Urzędnicy powinni zarabiać więcej, ale nie bezwarunkowo. PiS mogło tę operację przeprowadzić o wiele umiejętniej

PAP/Tomasz Gzell
PAP/Tomasz Gzell

Wszystko wskazuje na to, że pod wpływem powszechnej krytyki, płynącej – co bardzo rzadkie – także z kręgów wiernych wyborców PiS, partia rządząca zaczyna się wycofywać, a przynajmniej znacząco łagodzić projekt podniesienia uposażeń „erce” oraz posłom i senatorom. Wskazuje na to wypowiedź Beaty Szydło czy informacje o tym, iż Jarosława Kaczyńskiego zirytowało przemycenie w projekcie podwyżek dla parlamentarzystów. Kolejny raz okazuje się, że presja ma sens, ale niepokojące jest to, że gdyby nie ona, projekt idący wbrew podstawowemu nurtowi retoryki PiS zapewne by przeszedł.

Tymczasem, mimo oburzenia większości, zdążył zyskać obrońców również po prawej stronie, gdzie najczęściej powtarzał się argument, że państwo nie może być dziadowskie, a dysproporcja pomiędzy zarobkami najwyższych urzędników a średniego szczebla menadżerami czy nawet samorządowcami bywa skandaliczna. To wszystko prawda, ale to nie uzasadniało projektu w takim kształcie i okolicznościach.

Tu mógłby ktoś powiedzieć, że jestem niekonsekwentny, ponieważ nietrudno znaleźć moje wypowiedzi o tym, że polscy prezydent, premier, ministrowie, a nawet posłowie i senatorowie powinni zarabiać więcej. I to grubo więcej niż obecnie. A jednak – żadnej niekonsekwencji tu nie ma, ponieważ zawsze podkreślałem, że zmiana uposażeń musi być obwarowana pewnymi warunkami. W tym wypadku żaden nie został spełniony.

Podstawowe warunki powinny być dwa.

Po pierwsze – bardzo daleko posunięte zwiększenie przejrzystości w finansach i wydatkach. Powinno to dotyczyć także subwencji dla partii politycznych, bo choć nie ma tu bezpośredniego związku z wynagrodzeniami urzędników i parlamentarzystów, to jednak pośredni jest – mówimy wszak o publicznej kasie dla rządzących. Przypomnę, że dzisiaj, aby zapoznać się ze szczegółami wydatkowania przez partię przyznawanych jej subwencji, trzeba udać się do siedziby PKW i wertować na miejscu pękate sprawozdania, dostarczane tylko raz do roku. To skandaliczny system. Nie ma żadnych barier technologicznych, które nie pozwalałyby umieszczać wydatków partii na bieżąco w internecie. Są za to bariery polityczne: politycy nie chcą, żeby łatwo było doszukać się trudnych do uzasadnienia i bardzo wątpliwych nieraz wydatków. I dotyczy to polityków spod wszystkich sztandarów.

Jeśli z kolei poznajemy wydatki instytucji takich jak Kancelaria Premiera, to albo na podstawie składanych zamówień publicznych, albo interpelacji poselskich lub obywatelskich. Tymczasem również tu wszystko powinno leżeć na stole, od milionowych wydatków na remonty czy inwestycje w nieruchomości począwszy, na rachunkach za słone paluszki skończywszy. W przypadku wszelkich publicznych pieniędzy, wydawanych przez instytucje czy parlamentarzystów, kontrola powinna być natychmiastowa, a jej rezultaty jawne. Koniec z absurdalnymi rachunkami za paliwo czy podróże.

Po drugie – podniesienie wynagrodzeń powinno się wiązać z jednoczesnym drastycznym obcięciem przywilejów i bonusów. Przypomnę anegdotę, jaką w wywiadzie dla naszego portalu opowiedział mi kilka miesięcy temu wicemarszałek Sejmu Stanisław Tyszka:

Jestem przedstawicielem Kukiz ’15 w zespole do spraw socjalnych Sejmu. […] Ten zespół co roku występuje do Kancelarii Sejmu o 100 tys. zł na działalność sportową: koszulki, spodenki, buty, wynajęcie boisk. Zanegowałem sens takich działań – przecież każdy może sobie uprawiać sport za własne pieniądze. Zostałem przegłosowany przez wszystkich: PO, PiS, Nowoczesną i PSL.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.