Jesienią roku 1993 leciałem do Polski z Australii, wracając ze stypendium na jednym z uniwersytetów w Sydney. Pamiętam, że w samolocie czytałem jedno z najbardziej wpływowych czasopism strefy anglosaskiej – „New York Times Review of Books”. Autor (nazwiska, którego nie pomnę) rozważał to, co wiemy o końcu systemu komunistycznego, z którym Europa właśnie się rozstała, a który w Chinach nabierał właśnie własnej, osobnej dynamiki.
Pokojowy kres krwawego systemu
Stawiał pytanie, jak to było możliwe, że komunizm – system, który powstał w sposób krwawy, konwulsyjny, który ufundowany był na przemocy, którego strzegły liczne tajne policje, odszedł do historii w sposób zupełnie niezgodny z tym jego obliczem i oczekiwaniami. Jak odszedł? – spytają się młodsi. Szybko, w zasadzie bezkrwawo (jeśli nie liczyć ustawki w Rumunii), można powiedzieć, że w sposób epidemiczny. W tamtym czasie było powiedzenie, iż niezwykłość jesieni narodów Europy Środkowo-Wschodniej roku 1989 polegała na tym, iż rewolucja, które Polsce zajęła 10 lat, w Czechosłowacji trwała 10 miesięcy, na Węgrzech 10 tygodni, a w NRD już tylko 10 dni.
Jak to możliwe, że coś tak ufortyfikowany system złożył się jak domek z kart? Było to niezgodne z przewidywaniami wysoko opłacanych, wybitnych zachodnich badaczy komunizmu – zwanych wtedy sowietologami – zatrudnianych na najlepszych uniwersytetach. Prawie nikt, łącznie z mającymi dostęp dodanych wywiadowczych ekspertami CIA, nie przewidział ani czasu (choćby z grubszym przybliżeniem), ani sposobu odejścia komunizmu.
Wybitne umysły i liczne poświęcone śledzeniu spraw w ZSRR instytucje zostały kompletnie zaskoczone rozwojem wydarzeń. Pamiętam, gdy jesienią roku 1990 w Toruniu odbywał się Ogólnopolski Zjazd Socjologiczny, występujący z referatem uczony brytyjski George Kolankiewicz, mówił, że naszej dyscyplinie potrzebna jest swoista socjologia niespodzianki – refleksja przygotowująca nas intelektualnie na takie „zwroty akcji” w procesach społecznych, które są bardzo trudne do przewidzenia.
Zagadka wyjaśniona?
Problematyce tej zagadki poświęciłem dwie książki oraz szereg drobniejszych tekstów (w szczególności w roku 2003, w nieistniejącym już, założonym przez śp. Janusza Kochanowskiego czasopiśmie „Ius et Lex” ogłosiłem tekst „Paradoksy niewiedzy i ukryci aktorzy”). Moja propozycja odpowiedzi jest następująca.
Kraje komunistyczne były państwami policyjnymi. Znaczy to co najmniej dwie sprawy. To, że stworzone przez instytucje tajnej policji wielotysięczne sieci tajnych informatorów stanowiły istotny element w procesach regulowania życia społecznego – nie tylko przy dławieniu opozycji, ale także przy zarządzaniu gospodarką. Oraz to, że tajne policje zajmowały w systemie politycznym bardzo ważną rolę – niekiedy silniejsze od oficjalnie rządzącej partii komunistycznej.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jesienią roku 1993 leciałem do Polski z Australii, wracając ze stypendium na jednym z uniwersytetów w Sydney. Pamiętam, że w samolocie czytałem jedno z najbardziej wpływowych czasopism strefy anglosaskiej – „New York Times Review of Books”. Autor (nazwiska, którego nie pomnę) rozważał to, co wiemy o końcu systemu komunistycznego, z którym Europa właśnie się rozstała, a który w Chinach nabierał właśnie własnej, osobnej dynamiki.
Pokojowy kres krwawego systemu
Stawiał pytanie, jak to było możliwe, że komunizm – system, który powstał w sposób krwawy, konwulsyjny, który ufundowany był na przemocy, którego strzegły liczne tajne policje, odszedł do historii w sposób zupełnie niezgodny z tym jego obliczem i oczekiwaniami. Jak odszedł? – spytają się młodsi. Szybko, w zasadzie bezkrwawo (jeśli nie liczyć ustawki w Rumunii), można powiedzieć, że w sposób epidemiczny. W tamtym czasie było powiedzenie, iż niezwykłość jesieni narodów Europy Środkowo-Wschodniej roku 1989 polegała na tym, iż rewolucja, które Polsce zajęła 10 lat, w Czechosłowacji trwała 10 miesięcy, na Węgrzech 10 tygodni, a w NRD już tylko 10 dni.
Jak to możliwe, że coś tak ufortyfikowany system złożył się jak domek z kart? Było to niezgodne z przewidywaniami wysoko opłacanych, wybitnych zachodnich badaczy komunizmu – zwanych wtedy sowietologami – zatrudnianych na najlepszych uniwersytetach. Prawie nikt, łącznie z mającymi dostęp dodanych wywiadowczych ekspertami CIA, nie przewidział ani czasu (choćby z grubszym przybliżeniem), ani sposobu odejścia komunizmu.
Wybitne umysły i liczne poświęcone śledzeniu spraw w ZSRR instytucje zostały kompletnie zaskoczone rozwojem wydarzeń. Pamiętam, gdy jesienią roku 1990 w Toruniu odbywał się Ogólnopolski Zjazd Socjologiczny, występujący z referatem uczony brytyjski George Kolankiewicz, mówił, że naszej dyscyplinie potrzebna jest swoista socjologia niespodzianki – refleksja przygotowująca nas intelektualnie na takie „zwroty akcji” w procesach społecznych, które są bardzo trudne do przewidzenia.
Zagadka wyjaśniona?
Problematyce tej zagadki poświęciłem dwie książki oraz szereg drobniejszych tekstów (w szczególności w roku 2003, w nieistniejącym już, założonym przez śp. Janusza Kochanowskiego czasopiśmie „Ius et Lex” ogłosiłem tekst „Paradoksy niewiedzy i ukryci aktorzy”). Moja propozycja odpowiedzi jest następująca.
Kraje komunistyczne były państwami policyjnymi. Znaczy to co najmniej dwie sprawy. To, że stworzone przez instytucje tajnej policji wielotysięczne sieci tajnych informatorów stanowiły istotny element w procesach regulowania życia społecznego – nie tylko przy dławieniu opozycji, ale także przy zarządzaniu gospodarką. Oraz to, że tajne policje zajmowały w systemie politycznym bardzo ważną rolę – niekiedy silniejsze od oficjalnie rządzącej partii komunistycznej.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/285795-bolki-a-zagadka-konca-komunizmu-nie-byloby-historycznej-roli-kiszczakow-gdyby-nie-sieci-ich-donosicieli