Zatrzymajmy się tu na moment. Jak wiadomo, historia dostarcza nam wydarzeń, których późniejsze życie w roli symboli nie zawsze jest zgodne z ich faktycznym przebiegiem. Konfederacja targowicka została zawiązana w określonym kontekście politycznym i nie było przypadkiem, że znaczna część jej uczestników odwoływała się dokładnie do tych samych haseł, do których około ćwierć wieku wcześniej odwoływali się uczestnicy konfederacji barskiej, walczącej przecież z Rosją, przy czym skierowanej głównie przeciw królowi i jego zbawczym dla Polski ówczesnym pomysłom, w imię zachowania zabójczej „złotej wolności”. Nie ma oczywiście wątpliwości, że Targowica była kierowana przez zdrajców sensu stricto – Szczęsny Potocki stał się jednym z symboli zdrady. Osoby z nią kojarzone – przynajmniej te, których mógł dosięgnąć tłum – zostały powywieszane podczas insurekcji 1794 roku w Warszawie i Wilnie. Prymas Michał Poniatowski, brat króla, nie czekał na stryczek – otruł się sam. Według niektórych, truciznę miał mu przysłać sam Stanisław August. Pojawia się zatem pytanie: czy naprawdę ci, którzy wobec Platformy, Nowoczesnej, a teraz także Kukiza szafują określeniem „Targowica”, uważają, że przyłożenie ręki do rezolucji Parlamentu Europejskiego to czyn na miarę działań Szczęsnego Potockiego (który zresztą stryczka uniknął) czy Szymona Kossakowskiego? Uznają, że można postawić obok siebie z jednej strony współpracę z zaborcą w obliczu upadku państwa i wojny domowej, zakończoną wyrokami śmierci, a z drugiej – sięgnięcie po legalny środek polityczny, z którego zresztą korzystała w przeszłości także partia obecnie rządząca? O tym w swoim tekście przypomniał Piotr Zaremba: że również PiS w czasach rządów PO uciekał się do rozpatrywania polskich spraw przed Parlamentem Europejskim (kwestie koncesji dla TV Trwam czy katastrofy smoleńskiej), a obecna posłanka Joanna Lichocka mówiła wtedy, że „to także nasz parlament”. Mało co brzydzi mnie równie mocno co polityczny kalizm oraz egzaltacja w opisywaniu polityki.
Wróćmy do Pawła Kukiza. Niebotycznym nieporozumieniem albo skutkiem pielęgnowania bezzasadnego mitu jest przekonanie, że jego ugrupowanie „po raz pierwszy zgadało się ze »zdrajcami«”. Przypominam, że posłowie Ruchu Kukiz ’15 głosowali niemal w całości przeciwko między innymi wotum zaufania dla obecnego rządu, ustawie o ziemi, ustawie o policji, ustawie o prokuraturze. W sprawie ustawy o 500 Plus byli podzieleni niemal po równo. We wszystkich tych kwestiach głosowali wspólnie z trzema pozostałymi partiami opozycji. Umknęło to jakimś cudem tym, którzy nagle połapali się, że mają do czynienia z ugrupowaniem opozycyjnym?
I cóż dziwnego jest w tym, że opozycja głosuje jak opozycja? Ma do tego prawo. Nie bardzo rozumiem, czym – zdaniem pokrzykujących dziś o „zdradzie” – miały się różnić tamte sytuacje od tej z czwartku. Bo jeśli chodzi o podanie sobie ręki przez Petru i Kukiza – tego typu pojedyncze gesty nie robią na mnie wrażenia i nie mam zwyczaju wyciągać z nich daleko idących wniosków. Bardziej interesuje mnie różnica w działaniu, jaką widać od początku pomiędzy ugrupowaniem Kukiza a pozostałymi partiami opozycyjnymi. Tylko bowiem Ruch Kukiz ’15 prezentował przy różnych okazjach – od 500 Plus poprzez spór o TK po ustawę o ziemi – dobre i konstruktywne rozwiązania, łagodzące złe skutki przyjmowanych przez PiS rozwiązań. Dlatego – znów wbrew rozemocjonowanym krzykaczom – nie jest opozycją totalną. Inaczej niż PO czy Nowoczesna.
