Polska gra w ślepą babkę - od germanofilii do germanofobii. Tak się tego nie robi, panie ministrze Waszczykowski!

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. stutthof.org
Fot. stutthof.org

Minister Witold Waszczykowski miał uczestniczyć w panelu poprzedzającym obchody 25-lecia zawarcia polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie. Nie uczestniczył. Dlaczego? Bo mu się nie chciało…

I po co miałem lecieć? Żeby wystąpić 15 minut w niemieckiej telewizji?

—spytał sam siebie szef naszej dyplomacji indagowany przez dziennikarzy. Otóż tak, powinien polecieć i wystąpić, nawet wtedy, gdyby miało to trwać nie piętnaście, lecz trzy minuty.

Jak tłumaczy się minister Waszczykowski, wrócił do domu po sejmowych obradach o godz. 2 w nocy, a 6 rano miał samolot do Berlina. A tak w ogóle, nie miał ochoty brać udziału w tym „show”, w którym notabene wystąpił jego niemiecki kolega z urzędu Frank Walter Steinmeier oraz szef Komisji Europejskiej Jean Claude Juncker. Gdyby obaj ci panowie wiedzieli, że nie będzie polskiego ministra, zapewne nie doszłoby w ogóle do tego spotkania. Bo i po co?

Nie da się ukryć, było to polityczne i dyplomatyczne faux pas. Tak się tego nie robi, panie ministrze Waszczykowski! Jeśli szef naszej dyplomacji (sic!) nie miał ochoty lecieć do Berlina, mógł wstępnie nie wyrażać na nie zgody. To po pierwsze. Po drugie, powinien być obecny, gdyż nieobecni nie mają racji, powinien tłumaczyć, tłumaczyć i jeszcze raz tłumaczyć, zarówno w gabinetowym zaciszu jak i przed kamerami, jakie ewentualnie ma zastrzeżenia do naszych niemieckich partnerów. Partnerów, bowiem z Niemcami łączy nas nie tylko członkostwo w UE oraz w sojuszu obronnym NATO, lecz przede wszystkim wspólna granica na Odrze i Nysie.

Nie zamierzam wyliczać istniejących między nami rozbieżności, od notabene niechętnie widzianych w RFN inwestycji obronnych sojuszu na terenie naszego kraju, po sprawy stricte bilateralne, jak dysproporcje w traktowaniu naszych mniejszości narodowych po obu stronach odrzańskiej granicy. Pisałem o tym krytycznie niejednokrotnie, mówiłem o tym także w niemieckiej telewizji. Spraw do przedyskutowania i uregulowania jest sporo.

Można je ująć w jednym zdaniu: partnerstwo to dialog - jak mawiają Niemcy - „auf gleicher Augenhöhe”, na równej wysokości oczu, co w relacjach Warszawy i Berlina nadal pozostawia wiele do życzenia.

Traktat dobrosąsiedzki z Niemcami jest bez wątpienia wielkim osiągnięciem naszych czasów, czego nikomu chyba nie trzeba tłumaczyć. Nie zmienia to faktu, że istnieją i w przyszłości będą istniały różnorakie punkty sporne. To oczywiste, że Berlin ma własne interesy, których będzie bronił. Z naszego punktu ważniejsze jest wszakże to, jak my będziemy potrafili obronić własne. Naszą politykę wobec Niemiec od podpisania traktatu dobrosąsiedzkiego sprzed ćwierćwiecza charakteryzuje osobliwe wahadło: od popadania w germanofilię, po przejawy germanofobii - w obu przypadkach równie destruktywne.

Ciąg dalszy na kolejnej stronie

12
następna strona »

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych