mniej osób. Zwalniać będą nie tylko supermarkety, ale też dziesiątki tysięcy sklepów w galeriach handlowych. Zwolnieni będą na pewno bardzo zadowoleni z tego, co załatwi im „Solidarność”. Będą mieli wolne nie tylko niedziele, ale i poniedziałki, wtorki, środy, czwartki, piątki i soboty. Żyć, nie umierać.
Ci, którzy pozostaną w pracy, dostaną mniej pieniędzy, bo w wielu przypadkach wypłata uzależniona jest od liczby przepracowanych godzin. Niektórzy pracodawcy płacą więcej za pracę w niedzielę. W tym wypadku działania pobożnych socjalistów przypominają działania aktywistów, domagających się zamykania tanich fabryk zachodnich koncernów w trzecim świecie, bo płaci się tam za mało i panują gorsze warunki niż na Zachodzie. Jeżeli udaje im się doprowadzić do zamknięcia fabryki, a tak naprawdę przeniesienia jej w miejsce, gdzie aktywiści jeszcze nie trafili – bo taki zwykle jest skutek – to zwalniani z pracy są im na pewno bardzo wdzięczni.
cd na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
„Realizujemy wizję Polski solidarnej” – oznajmił w swoim liście do uczestników obchodów rocznicy Sierpnia Jarosław Kaczyński. Przy czym słowo „solidarnej” można by spokojnie zastąpić słowami „socjalistycznej” lub „etatystycznej”.
Ten antyliberalny (przy klasycznym rozumieniu liberalizmu), antywolnorynkowy, paternalistyczny kurs jest w działaniach PiS bardzo widoczny niemal od początku sprawowania rządów. Członkowie gabinetu Beaty Szydło, którzy deklarowali zawsze poglądy wolnorynkowe – przede wszystkim Jarosław Gowin – siedzą cicho. Oceniając dzisiaj profil gospodarczo-społeczny rządów partii Jarosława Kaczyńskiego można spokojnie uznać, że jest lewicowy w tradycyjnym znaczeniu. Określenie „neo-PPS” wydaje się bardzo trafne. Dziś „Solidarność” złożyła w Sejmie obywatelski projekt ustawy, zakazującej handlu w niedziele. Jarosław Kaczyński zapowiadał już jakiś czas temu, że jego ugrupowanie projekt poprze, jeżeli „Solidarność” zbierze pod nim wymagane przynajmniej sto tysięcy podpisów. Niewykluczone oczywiście, że projekt ulegnie modyfikacjom, ale jego istota zapewne pozostanie ta sama. „Solidarność” walczy o wolne niedziele od dawna i od dawna argumentuje w tej sprawie w demagogiczny sposób. Zresztą skrajna demagogia jest wpisana w sposób działania związków zawodowych. Jest więc przede wszystkim mowa o „niewolnikach sieci handlowych”, co miało może związek z rzeczywistością w czasach Bożeny Łopackiej i jej walki z „Biedronką”, ale nie dzisiaj, gdy niemal wszystkie duże sklepy skróciły czas pracy w ostatni dzień tygodnia. Praca w niedzielę ma być przejawem „dzikiego kapitalizmu” i „współczesnego niewolnictwa”. Niektórzy, opisując hipermarkety, posuwają się nawet do tak absurdalnych określeń jak „obóz pracy”. Mowa jest także o tym, że to pracodawca dyktuje warunki, a wiele osób nie ma gdzie pracować i musi akceptować każdą propozycję. Żaden z tych pseudoargumentów nie wytrzymuje krytyki.
W walce o wolne niedziele nie ma za grosz logiki. Nikt ze zwolenników zakazu nie potrafi wyjaśnić, dlaczego akurat pracownicy sieci handlowych, hipermarketów, centrów handlowych mają być wyróżnieni (albo przeciwnie – pognębieni, bo zwalniani). Jest całe mnóstwo branż i zawodów, w których pracuje się w niedzielę. To nie tylko wszelkie służby, ale też kontrolerzy lotów, piloci, maszyniści i kierowcy, pracownicy stacji benzynowych, dyżurujących aptek, lekarze, aktorzy, pracownicy kin czy dziennikarze. Dlaczego okrucieństwem ma być praca w niedzielę pracowników handlu, ale już nie przedstawicieli wspomnianych profesji? Nie wiadomo.
