Po zgłoszeniu kandydatury Adama Glapińskiego na stanowisko prezesa banku centralnego warto odnotować pewien aspekt tej sytuacji. Aspekt raczej pomijany przez obie strony wrzącego w Polsce konfliktu, bo dla obu stron niewygodny. A który mi osobiście bardzo się podoba.
Chodzi o to, że Glapiński, od 2010 roku członek Rady Polityki Pieniężnej, nominowany przez Lecha Kaczyńskiego, zakończył kilka miesięcy temu kadencję w RPP. I od razu został członkiem zarządu NBP. Na wniosek (jak wszyscy członkowie zarządu) odchodzącego w czerwcu prezesa, czyli Marka Belki.
Którego czytelnikom przedstawiać chyba nie trzeba. Przypomnimy jednak: polityk absolutnie nie prawicowy, były premier, były minister finansów, były wysoki urzędnik wielu międzynarodowych instytucji finansowych. Niegdyś członek SLD, blisko związany z Aleksandrem Kwaśniewskim. Na stanowisko prezesa banku centralnego zgłoszony przez prezydenta Komorowskiego po śmierci w Smoleńsku Sławomira Skrzypka. Zgłoszony, dodajmy, w okresie gdy ten pierwszy jeszcze nie wygrał wyborów, tylko tymczasowo wykonywał obowiązki głowy państwa. Kilka lat potem bohater jednej ze skandalicznych taśm (rozmowa z szefem MSW Bartłomiejem Sienkiewiczem na temat tego, na jakich warunkach NBP mógłby poprzeć rządy Platformy, gdyby groziło zwycięstwo PiS).
Zarazem – znany z bardzo silnego ego. I z tego, że chadza raczej własnymi drogami.
Od zwycięstwa PiS, czy może wcześniej – od zwycięstwa Andrzeja Dudy (a nawet może jeszcze wcześniej – od utrzymania na drugą kadencję wprowadzonego przez Skrzypka wiceprezesa Piotra Wiesiołka) zaczął prowadzić politykę, która dla wielu była zaskoczeniem. Publicznie zachowywał się bardzo wstrzemięźliwie. Jak mógł unikał krytykowania działań nowego rządu i prezydenta. Więcej – zdarzało mu się niektóre z nich popierać, czy przynajmniej dystansować się od tych, którzy – jak opozycja czy „Wyborcza” – przedstawiali je jako horrendum.
Narodowy Bank Polski wpłacił do budżetu dywidendę za rok 2015 wyższą, niż spodziewali się ekonomiści. A potem Belka uczynił członkiem zarządu Adama Glapińskiego, co do którego było wiadomo, iż nowe władze planują uczynienie go prezesem NBP po zakończeniu kadencji przez Belkę. Innymi słowy – zapoznawał go z instytucją, nieoficjalnie wprowadzał na urząd.
Sam zaś Belka został kandydatem nowego polskiego rządu na stanowisko szefa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Jeśli nim zostanie, będzie pierwszym sprawującym tę funkcję Polakiem w dziejach owej instytucji.
Sytuacja jest więc jednoznaczna – między Belką a PiS-em zawarte zostało ciche porozumienie. Porozumienie, korzystne dla obu stron. I, moim zdaniem, dla kraju. Bo dobre dla Polski jest i to, że uniknięto uczynienia banku centralnego kolejnym obiektem starcia w wojnie domowej, jak i fakt, że Polak zostanie (jeśli zostanie) prezesem EBOiR – sporej międzyrządowej i europejskiej instytucji finansowej.
Zarazem jest to sytuacja nieco krępująca dla PiS, bo wchodzenie w tajne porozumienia i konszachty z ludźmi IIIRP – a Belka należy do tych najbardziej prominentnych - trochę nie pasuje do wizji partii rewolucyjnej, nie paktującej ze Złem. W dodatku gdyby wiedza o tym paktowaniu dotarła do oddanych wyborców ugrupowania rządzącego, mogłaby ona niektórym spośród nich zakłócić pojmowanie świata w jeszcze większym stopniu. No bo skoro nasi paktują ze Złem, to może to Zło nie jest tak absolutnie złe, jakby się zdawało…?
