Nędzny styl, kiepski smak. Poseł Piotrowicz nie powinien przesłuchiwać kandydatów do kolegium IPN. Tak jak powinny się tam znaleźć miejsca dla opozycji

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Jakub Kamiński
PAP/Jakub Kamiński

Proponowane przez PiS i wprowadzane w coraz szybszym tempie zmiany w Instytucie Pamięci Narodowej oceniane są w różny sposób, ale nad ich istotą prowadzona jest w miarę merytoryczna debata, co do której nie można mieć większych zastrzeżeń. Niektóre z poprawek i sugestii zostały przyjęte przez rządzących (i zamieszczone w nowej ustawie), a jakościową zmianę w samym Instytucie przyjdzie nam pewnie podsumować dopiero za jakiś czas.

WIĘCEJ: Łukasz Warzecha: Nie personalia, ale instytucje. O IPN raz jeszcze. „Logika partyjna jest z zasady krótkowzroczna”

Debata nad zmianami w IPN to jedno, a styl ich wprowadzania to drugie. Niestety, ale politycy Prawa i Sprawiedliwości wykazali się tutaj, delikatnie mówiąc, brakiem wrażliwości, a mówiąc dosadnie: arogancją; bliźniaczą do tej, za którą została ukarana Platforma.

Przykładem był wybór członków Kolegium IPN, których dokonał w czwartek Sejm. Zostali nimi historycy: dr hab. Sławomir Cenckiewicz, prof. Jan Draus, prof. Piotr Franaszek, prof. Józef Marecki oraz opozycjonista z czasów PRL Krzysztof Wyszkowski.

WIĘCEJ: Sejm wybrał członków Kolegium IPN. Wśród nich Krzysztof Wyszkowski.

I znów: merytorycznie - bez większego zarzutu. Szkoda jednak, że wszyscy wspomniani wyżej dżentelmeni byli kandydatami Prawa i Sprawiedliwości, że nie zrobiono choćby minimalnego gestu wobec opozycji (która proponowała choćby Bogdana Lisa, dr. Wojciecha Muszyńskiego czy Henryka Wujca) i nie odstąpiono jednego lub dwóch z pięciu miejsc, które obsadza Sejm.

Po dzisiejszym głosowaniu trudno oczekiwać i spodziewać się, że pozostały cztery miejsca (wybierane przez Senat i prezydenta) były wybierane z innego klucza. Szybko znaleźli się tacy, którzy wypomnieli, że w 2011 r. Sejm wybrał radę IPN w nieco innych proporcjach: jedna osoba była wówczas rekomendowana przez PiS, jedna przez PO, trzy bez formalnej rekomendacji partyjnej.

Czwartkowe głosowanie to efekt najzwyklejszej buty, która każe nie tylko przejąć większość w danej instytucji (co jest naturalnym przywilejem rządzących), ale zagarnąć wszystko. Zwłaszcza w takiej instytucji jak IPN, wokół której panuje mniej lub bardziej powszechna zgoda, należało zadbać o wyższe standardy, które zresztą obiecywano w kampanii wyborczej.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych