Powinnam czuć satysfakcję. Minister Krzysztof Jurgiel zaczął rakiem wycofywać się ze swoich fatalnych decyzji personalnych w stadninach koni arabskich. Wiem, że nie dobrowolnie. Że trzeba było presji premier Beaty Szydło i samego Jarosława Kaczyńskiego – ale w końcu padła deklaracja, że w Janowie Podlaskim na stanowiska w zarządzie zostanie rozpisany konkurs.
Satysfakcji nie czuję, bo by do tego doszło musiały paść dwie piękne klacze i rozpętać się międzynarodowa awantura.
Moim zdaniem straty wizerunkowe w tej słynnej stadninie trudno będzie odrobić przez lata. By zepsuć jej 200 letnią renomę wystarczyły 2 miesiące.
Żeby było jasne – nie mam pojęcia dlaczego w ciągu ostatnich dwóch tygodni padły dwie klacze tej samej właścicielki. Ale fakty są brutalne. Shirley Watts, bywalczyni i klientka Janowa od 25 lat, w ciągu ostatnich dwóch tygodni straciła tu dwie z czterech swoich klaczy. Obie na skręt jelit - czyli tzw. kolkę.
Czyli na to samo na co pół roku temu zapadła bezcenna Pianissima. Minister Jurgiel obciążył odpowiedzialnością za tamto zdarzenie prezesa Marka Trelę. Najwyraźniej los spłatał mu gorzkiego figla, skoro jego nowy protegowany Marek Skomorowski - stracił z tego powodu aż dwa konie…
Akurat kolka jest schorzeniem mocno nieprzewidywalnym. Osobiście wątpię w sabotaż, co zdawał się sugerować w pierwszym odruchu minister, nie bardzo chce mi się wierzyć w jakieś rażące błędy żywieniowe. Bo jeśli takowe były - powinno zachorować więcej koni. Ale i tego nie można wykluczyć. Na pewno napięta atmosfera w stadninie nie sprzyja normalnemu wykonywaniu codziennych obowiązków. Za mało mam jednak danych, by wyrokować. Jedno co można kwestionować - to kontrowersyjną decyzję o przewiezieniu ciężarnej Amry do Warszawy na poród i jej zbyt szybki - zdaniem fachowców - po tym porodzie powrót do stadniny.
W tym przypadku „dmuchanie na zimne”, a więc odsuniecie od siebie odpowiedzialności za ewentualne komplikacje porodowe nie okazało się skuteczne. Czy 200 km podróż świeżo wyźrebionej klaczy z oseskiem, a co za tym idzie wstrząsy, stres, zmiana wody, pożywienia, karmy, być może podane przed podróżą środki uspokajające – mogły mieć wpływ na jej śmiertelną chorobę? Na pewno były czynnikami ryzyka. Ale czy zdecydowały o zgonie – mogą osądzić tylko weterynarze.
Wiem jedno. Gdyby nawet ta fatalna seria była tylko zbiegiem niezawinionych przez nikogo okoliczności – nie da się jej medialnie oderwać od sytuacji w stadninie z ostatnich dwóch miesięcy.
Bezzasadne odwołanie prezesa Marka Treli i to w fatalnym stylu, bez głupiego „dziękuję” za wieloletnią pracę, fabrykowanie ex post, na siłę, powodów tego odwołania, donosy do prokuratury wreszcie mianowanie na zwolnione miejsce księgowego – amatora i dokooptowanie mu pomagiera z „podrasowanym” sztucznie CV, czy w końcu odejście nie mogących się pogodzić z nowymi porządkami doświadczonych pracowników – tworzą ciąg zdarzeń absolutnie skandalicznych, podkopujących renomę polskiej stadniny.