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Po zgłoszeniu kandydatury Adama Glapińskiego na stanowisko prezesa banku centralnego warto odnotować pewien aspekt tej sytuacji. Aspekt raczej pomijany przez obie strony wrzącego w Polsce konfliktu, bo dla obu stron niewygodny. A który mi osobiście bardzo się podoba.
Chodzi o to, że Glapiński, od 2010 roku członek Rady Polityki Pieniężnej, nominowany przez Lecha Kaczyńskiego, zakończył kilka miesięcy temu kadencję w RPP. I od razu został członkiem zarządu NBP. Na wniosek (jak wszyscy członkowie zarządu) odchodzącego w czerwcu prezesa, czyli Marka Belki.
Którego czytelnikom przedstawiać chyba nie trzeba. Przypomnimy jednak: polityk absolutnie nie prawicowy, były premier, były minister finansów, były wysoki urzędnik wielu międzynarodowych instytucji finansowych. Niegdyś członek SLD, blisko związany z Aleksandrem Kwaśniewskim. Na stanowisko prezesa banku centralnego zgłoszony przez prezydenta Komorowskiego po śmierci w Smoleńsku Sławomira Skrzypka. Zgłoszony, dodajmy, w okresie gdy ten pierwszy jeszcze nie wygrał wyborów, tylko tymczasowo wykonywał obowiązki głowy państwa. Kilka lat potem bohater jednej ze skandalicznych taśm (rozmowa z szefem MSW Bartłomiejem Sienkiewiczem na temat tego, na jakich warunkach NBP mógłby poprzeć rządy Platformy, gdyby groziło zwycięstwo PiS).
Zarazem – znany z bardzo silnego ego. I z tego, że chadza raczej własnymi drogami.
Od zwycięstwa PiS, czy może wcześniej – od zwycięstwa Andrzeja Dudy (a nawet może jeszcze wcześniej – od utrzymania na drugą kadencję wprowadzonego przez Skrzypka wiceprezesa Piotra Wiesiołka) zaczął prowadzić politykę, która dla wielu była zaskoczeniem. Publicznie zachowywał się bardzo wstrzemięźliwie. Jak mógł unikał krytykowania działań nowego rządu i prezydenta. Więcej – zdarzało mu się niektóre z nich popierać, czy przynajmniej dystansować się od tych, którzy – jak opozycja czy „Wyborcza” – przedstawiali je jako horrendum.
Narodowy Bank Polski wpłacił do budżetu dywidendę za rok 2015 wyższą, niż spodziewali się ekonomiści. A potem Belka uczynił członkiem zarządu Adama Glapińskiego, co do którego było wiadomo, iż nowe władze planują uczynienie go prezesem NBP po zakończeniu kadencji przez Belkę. Innymi słowy – zapoznawał go z instytucją, nieoficjalnie wprowadzał na urząd.
Sam zaś Belka został kandydatem nowego polskiego rządu na stanowisko szefa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Jeśli nim zostanie, będzie pierwszym sprawującym tę funkcję Polakiem w dziejach owej instytucji.
Sytuacja jest więc jednoznaczna – między Belką a PiS-em zawarte zostało ciche porozumienie. Porozumienie, korzystne dla obu stron. I, moim zdaniem, dla kraju. Bo dobre dla Polski jest i to, że uniknięto uczynienia banku centralnego kolejnym obiektem starcia w wojnie domowej, jak i fakt, że Polak zostanie (jeśli zostanie) prezesem EBOiR – sporej międzyrządowej i europejskiej instytucji finansowej.
Zarazem jest to sytuacja nieco krępująca dla PiS, bo wchodzenie w tajne porozumienia i konszachty z ludźmi IIIRP – a Belka należy do tych najbardziej prominentnych - trochę nie pasuje do wizji partii rewolucyjnej, nie paktującej ze Złem. W dodatku gdyby wiedza o tym paktowaniu dotarła do oddanych wyborców ugrupowania rządzącego, mogłaby ona niektórym spośród nich zakłócić pojmowanie świata w jeszcze większym stopniu. No bo skoro nasi paktują ze Złem, to może to Zło nie jest tak absolutnie złe, jakby się zdawało…?
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/292027-ciche-porozumienie-z-markiem-belka-cos-co-mnie-cieszy-polska-jak-konajacy-na-pustyni-wody-potrzebuje-wysp-normalnosci