A teraz, proszę szanownej wycieczki, przystańmy na chwilę w kolejnej sali Muzeum Propagandy i Sieczki dla Lemingów, prezentującego najciekawsze dokonania przemysłu pogardy z lat 2007-2016 oraz inne przejawy pisofobii. Tej strasznej choroby XXI wieku, na którą zapadło wtedy tyle popeerelowskich gwiazd sceny i estrady, że aż strach pomyśleć, jak musieli wcześniej nadskakiwać komunie. Nawet Jan Peszek, ojciec Marii Awarii, miał wrażenie, że „śni jakiś straszliwy sen”, chociaż zarówno jemu i jak i jego zdolnej do każdej bzdury córce wiodło się całkiem dobrze. O Krystynie Jandzie na zakręcie historii nawet nie warto już wspominać.
A więc przystańmy i przyjrzyjmy się tym prześmiesznym eksponatom. Po lewej widzimy całą serię urządzeń rejestrujących, na których przedstawiciele przemysłu pogardy nagrywali się wzajemnie i potajemnie. Jest słynny dyktafon Michnika, tak trudny w obsłudze, że o mały włos przyjaciel Adaś swego przyjaciela Lewka by nie nagrał. Są laptopy dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, którzy przez pół roku prowadzili wtedy „żmudne dziennikarskie śledztwo”, które ponad wszelką wątpliwość ustaliło, że nagrywał Michnik, a nagrywany był Rywin. Dalej widzimy całe serie artykułów i koszul, w których ich autorzy wylewali siódme poty, by z jednej strony nagiąć rzeczywistość jak spiralę, a z drugiej - natychmiast, jak to od spirali - nie otrzymać „zwrotnej” prosto w pysk. Rzadko się udawało, oj, rzadko.
Jest mundur generała Kiszczaka, są ciemne okulary generała Jaruzelskiego, jest zdjęcie rzecznika Urbana… A nie, przepraszam, to komuś ulotka z mięsnego wypadła, są za to fotografie z Super Political Event Magdalenka Party. Jest nawet karoseria samochodu, do którego Michnik, Olejnik i Urban wskakiwali jak do pociągu wielkiego oszustwa. Nie mógł odjechać bez nich.
W ostatniej gablocie znajdziecie Państwo eksponat najmłodszy. To papier toaletowy z nowym logo, na którym widać wielkie, piękne nic na czerwonej fladze. To symbol tego, jak szybko nawet najwierniejsi czytelnicy „Gazety Wyborczej” zaczęli mieć za nic jej polityczne polowania z nagonką. To, co wcześniej sprawdzało się w wielu przypadkach, pewnego dnia stało się już tylko parodią samego siebie. Konkretnie zaś wtedy, gdy organ Michnika postanowił z właściwym sobie animuszem godnym azjatyckich gimnastyczek „zniszczyć” Antoniego Macierewicza, ministra obrony narodowej – tuż po zakończonych wielkim sukcesem wspólnych manewrach NATO.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
A teraz, proszę szanownej wycieczki, przystańmy na chwilę w kolejnej sali Muzeum Propagandy i Sieczki dla Lemingów, prezentującego najciekawsze dokonania przemysłu pogardy z lat 2007-2016 oraz inne przejawy pisofobii. Tej strasznej choroby XXI wieku, na którą zapadło wtedy tyle popeerelowskich gwiazd sceny i estrady, że aż strach pomyśleć, jak musieli wcześniej nadskakiwać komunie. Nawet Jan Peszek, ojciec Marii Awarii, miał wrażenie, że „śni jakiś straszliwy sen”, chociaż zarówno jemu i jak i jego zdolnej do każdej bzdury córce wiodło się całkiem dobrze. O Krystynie Jandzie na zakręcie historii nawet nie warto już wspominać.
A więc przystańmy i przyjrzyjmy się tym prześmiesznym eksponatom. Po lewej widzimy całą serię urządzeń rejestrujących, na których przedstawiciele przemysłu pogardy nagrywali się wzajemnie i potajemnie. Jest słynny dyktafon Michnika, tak trudny w obsłudze, że o mały włos przyjaciel Adaś swego przyjaciela Lewka by nie nagrał. Są laptopy dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, którzy przez pół roku prowadzili wtedy „żmudne dziennikarskie śledztwo”, które ponad wszelką wątpliwość ustaliło, że nagrywał Michnik, a nagrywany był Rywin. Dalej widzimy całe serie artykułów i koszul, w których ich autorzy wylewali siódme poty, by z jednej strony nagiąć rzeczywistość jak spiralę, a z drugiej - natychmiast, jak to od spirali - nie otrzymać „zwrotnej” prosto w pysk. Rzadko się udawało, oj, rzadko.
Jest mundur generała Kiszczaka, są ciemne okulary generała Jaruzelskiego, jest zdjęcie rzecznika Urbana… A nie, przepraszam, to komuś ulotka z mięsnego wypadła, są za to fotografie z Super Political Event Magdalenka Party. Jest nawet karoseria samochodu, do którego Michnik, Olejnik i Urban wskakiwali jak do pociągu wielkiego oszustwa. Nie mógł odjechać bez nich.
W ostatniej gablocie znajdziecie Państwo eksponat najmłodszy. To papier toaletowy z nowym logo, na którym widać wielkie, piękne nic na czerwonej fladze. To symbol tego, jak szybko nawet najwierniejsi czytelnicy „Gazety Wyborczej” zaczęli mieć za nic jej polityczne polowania z nagonką. To, co wcześniej sprawdzało się w wielu przypadkach, pewnego dnia stało się już tylko parodią samego siebie. Konkretnie zaś wtedy, gdy organ Michnika postanowił z właściwym sobie animuszem godnym azjatyckich gimnastyczek „zniszczyć” Antoniego Macierewicza, ministra obrony narodowej – tuż po zakończonych wielkim sukcesem wspólnych manewrach NATO.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/297268-feusette-psy-szczekaja-karawana-idzie-dalej-znaczenie-wyborczej-spada-jeszcze-szybciej-niz-jej-sprzedaz