Wszystkie te rozwiązania były natomiast odrzucane przez PiS. Partia Kaczyńskiego od początku tej kadencji Sejmu wydawała się uważać, że ma w ruchu Kukiza gwarantowanego parlamentarnego sojusznika, któremu za poparcie nie trzeba płacić spełnianiem żadnych jego postulatów. Nie dziwi mnie, że gdy Paweł Kukiz ujrzał możliwość utarcia rządzącym nosa, chciał z niej skorzystać. Inna sprawa, że zrobił to nieefektywnie, w dodatku narażając się wizerunkowo znacznej części także własnych wyborców. Chciał zagrać jak rasowy polityk, ale – jak się okazało – umiejętności mu wciąż brak. Oburzeni i rozemocjonowani pokrzykują i o tym, że „oszustwem” w postaci wyciągnięcia kart z czytników przy pozostaniu na sali powinna się zająć prokuratura. Proszę – niech złożą doniesienie. Prokuratorzy z pewnością będą mieli ubaw. Pompowanie normalnego – choć może niezbyt eleganckiego – parlamentarnego triku do rangi „przestępstwa” świadczy o tym, że część obserwatorów życia publicznego naprawdę straciła już miarę. Jako wielbiciel historycznych analogii przypomnę więc tylko, że Konstytucję 3 Maja (powstałą zresztą dzięki ciężkiej pracy znienawidzonego przez część myślących schematami „prawicowców” Stanisława Augusta Poniatowskiego) uchwalono również dzięki wybiegowi – znacznie brzydszemu: głosowanie nad aktem przyspieszono, zanim na obrady Sejmu mogli powrócić z przerwy wielkanocnej przeciwnicy reform. Był to swego rodzaju, co tu dużo mówić, zamach stanu. Czy czwartkowe starcie w Sejmie Paweł Kukiz wygrał? Oczywiście – nie. Przegrał również wizerunkowo – paradoksalnie właśnie dlatego, że nie wkalkulował w równanie czynnika czysto emocjonalnego u wyborców. Czy odejście dwojga posłów z jego klubu będzie problemem? Czas pokaże. Przypominam tylko, że gdy z PiS odchodziły kolejne osoby w czasie, kiedy partia była w opozycji, jej zwolennicy tłumaczyli, że to bardzo dobrze, bo w ten sposób lider pozbywa się elementów chwiejnych i nielojalnych. To jednak temat na normalną polityczną analizę.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Zatrzymajmy się tu na moment. Jak wiadomo, historia dostarcza nam wydarzeń, których późniejsze życie w roli symboli nie zawsze jest zgodne z ich faktycznym przebiegiem. Konfederacja targowicka została zawiązana w określonym kontekście politycznym i nie było przypadkiem, że znaczna część jej uczestników odwoływała się dokładnie do tych samych haseł, do których około ćwierć wieku wcześniej odwoływali się uczestnicy konfederacji barskiej, walczącej przecież z Rosją, przy czym skierowanej głównie przeciw królowi i jego zbawczym dla Polski ówczesnym pomysłom, w imię zachowania zabójczej „złotej wolności”. Nie ma oczywiście wątpliwości, że Targowica była kierowana przez zdrajców sensu stricto – Szczęsny Potocki stał się jednym z symboli zdrady. Osoby z nią kojarzone – przynajmniej te, których mógł dosięgnąć tłum – zostały powywieszane podczas insurekcji 1794 roku w Warszawie i Wilnie. Prymas Michał Poniatowski, brat króla, nie czekał na stryczek – otruł się sam. Według niektórych, truciznę miał mu przysłać sam Stanisław August. Pojawia się zatem pytanie: czy naprawdę ci, którzy wobec Platformy, Nowoczesnej, a teraz także Kukiza szafują określeniem „Targowica”, uważają, że przyłożenie ręki do rezolucji Parlamentu Europejskiego to czyn na miarę działań Szczęsnego Potockiego (który zresztą stryczka uniknął) czy Szymona Kossakowskiego? Uznają, że można postawić obok siebie z jednej strony współpracę z zaborcą w obliczu upadku państwa i wojny domowej, zakończoną wyrokami śmierci, a z drugiej – sięgnięcie po legalny środek polityczny, z którego zresztą korzystała w przeszłości także partia obecnie rządząca? O tym w swoim tekście przypomniał Piotr Zaremba: że również PiS w czasach rządów PO uciekał się do rozpatrywania polskich spraw przed Parlamentem Europejskim (kwestie koncesji dla TV Trwam czy katastrofy smoleńskiej), a obecna posłanka Joanna Lichocka mówiła wtedy, że „to także nasz parlament”. Mało co brzydzi mnie równie mocno co polityczny kalizm oraz egzaltacja w opisywaniu polityki.