Skandal z końmi Shirley Watts postawił kropkę nad „i”. Już wiadomo, że w ramach rekompensaty Janów przekaże jej źrebięta po padłych klaczach (pierwotnie miały one zostać w Polsce). Ale to pewnie jeszcze nie koniec, bo hodowczyni uruchamia swoich prawników, a stać ją na naprawdę dobrych. Więc pewnie realne odszkodowanie pójdzie w setki tysięcy dolarów, czy może raczej euro.
Do tego raczej nie można liczyć, by na kolejnej aukcji żona perkusisty Rolling Stonesów dokonała obfitych zakupów. A co najważniejsze – jej historia odbije się szerokim echem wśród tyleż ekskluzywnej co wąskiej klienteli Pride of Poland. Nie chcę krakać, ale na miejscu ministra Jurgiela – nie liczyłabym w sierpniu na rekordowe licytacje.
Co z tej masy upadłościowej da się jeszcze uratować? Oczywiście konie. Mimo wszystko stado wciąż istnieje i choć skandal na pewno odbije się na jego wartości, to jednak przywrócenie spokoju i merytorycznego nadzoru pozwoli zminimalizować straty. Po opanowaniu sytuacji, po zakończeniu wszelkich prokuratorskich dochodzeń, kiedy w stadninie przestanie się uprawiać politykę, a na powrót hodować konie – za jakiś czas będzie można pomarzyć o powrocie na dawne pozycje.
Pewnie najlepszym posunięciem byłby powrót Marka Treli. Ale na to – patrząc realistycznie nie ma co liczyć. Nie zgodzi się na to ani minister, ani jak sądzę sam Marek Trela, który właśnie założył własną firmę consultingową i ma szansę zacząć funkcjonować na własny rachunek.
Cała nadzieja w owych konkursach – że zostaną przeprowadzone bez „ustawek”. Że nowe szefostwo pójdzie drogą swoich poprzedników, skorzysta z ich doświadczenia i zachowa hodowlaną ciągłość. Że polskie konie nadal będą się liczyć na światowych rynkach.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Powinnam czuć satysfakcję. Minister Krzysztof Jurgiel zaczął rakiem wycofywać się ze swoich fatalnych decyzji personalnych w stadninach koni arabskich. Wiem, że nie dobrowolnie. Że trzeba było presji premier Beaty Szydło i samego Jarosława Kaczyńskiego – ale w końcu padła deklaracja, że w Janowie Podlaskim na stanowiska w zarządzie zostanie rozpisany konkurs.
Satysfakcji nie czuję, bo by do tego doszło musiały paść dwie piękne klacze i rozpętać się międzynarodowa awantura.
Moim zdaniem straty wizerunkowe w tej słynnej stadninie trudno będzie odrobić przez lata. By zepsuć jej 200 letnią renomę wystarczyły 2 miesiące.
Żeby było jasne – nie mam pojęcia dlaczego w ciągu ostatnich dwóch tygodni padły dwie klacze tej samej właścicielki. Ale fakty są brutalne. Shirley Watts, bywalczyni i klientka Janowa od 25 lat, w ciągu ostatnich dwóch tygodni straciła tu dwie z czterech swoich klaczy. Obie na skręt jelit - czyli tzw. kolkę.
Czyli na to samo na co pół roku temu zapadła bezcenna Pianissima. Minister Jurgiel obciążył odpowiedzialnością za tamto zdarzenie prezesa Marka Trelę. Najwyraźniej los spłatał mu gorzkiego figla, skoro jego nowy protegowany Marek Skomorowski - stracił z tego powodu aż dwa konie…
Akurat kolka jest schorzeniem mocno nieprzewidywalnym. Osobiście wątpię w sabotaż, co zdawał się sugerować w pierwszym odruchu minister, nie bardzo chce mi się wierzyć w jakieś rażące błędy żywieniowe. Bo jeśli takowe były - powinno zachorować więcej koni. Ale i tego nie można wykluczyć. Na pewno napięta atmosfera w stadninie nie sprzyja normalnemu wykonywaniu codziennych obowiązków. Za mało mam jednak danych, by wyrokować. Jedno co można kwestionować - to kontrowersyjną decyzję o przewiezieniu ciężarnej Amry do Warszawy na poród i jej zbyt szybki - zdaniem fachowców - po tym porodzie powrót do stadniny.
