Spór o przebaczenie – realna różnica wrażliwości. Ale konfliktu nie będzie

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Paweł Supernak
Fot. PAP/Paweł Supernak

Nie sposób nie dostrzec różnic pomiędzy smoleńskimi przemówieniami Andrzeja Dudy i Jarosława Kaczyńskiego. Nie sposób też nie zauważyć, że prezes PiS, występujący chronologicznie po prezydencie, ewidentnie zapolemizował z nim.

Duda wzywał do przebaczenia posmoleńskich „niesprawiedliwych słów, gorszących zachowań, momentów poniżenia”. Do wzajemnego przebaczenia. Bo – i to jest dość rewolucyjne w języku polskiej polityki – nie tylko podkreślił, że owo wybaczenie ma być - właśnie - wzajemne. W jego wystąpieniu znalazł się też fragment, który można zinterpretować jako aluzję, iż nie tylko jedna strona (czyli nie tylko strona obozu IVRP) miałaby co wybaczać. Bo przecież prezydent, który zawsze był politykiem PiS, podkreślił w tym momencie, że to, co mówi, mówi „z pochyloną głową”… Można to zrozumieć jako sugestię, że zdaniem Andrzeja Dudy również jego obóz miał w wojnie polsko-polskiej jakieś winy.

Jarosław Kaczyński odpowiedział prezydentowi, że „Polacy wielokrotnie mylili się, kiedy przebaczali zbyt łatwo”, i w ogóle przebaczenie może nastąpić dopiero po przyznaniu się do winy i wymierzeniu kary. Przy tym przeświadczeniem prezesa PiS - nie wyartykułowanym wprost, ale wynikającym z logiki jego wystąpienia - jest to, że niezależnie czy przedwczesne czy nie, przebaczenie mogłoby odbywać się tylko w jedną stronę. Bo tylko jedna strona ma co przebaczać.

Prezydent mówił o smoleńskiej tragedii w kontekście niesprawności państwa.

Tragedia smoleńska i to, co się przed i po niej działo, była wielkim dramatycznym świadectwem bylejakości naszego państwa. Złego rządzenia, błędów, wszystkiego tego, co w Polsce nigdy zdarzyć się nie powinno.

I wzywał, by ten stan zmienić.

Prezes nie powiedział, że katastrofa była wynikiem zamachu. Mówił o niej jednak przede wszystkim w kontekście winy rządu Tuska, odpowiedzialnego za skierowany przeciw Lechowi Kaczyńskiemu przemysł pogardy, i przez to ostatecznie w jakiś sposób za katastrofę.

Wystąpienie Dudy było ewidentnie obliczone na wywołanie wrażenie, iż możliwe jest jakieś nowe otwarcie, jakaś budowa mostów, i że prezydent chciałby w takiej budowie uczestniczyć.

Wystąpienie Kaczyńskiego było diametralnie odmienne. A owa odmienność spowodowana była, jak się wydaje, nie tylko inną oceną przyczyn smoleńskiej katastrofy, ale i polityczną potrzebą chwili. Koniecznością podtrzymania politycznego zaplecza partii w przekonaniu, że o żadnym kompromisie z przeciwnikiem mowy być nie może. I chyba zradykalizowania tegoż przeciwnika, co prezes czyni konsekwentnie od wyborów, uważając że PiS-owi opłaca się, kiedy opozycja zachowuje się agresywnie (to skądinąd znamienne odwrócenie ról – kiedyś to czołowy polittechnolog Platformy wywodził, że trzeba „drażnić małpy [czyli PiS] waląc kijem w pręty klatki”, bo wtedy zachowują się one w sposób, odstręczający od nich wyborców). Właśnie sprowokowaniu gwałtownej reakcji przeciwników, od liberalnych mediów, przez opozycyjne partie, po KOD wydaje się służyć wezwanie do masowego zmieniania nazw ulic i placów itd.

Różnice są tak ewidentne, że – powtórzmy – trudno ich nie dostrzec. Spodziewam się, że komentatorzy z obozu IIIRP zastanawiając się, o co tu chodzi, postawią dwie hipotezy – celowej ustawki, mającej stępić opór co bardziej czułych na „syrenie śpiewy Dudy” przeciwników PiS, bądź początku konfliktu między prezydentem a prezesem (taki konflikt był skądinąd intensywnie suflowany przez liberalne media w czasie pierwszych kilku miesięcy istnienia nowej władzy).

Czytaj dalej na następnej stronie ===>

12
następna strona »

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych