Tak też jest i obecnie. Nawet w czasach platformerskiego „resetu” z Rosją literalnie wszystkie kraje Zachodu były od naszego państwa bardziej, a nie mniej nastawione na współpracę z Rosją. Po wybuchu wojny na Ukrainie Zachód w jakimś stopniu zmienił politykę, ale niechętnie. Mowy nie ma o tym, by Polskę (czy kogokolwiek) namawiał do działań antyrosyjskich. Odwrotnie. I to jest logiczne, bo stopień sprzeczności interesów wielkich państw Zachodu z Rosją pozostaje znacznie mniejszy niż w wypadku Polski i Rosji.
A cóż powiedzieć o passusie, w którym Ziemkiewicz konstatuje „pojawienie się na geopolitycznej scenie państw litewskiego, białoruskiego i ukraińskiego, rozdartych między sentymentem prorosyjskim (Białoruś i wschodnia część Ukrainy) a nacjonalizmami, instynktownie kierującymi zajadłość i agresję przeciwko Polsce”? Nieprawda polega tu na tym, że autor z „DoRzeczy” nie chce dostrzec (czy raczej: chce ukryć przed czytelnikiem) iż, po pierwsze, nacjonalizm ukraiński jest przede wszystkim nie antypolski, tylko antyrosyjski, zaś litewski – w równej mierze antyrosyjski, co polski (stopień zaangażowania Wilna we wspieranie Kijowa jest bez wątpienia najwyższy i w skali NATO, i Unii Europejskiej, i przestrzeni poradzieckiej). I po drugie, że jeśli chodzi o Ukrainę, to emocje antypolskie istnieją (ale również i tam nie dominują) jedynie w tej jej części, która przed wojną należała do Rzeczypospolitej. A jest to część zdecydowanie mniejszościowa, zarówno w sensie terytorium, jak i odsetka ludności. Ostatnie kontrowersje dotyczące wołyńskiego ludobójstwa i roli UPA generalnie nie zmieniły tego obrazu.
Trudno wyobrazić sobie, aby Ziemkiewicz o tym wszystkim nie wiedział. Ale wyraźnie bardzo chce przez efektowne (mniejsza, że bałamutne) figury retoryczne nastawić czytelnika niechętnie do Zachodu i do krajów, leżących między nami a Moskwą.
Po zauważeniu tego przejdźmy do meritum tekstu. Jak już napisałem, mnie również drażni zmora polskiej polityki zagranicznej, jaką jest jej zakotwiczenie w sytuacji geopolitycznej. Tylko że ta sytuacja ma, niestety, wszelkie cechy trwałości.
Ziemkiewicz nie chce dostrzegać istniejących twardych ograniczników polskiej polityki. Ograniczników nie polegających na idealizmie i chęci czynienia dobra państwom spomiędzy Polski i Rosji po prostu dlatego, żeby mieć poczucie własnej szlachetności (choć takie postawy, zdarza się, również u nas występują). Nie polegających też na odruchu irracjonalnej, wszechogarniającej antyrosyjskości (choć są też u nas ludzie, którym taki odruch zastępuje poważne myślenie o polityce, i dla których w ogóle zagrożenie ze strony Moskwy jest jedynym kluczem do pojmowania świata).
Nie, ograniczniki te polegają na tym, że Polska jest położona tam gdzie jest, ma takie a nie inne interesy na Wschodzie i takich a nie innych może spodziewać się z tego kierunku zagrożeń. I dlatego nikt, kto rządzi w Warszawie nie ma w tych kwestiach większego wyboru. A więc nie ma też możliwości przeprowadzenia takiego manewru, jaki wobec Rosji, w węgierskim interesie, kierując się chęcią zwiększenia węgierskiej suwerenności wobec Zachodu, zrealizował Viktor Orban. Nie może, bo Rosja postrzega własne interesy jako uzależnienie przestrzeni między sobą a Bugiem – co trwale redukowałoby międzynarodowe znaczenie naszego kraju. I naraziło go na, dziś trudną do wyobrażenia, ewentualność już bezpośredniego nacisku moskiewskiej ekspansji.
cd na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Tak też jest i obecnie. Nawet w czasach platformerskiego „resetu” z Rosją literalnie wszystkie kraje Zachodu były od naszego państwa bardziej, a nie mniej nastawione na współpracę z Rosją. Po wybuchu wojny na Ukrainie Zachód w jakimś stopniu zmienił politykę, ale niechętnie. Mowy nie ma o tym, by Polskę (czy kogokolwiek) namawiał do działań antyrosyjskich. Odwrotnie. I to jest logiczne, bo stopień sprzeczności interesów wielkich państw Zachodu z Rosją pozostaje znacznie mniejszy niż w wypadku Polski i Rosji.
