Ryszard Schnepf powinien jak najszybciej zostać odwołany z funkcji ambasadora w USA. Nie z powodu rzucanych pod jego adresem absurdalnych częściowo oskarżeń, ale z powodu swojej reakcji na nie.
Reakcji, niestety, zapewne wcale nie histerycznej, jak mogłoby się zdawać, ale najpewniej doskonale przemyślanej i obliczonej na uzyskanie określonego efektu. Szum zrobił się, gdy Schnepf opublikował na Facebooku emocjonalny w tonie tekst. Tu warto go w całości przytoczyć:
„Schnepf, ty żydowska mordo, wynocha z Polski!” – to tylko jeden z kilkuset hejtów wywołanych kampanią pomówień, oszczerstw i kłamstw uruchomioną przez skrajnie prawicowe media przeciwko mnie, mojej żonie, dzieciom i rodzicom. Autorzy doniesień, Dorota Kania, Ryszard Makowski i Cezary Gmyz nie oszczędzili nikogo, sięgnęli po absurdalne argumenty, a nawet sugerując, że nie jestem tym, kim jestem. W całej tej hecy przypominającej najgorsze momenty w przedwojennej i powojennej historii Polski idzie o odwołanie mnie z funkcji ambasadora w USA. Autorom nie wystarczył jednak argument niekompetencji czy zwykłej nieprzydatności. Sięgnęli do nazistowskiej tradycji oczerniania rodziny, grzebania w korzeniach, snucia przypuszczeń, sugerowania spisku. Nie wystarczy krytyka. Trzeba skopać, opluć, upokorzyć. Fala antysemickich hejtów dotarła za ocean budząc konsternację, a przede wszystkim skutecznie burząc z mozołem budowany przeze mnie wizerunek Polski tolerancyjnej, bez rasizmu i antysemityzmu. Moim prześladowcom powiem tylko tyle: aby odwołać ambasadora nie trzeba rujnować opinii o własnym kraju. Na swoim posterunku pozostanę jak długo będę potrzebny. I ani dnia dłużej.
Trochę historii
Marzec najwyraźniej nie jest dla mnie dobrym miesiącem. Najlepiej byłoby go skasować.
11 marca 1968 r. na Krakowskim Przedmieściu zatrzymał mnie milicyjny patrol. Zomowcy odebrali mi legitymację szkolną, a następnie, w zaułku Domu bez Kantów, dali lekcję historii, skutecznie przekonując, że teraz mogą wszystko. Wyrazili głęboki żal, że „Hitler nie dokończył swego dzieła przerabiając Żydki na mydło”, a następnie sięgnęli po argumenty w postaci gumowych pał. Przypadkowi ludzie dowlekli mnie skatowanego do domu. Wraz z maturą otrzymałem wilczy bilet w postaci opinii potwierdzającej, że jestem „czynnikiem aspołecznym”.
W marcu 1980 grupa milicjantów wtargnęła na salę w budynku Uniwersytetu Warszawskiego przy ul. Browarnej, przerwała mój wykład do studentów Iberystyki, zakuła w kajdanki i osadziła na komendzie przy Jezuickiej. Postawiono mi zarzut szerzenia antyrządowej i antysystemowej propagandy przed zbliżającymi się wyborami do Sejmu. Już na wstępie jednak, szczery do bólu dyżurny sierżant przypomniał mi, że moje miejsce od dawna jest w Izraelu. Wyraził to w słowach, których przytoczenie byłoby nie na miejscu.
Epilog
Dziś autorzy kampanii nawiązują do tamtych wzorców. Szczują, grożą, prowokują. Nie, nie boję się o siebie. Nauczyłem się żyć na krawędzi. Boję się jednak o swoje dzieci, którym ktoś zapewne też powie kiedyś „wynocha!”. Boję się o Polskę.
Tyle pan ambasador. Nie wypowiadam się tutaj o jego działalności jako przedstawiciela Rzeczpospolitej w Waszyngtonie. Nie podzielam zarzutów o niedostateczne wysiłki na rzecz zorganizowania spotkania polskiego prezydenta z Barackiem Obamą, które pojawiały się przed wizytą Andrzeja Dudy w Waszyngtonie. Nie znamy działań Ryszarda Schnepfa, a ambasador nie jest cudotwórcą i jeśliby (choć stało się inaczej) nie było woli spotkania w cztery oczy z prezydentem USA, Schnepf nic by na to nie poradził. Nie można by tego przypisywać jego złej woli, chyba że miałoby się na nią mocne dowody. Tym bardziej, że do spotkania doszło.
cd na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Ryszard Schnepf powinien jak najszybciej zostać odwołany z funkcji ambasadora w USA. Nie z powodu rzucanych pod jego adresem absurdalnych częściowo oskarżeń, ale z powodu swojej reakcji na nie.