Oczywiście można powiedzieć, że policjant jest niezbędny i w niedzielę, podobnie jak strażak czy lekarz. No dobrze, ale przecież nie trzeba iść do kawiarni, restauracji, klubu, do kina czy teatru. Z tajemniczego powodu zwolennicy zakazu, pytani przeze mnie, czy unikają tych miejsc w niedziele w imię dobra ich pracowników, nie odpowiadają. A czy rzekome cierpienie kelnera jest mniej znaczące niż cierpienie kasjerki w supermarkecie? Ba, śmiem twierdzić, że kelner ma cięższą robotę. I często równie słabo płatną. Zatem, panie Duda, dlaczego „Solidarność” wbrew wszelkiej logice, walczy jedynie o wolne niedziele dla handlowców?
Można pójść dalej: gdy słyszę skrajnie demagogiczne stwierdzenie, że przecież można sobie zorganizować lepiej czas i nie robić zakupów w ostatni dzień tygodnia, odpowiadam: można sobie też lepiej zorganizować podróż, tak aby nie lecieć albo nie jechać pociągiem w niedzielę. W czym problem? Dlaczego naganne ma być korzystanie ze sklepu w ostatni dzień tygodnia, ale już nie korzystanie z usług kolejarzy czy wspomnianych kelnerów?
Zwolennicy zakazu chwilami tak się zapieniają, że – zapewne nieświadomie – zaczynają brzmieć bardziej komunistycznie niż Adrian Zandberg. Ponieważ jednym z ich argumentów jest wymuszenie należytego święcenia niedzieli, można więc usłyszeć, że biedni pracownicy handlu są ciemiężeni w imię wygody mas zateizowanych lemingów, pełnych pogardy dla ludzi pracy; ba, u niektórych pojawia się nawet słowo „burżuje” (retoryka przy niewielkich przeróbkach jak żywcem wzięta z „Trybuny Ludu”). Naprawdę? Radzę się przejść w niedzielę do dowolnego dużego sklepu lub centrum handlowego i zobaczyć tych rzekomych „lemingów”, którzy na zakupy – albo po prostu dla rozrywki, na niedzielny obiad czy choćby ciastko w kawiarni – trafili prosto z niedzielnej mszy. Wiem, że pobożnym socjalistom trudno to przyznać, ale niedzielne zakupy robią najzwyklejsi Polacy, a nie mieszkańcy Miasteczka Wilanów. Wystarczy przejechać się w ten dzień na dowolny parking pod dowolnym supermarketem i spojrzeć, jakie samochody tam stoją. W większości to wieloletnie pojazdy, z których część została pewne kupiona za pieniądze z 500 Plus (i bardzo dobrze!).
Skrajnie antyliberalna retoryka jest w tym sporze normą. W sieci czytam, jak zwolennicy zakazu bredzą o wyzysku, obozach pracy, ciemiężycielach. Brakuje jeszcze „krwiopijców”, i będziemy mieli już pełen zestaw jak z sowieckiej „Prawdy”.
Jak to zwykle bywa z pomysłami ulepszaczy rzeczywistości, także i ten odbije rykoszetem. Pal diabli tych, którzy chcieliby - bo taki mają kaprys i wolno im – pójść w niedzielę do centrum handlowego albo muszą zrobić zakupy w ten dzień, bo inaczej się nie da. Ale jest zupełnie oczywiste, że w wyniku zakazu straci pracę kilkadziesiąt tysięcy osób. Przecież każda wolna niedziela to określona liczba godzin pracy mniej, a więc do obsłużenia pomniejszonej liczby godzin w tygodniu potrzeba będzie mniej osób. Zwalniać będą nie tylko supermarkety, ale też dziesiątki tysięcy sklepów w galeriach handlowych. Zwolnieni będą na pewno bardzo zadowoleni z tego, co załatwi im „Solidarność”. Będą mieli wolne nie tylko niedziele, ale i poniedziałki, wtorki, środy, czwartki, piątki i soboty. Żyć, nie umierać.
Ci, którzy pozostaną w pracy, dostaną mniej pieniędzy, bo w wielu przypadkach wypłata uzależniona jest od liczby przepracowanych godzin. Niektórzy pracodawcy płacą więcej za pracę w niedzielę. W tym wypadku działania pobożnych socjalistów przypominają działania aktywistów, domagających się zamykania tanich fabryk zachodnich koncernów w trzecim świecie, bo płaci się tam za mało i panują gorsze warunki niż na Zachodzie. Jeżeli udaje im się doprowadzić do zamknięcia fabryki, a tak naprawdę przeniesienia jej w miejsce, gdzie aktywiści jeszcze nie trafili – bo taki zwykle jest skutek – to zwalniani z pracy są im na pewno bardzo wdzięczni.
cd na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/307023-pobozni-socjalisci-w-akcji-czyli-jak-solidarnosc-i-pis-chca-nam-robic-dobrze