Wróćmy do Pawła Kukiza. Niebotycznym nieporozumieniem albo skutkiem pielęgnowania bezzasadnego mitu jest przekonanie, że jego ugrupowanie „po raz pierwszy zgadało się ze »zdrajcami«”. Przypominam, że posłowie Ruchu Kukiz ’15 głosowali niemal w całości przeciwko między innymi wotum zaufania dla obecnego rządu, ustawie o ziemi, ustawie o policji, ustawie o prokuraturze. W sprawie ustawy o 500 Plus byli podzieleni niemal po równo. We wszystkich tych kwestiach głosowali wspólnie z trzema pozostałymi partiami opozycji. Umknęło to jakimś cudem tym, którzy nagle połapali się, że mają do czynienia z ugrupowaniem opozycyjnym?
I cóż dziwnego jest w tym, że opozycja głosuje jak opozycja? Ma do tego prawo. Nie bardzo rozumiem, czym – zdaniem pokrzykujących dziś o „zdradzie” – miały się różnić tamte sytuacje od tej z czwartku. Bo jeśli chodzi o podanie sobie ręki przez Petru i Kukiza – tego typu pojedyncze gesty nie robią na mnie wrażenia i nie mam zwyczaju wyciągać z nich daleko idących wniosków. Bardziej interesuje mnie różnica w działaniu, jaką widać od początku pomiędzy ugrupowaniem Kukiza a pozostałymi partiami opozycyjnymi. Tylko bowiem Ruch Kukiz ’15 prezentował przy różnych okazjach – od 500 Plus poprzez spór o TK po ustawę o ziemi – dobre i konstruktywne rozwiązania, łagodzące złe skutki przyjmowanych przez PiS rozwiązań. Dlatego – znów wbrew rozemocjonowanym krzykaczom – nie jest opozycją totalną. Inaczej niż PO czy Nowoczesna.
Wszystkie te rozwiązania były natomiast odrzucane przez PiS. Partia Kaczyńskiego od początku tej kadencji Sejmu wydawała się uważać, że ma w ruchu Kukiza gwarantowanego parlamentarnego sojusznika, któremu za poparcie nie trzeba płacić spełnianiem żadnych jego postulatów. Nie dziwi mnie, że gdy Paweł Kukiz ujrzał możliwość utarcia rządzącym nosa, chciał z niej skorzystać. Inna sprawa, że zrobił to nieefektywnie, w dodatku narażając się wizerunkowo znacznej części także własnych wyborców. Chciał zagrać jak rasowy polityk, ale – jak się okazało – umiejętności mu wciąż brak. Oburzeni i rozemocjonowani pokrzykują i o tym, że „oszustwem” w postaci wyciągnięcia kart z czytników przy pozostaniu na sali powinna się zająć prokuratura. Proszę – niech złożą doniesienie. Prokuratorzy z pewnością będą mieli ubaw. Pompowanie normalnego – choć może niezbyt eleganckiego – parlamentarnego triku do rangi „przestępstwa” świadczy o tym, że część obserwatorów życia publicznego naprawdę straciła już miarę. Jako wielbiciel historycznych analogii przypomnę więc tylko, że Konstytucję 3 Maja (powstałą zresztą dzięki ciężkiej pracy znienawidzonego przez część myślących schematami „prawicowców” Stanisława Augusta Poniatowskiego) uchwalono również dzięki wybiegowi – znacznie brzydszemu: głosowanie nad aktem przyspieszono, zanim na obrady Sejmu mogli powrócić z przerwy wielkanocnej przeciwnicy reform. Był to swego rodzaju, co tu dużo mówić, zamach stanu. Czy czwartkowe starcie w Sejmie Paweł Kukiz wygrał? Oczywiście – nie. Przegrał również wizerunkowo – paradoksalnie właśnie dlatego, że nie wkalkulował w równanie czynnika czysto emocjonalnego u wyborców. Czy odejście dwojga posłów z jego klubu będzie problemem? Czas pokaże. Przypominam tylko, że gdy z PiS odchodziły kolejne osoby w czasie, kiedy partia była w opozycji, jej zwolennicy tłumaczyli, że to bardzo dobrze, bo w ten sposób lider pozbywa się elementów chwiejnych i nielojalnych. To jednak temat na normalną polityczną analizę.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/289081-ani-targowica-ani-zdrajcy-wygasmy-szkodliwe-emocje?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.