Reakcji, niestety, zapewne wcale nie histerycznej, jak mogłoby się zdawać, ale najpewniej doskonale przemyślanej i obliczonej na uzyskanie określonego efektu. Szum zrobił się, gdy Schnepf opublikował na Facebooku emocjonalny w tonie tekst. Tu warto go w całości przytoczyć:
„Schnepf, ty żydowska mordo, wynocha z Polski!” – to tylko jeden z kilkuset hejtów wywołanych kampanią pomówień, oszczerstw i kłamstw uruchomioną przez skrajnie prawicowe media przeciwko mnie, mojej żonie, dzieciom i rodzicom. Autorzy doniesień, Dorota Kania, Ryszard Makowski i Cezary Gmyz nie oszczędzili nikogo, sięgnęli po absurdalne argumenty, a nawet sugerując, że nie jestem tym, kim jestem. W całej tej hecy przypominającej najgorsze momenty w przedwojennej i powojennej historii Polski idzie o odwołanie mnie z funkcji ambasadora w USA. Autorom nie wystarczył jednak argument niekompetencji czy zwykłej nieprzydatności. Sięgnęli do nazistowskiej tradycji oczerniania rodziny, grzebania w korzeniach, snucia przypuszczeń, sugerowania spisku. Nie wystarczy krytyka. Trzeba skopać, opluć, upokorzyć. Fala antysemickich hejtów dotarła za ocean budząc konsternację, a przede wszystkim skutecznie burząc z mozołem budowany przeze mnie wizerunek Polski tolerancyjnej, bez rasizmu i antysemityzmu. Moim prześladowcom powiem tylko tyle: aby odwołać ambasadora nie trzeba rujnować opinii o własnym kraju. Na swoim posterunku pozostanę jak długo będę potrzebny. I ani dnia dłużej.
Trochę historii
Marzec najwyraźniej nie jest dla mnie dobrym miesiącem. Najlepiej byłoby go skasować.
11 marca 1968 r. na Krakowskim Przedmieściu zatrzymał mnie milicyjny patrol. Zomowcy odebrali mi legitymację szkolną, a następnie, w zaułku Domu bez Kantów, dali lekcję historii, skutecznie przekonując, że teraz mogą wszystko. Wyrazili głęboki żal, że „Hitler nie dokończył swego dzieła przerabiając Żydki na mydło”, a następnie sięgnęli po argumenty w postaci gumowych pał. Przypadkowi ludzie dowlekli mnie skatowanego do domu. Wraz z maturą otrzymałem wilczy bilet w postaci opinii potwierdzającej, że jestem „czynnikiem aspołecznym”.
W marcu 1980 grupa milicjantów wtargnęła na salę w budynku Uniwersytetu Warszawskiego przy ul. Browarnej, przerwała mój wykład do studentów Iberystyki, zakuła w kajdanki i osadziła na komendzie przy Jezuickiej. Postawiono mi zarzut szerzenia antyrządowej i antysystemowej propagandy przed zbliżającymi się wyborami do Sejmu. Już na wstępie jednak, szczery do bólu dyżurny sierżant przypomniał mi, że moje miejsce od dawna jest w Izraelu. Wyraził to w słowach, których przytoczenie byłoby nie na miejscu.
Epilog
Dziś autorzy kampanii nawiązują do tamtych wzorców. Szczują, grożą, prowokują. Nie, nie boję się o siebie. Nauczyłem się żyć na krawędzi. Boję się jednak o swoje dzieci, którym ktoś zapewne też powie kiedyś „wynocha!”. Boję się o Polskę.
Tyle pan ambasador. Nie wypowiadam się tutaj o jego działalności jako przedstawiciela Rzeczpospolitej w Waszyngtonie. Nie podzielam zarzutów o niedostateczne wysiłki na rzecz zorganizowania spotkania polskiego prezydenta z Barackiem Obamą, które pojawiały się przed wizytą Andrzeja Dudy w Waszyngtonie. Nie znamy działań Ryszarda Schnepfa, a ambasador nie jest cudotwórcą i jeśliby (choć stało się inaczej) nie było woli spotkania w cztery oczy z prezydentem USA, Schnepf nic by na to nie poradził. Nie można by tego przypisywać jego złej woli, chyba że miałoby się na nią mocne dowody. Tym bardziej, że do spotkania doszło.
cd na następnej stronie
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/287401-cyniczna-gra-ryszarda-schnepfa-swoim-wpisem-ambasador-calkowicie-sam-sie-zdyskredytowal?strona=1