A cóż powiedzieć o passusie, w którym Ziemkiewicz konstatuje „pojawienie się na geopolitycznej scenie państw litewskiego, białoruskiego i ukraińskiego, rozdartych między sentymentem prorosyjskim (Białoruś i wschodnia część Ukrainy) a nacjonalizmami, instynktownie kierującymi zajadłość i agresję przeciwko Polsce”? Nieprawda polega tu na tym, że autor z „DoRzeczy” nie chce dostrzec (czy raczej: chce ukryć przed czytelnikiem) iż, po pierwsze, nacjonalizm ukraiński jest przede wszystkim nie antypolski, tylko antyrosyjski, zaś litewski – w równej mierze antyrosyjski, co polski (stopień zaangażowania Wilna we wspieranie Kijowa jest bez wątpienia najwyższy i w skali NATO, i Unii Europejskiej, i przestrzeni poradzieckiej). I po drugie, że jeśli chodzi o Ukrainę, to emocje antypolskie istnieją (ale również i tam nie dominują) jedynie w tej jej części, która przed wojną należała do Rzeczypospolitej. A jest to część zdecydowanie mniejszościowa, zarówno w sensie terytorium, jak i odsetka ludności. Ostatnie kontrowersje dotyczące wołyńskiego ludobójstwa i roli UPA generalnie nie zmieniły tego obrazu.
Trudno wyobrazić sobie, aby Ziemkiewicz o tym wszystkim nie wiedział. Ale wyraźnie bardzo chce przez efektowne (mniejsza, że bałamutne) figury retoryczne nastawić czytelnika niechętnie do Zachodu i do krajów, leżących między nami a Moskwą.
Po zauważeniu tego przejdźmy do meritum tekstu. Jak już napisałem, mnie również drażni zmora polskiej polityki zagranicznej, jaką jest jej zakotwiczenie w sytuacji geopolitycznej. Tylko że ta sytuacja ma, niestety, wszelkie cechy trwałości.
Ziemkiewicz nie chce dostrzegać istniejących twardych ograniczników polskiej polityki. Ograniczników nie polegających na idealizmie i chęci czynienia dobra państwom spomiędzy Polski i Rosji po prostu dlatego, żeby mieć poczucie własnej szlachetności (choć takie postawy, zdarza się, również u nas występują). Nie polegających też na odruchu irracjonalnej, wszechogarniającej antyrosyjskości (choć są też u nas ludzie, którym taki odruch zastępuje poważne myślenie o polityce, i dla których w ogóle zagrożenie ze strony Moskwy jest jedynym kluczem do pojmowania świata).
Nie, ograniczniki te polegają na tym, że Polska jest położona tam gdzie jest, ma takie a nie inne interesy na Wschodzie i takich a nie innych może spodziewać się z tego kierunku zagrożeń. I dlatego nikt, kto rządzi w Warszawie nie ma w tych kwestiach większego wyboru. A więc nie ma też możliwości przeprowadzenia takiego manewru, jaki wobec Rosji, w węgierskim interesie, kierując się chęcią zwiększenia węgierskiej suwerenności wobec Zachodu, zrealizował Viktor Orban. Nie może, bo Rosja postrzega własne interesy jako uzależnienie przestrzeni między sobą a Bugiem – co trwale redukowałoby międzynarodowe znaczenie naszego kraju. I naraziło go na, dziś trudną do wyobrażenia, ewentualność już bezpośredniego nacisku moskiewskiej ekspansji.
cd na następnej stronie
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/306476-twarde-ograniczniki-czyli-przeciw-politycznej-fantastyce?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.