W tym przypadku „dmuchanie na zimne”, a więc odsuniecie od siebie odpowiedzialności za ewentualne komplikacje porodowe nie okazało się skuteczne. Czy 200 km podróż świeżo wyźrebionej klaczy z oseskiem, a co za tym idzie wstrząsy, stres, zmiana wody, pożywienia, karmy, być może podane przed podróżą środki uspokajające – mogły mieć wpływ na jej śmiertelną chorobę? Na pewno były czynnikami ryzyka. Ale czy zdecydowały o zgonie – mogą osądzić tylko weterynarze.
Wiem jedno. Gdyby nawet ta fatalna seria była tylko zbiegiem niezawinionych przez nikogo okoliczności – nie da się jej medialnie oderwać od sytuacji w stadninie z ostatnich dwóch miesięcy.
Bezzasadne odwołanie prezesa Marka Treli i to w fatalnym stylu, bez głupiego „dziękuję” za wieloletnią pracę, fabrykowanie ex post, na siłę, powodów tego odwołania, donosy do prokuratury wreszcie mianowanie na zwolnione miejsce księgowego – amatora i dokooptowanie mu pomagiera z „podrasowanym” sztucznie CV, czy w końcu odejście nie mogących się pogodzić z nowymi porządkami doświadczonych pracowników – tworzą ciąg zdarzeń absolutnie skandalicznych, podkopujących renomę polskiej stadniny.
Skandal z końmi Shirley Watts postawił kropkę nad „i”. Już wiadomo, że w ramach rekompensaty Janów przekaże jej źrebięta po padłych klaczach (pierwotnie miały one zostać w Polsce). Ale to pewnie jeszcze nie koniec, bo hodowczyni uruchamia swoich prawników, a stać ją na naprawdę dobrych. Więc pewnie realne odszkodowanie pójdzie w setki tysięcy dolarów, czy może raczej euro.
Do tego raczej nie można liczyć, by na kolejnej aukcji żona perkusisty Rolling Stonesów dokonała obfitych zakupów. A co najważniejsze – jej historia odbije się szerokim echem wśród tyleż ekskluzywnej co wąskiej klienteli Pride of Poland. Nie chcę krakać, ale na miejscu ministra Jurgiela – nie liczyłabym w sierpniu na rekordowe licytacje.
Co z tej masy upadłościowej da się jeszcze uratować? Oczywiście konie. Mimo wszystko stado wciąż istnieje i choć skandal na pewno odbije się na jego wartości, to jednak przywrócenie spokoju i merytorycznego nadzoru pozwoli zminimalizować straty. Po opanowaniu sytuacji, po zakończeniu wszelkich prokuratorskich dochodzeń, kiedy w stadninie przestanie się uprawiać politykę, a na powrót hodować konie – za jakiś czas będzie można pomarzyć o powrocie na dawne pozycje.
Pewnie najlepszym posunięciem byłby powrót Marka Treli. Ale na to – patrząc realistycznie nie ma co liczyć. Nie zgodzi się na to ani minister, ani jak sądzę sam Marek Trela, który właśnie założył własną firmę consultingową i ma szansę zacząć funkcjonować na własny rachunek.
Cała nadzieja w owych konkursach – że zostaną przeprowadzone bez „ustawek”. Że nowe szefostwo pójdzie drogą swoich poprzedników, skorzysta z ich doświadczenia i zachowa hodowlaną ciągłość. Że polskie konie nadal będą się liczyć na światowych rynkach.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/287557-minister-jurgiel-wycofuje-sie-rakiem-z-fatalnych-decyzji-ws-stadnin-szkoda-ze-by-do-tego-doszlo-musialy-pasc-dwa-piekne-konie?strona=1