Karcenie Polski w europarlamencie jest możliwe wskutek działania „zeszmaconych" elit III RP

Fot. Photo by DAVID ILIFF. License: CC-BY-SA 3.0/Wikimedia Commons
Fot. Photo by DAVID ILIFF. License: CC-BY-SA 3.0/Wikimedia Commons

Przez 25 lat urabiano nad Wisłą grunt pod wzorcową, zdyscyplinowaną kolonię i rezerwuar taniej siły roboczej, a tu nagle „sprawa się rypła”. Stąd potrzeba ukarania polskich władz.

Rezolucje Parlamentu Europejskiego to nie jest coś, co budzi po nocach i wywołuje koszmary. Większość można ignorować i tak robiło wiele państw. Rezolucja w sprawie Polski ma być jednak tylko pretekstem do tego, żeby zajęła się nami Komisja Europejska. I żeby wymyślała kolejne „represje”, a przynajmniej nimi straszyła, jeśli w naszym kraju nie dojdzie do „normalizacji”. Rezolucja europarlamentu i ewentualne działania Komisji Europejskiej przeciwko Polsce to tylko część większej całości. Chodzi w niej o to, żeby Polska była ściśle sformatowana. Żeby właściwie nie była polską Polską. Oczywiście formalnie UE jest demokratyczną wspólnotą równych, ale niektórzy są nierówniejsi. I jest wiele sposobów trzymania niektórych państw w stanie wręcz permanentnej nierówności. Niekoniecznie stoi za tym jakiś spisek. Tak prymitywnych metod się już nie używa, ale te mniej prymitywne też są skuteczne.

Gdy 1 maja 2004 r. Polskę wraz z innymi państwami postkomunistycznymi przyjmowano do UE, częścią procesu unifikacji ze strukturami europejskimi było nie tylko restrukturyzacja gospodarek i całych państw, ale i „europeizacja” społeczeństw. Pozornie miało to same zalety, bo chodziło o europejskie standardy. Faktycznie chodziło o to, że tzw. stara unia bała się nowych „dzikusów” i stanu ich świadomości. Nie tylko świadomości po komunizmie, ale także odrębności i pewnej krnąbrności wynikającej z życia w komunizmie. To ostatnie dotyczyło w szczególności Polaków. Upraszczając, chodziło o przerobienie wschodnich Europejczyków na przewidywalnych konformistów i zdyscyplinowanych robotników. Żeby dobrze pracowali w niemieckich, francuskich, włoskich czy holenderskich firmach w Polsce i nie podskakiwali. I żeby byli jeszcze bardziej zdyscyplinowani pracując w Niemczech, Francji czy Holandii. Bo to ułatwiało i upraszczało gospodarczą kolonizację Polski i mentalne skolonizowanie Polaków. Niewiele się to różniło od traktowania tubylców w koloniach przez państw posiadające kolonie.

Znacznie ciekawsza od procesu uniformizacji i oportunizacji społeczeństwa w ogóle była strategia zastosowana wobec polskich elit. I tu zadziałała nie tylko przeogromna chęć ucywilizowania się tych elit na przyspieszonych kursach, ale też ich równie wielkie kompleksy oraz oportunistyczne przyzwyczajenia. Już „okrągły stół” i pierwsze lata rządów po 1989 r. pokazały, jak bardzo ówczesne elity (postkomunistyczne na różne sposoby pobratane z postsolidarnościowymi) są łatwe do kupienia za byle błyskotki. Choć oczywiście były też kariery oparte na dużych pieniądzach czy równie dużych przywilejach. Tamte elity okazały się w dużym stopniu wyjątkowo pozbawione klasy i moralnego kręgosłupa, co w wypadku części elit postsolidarnościowych, odważnych i godnie się zachowujących w czasie stanu wojennego i później, musiało budzić niejakie zdumienie. Upraszczając, doszło nie tylko do bratania się z elitami postkomunistycznymi, ale też pewnego rodzaju „szmacenia się”.

„Szmacenie się” elit jest ważne, gdyż to one wprowadzały Polskę do UE i były podatne na różne odmiany pedagogiki stosowane wobec nich zarówno przed przyjęciem nas do UE, jak i w późniejszych latach. Nie było trudne przekonanie tych elit, że oportunizm jest właściwą postawą, bo po prostu ona była najbardziej nagradzana. Wobec elit III RP, już znacząco „zeszmaconych”, zastosowano pedagogikę wstydu. Wmówiono im, że europejskość oznacza w zasadzie wyrzeczenie się polskości, bo wiązała się ona ponoć z nacjonalizmem i ksenofobią, a nawet z rasizmem i faszyzmem. I te elity zaczęły się polskości wstydzić, a wszelkie jej tradycyjne przejawy mieszać z błotem, szczególnie w zachodnich mediach. A ich przedstawiciele dostawali za to kolejne zaproszenia na wykłady, honoraria, stypendia, nagrody czy ordery. Obok tego stosowano pedagogikę aspiracji. Wykorzystano ogromne kompleksy „zeszmaconych” elit i ich prostolinijny narcyzm oraz egoizm. Zaproszenia na salony kompletnie tym ludziom przewróciły w głowach i łatwo uwierzyli, że są częścią tego samego towarzystwa. W rzeczywistości byli tylko odpowiednikami wyzwolonych niewolników czy wyemancypowanych służących, a nie częścią „dobrego” towarzystwa. Choćby dlatego, że musieli wciąż wyrzekać się swoich korzeni i tożsamości, żeby zasłużyć na obecność na salonach, czyli najczęściej w przedpokojach.

Czytaj dalej na następnej stronie ===>

12
następna strona »

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych