To, z czym mamy do czynienia, to nie tylko sprawa Wałęsy, ale także ludzi, którzy z pełną świadomością, że Wałęsa był agentem, robili przy nim karierę. Oni kierowali się niskimi, brzydkimi pobudkami
— mówi portalowi wPolityce.pl bohater opozycji antykomunistycznej Andrzej Kołodziej.
wPolityce.pl: Nie milkną echa sprawy TW Bolka i Lecha Wałęsy. Jak Pan ocenia tę sprawę? Czeka Pan na jakąś kropkę nad i, czy też uważa Pan temat za zamknięty?
Andrzej Kołodziej: Nie sądzę, by coś nowego w tej sprawie wypłynęło. Dla mnie te ostatnie materiały na temat Bolka to jedynie potwierdzenie tego, o czym ja wiedziałem od września 1980 roku.
Teraz wielu tak mówi.
Ale już wtedy do mnie po raz pierwszy dotarły informacje, że w przypadku Lecha Wałęsy tak może być. Wiadomość pozyskałem kilka dni po zakończeniu strajku sierpniowego. Od tego czasu jedynie uzupełniam informacje.
Jak do Pana doszły pierwsze wiadomości o Wałęsie?
Sytuacja była dla mnie o tyle poważna, że pochodziła od człowieka z archiwum komendy wojewódzkiej w Gdańsku. On mówił, że Wałęsa jest agentem SB o ps. „Bolek”. Próbowaliśmy potwierdzić tę wiadomość. Podjęliśmy starania na rzecz wykupienia dokumentów potwierdzających te wiadomości. Jednak nie udało nam się to.
Co Pan pomyślał, gdy doszły do Pana pierwsze plotki? To był sierpień 80. pozycja Wałęsy była wtedy coraz silniejsza…
W mojej ówczesnej ocenie sprawa była możliwa na 50 procent. Przyjąłem to za całkiem realne, ponieważ zachowanie Wałęsy w czasie strajku sierpniowego było zaskakujące. Szczególnie uderzała decyzja Wałęsy, by zakończyć niemal na początku strajk. On chciał zakończyć akcję już trzeciego dnia! To była de faco próba zakończenia strajku na całym Wybrzeżu. Stocznia Gdańska była największym zakładem pracy na Wybrzeżu, więc decyzja Wałęsy z 16 sierpnia mogła zakończyć całą akcję strajkową. Gdyby tak się stało, do słynnego Porozumienia Sierpniowego nigdy by nie doszło. Kolejna zaskakująca próba widoczna była na trzy dni przed zakończeniem strajku. Wałęsa wtedy również próbował odwołać protesty. Działania Wałęsy były dziwne.
To sprawiało, że pogłoska o współpracy z SB była bardziej realna?
Tak, informacja o związkach Wałęsy z SB wyglądała bardziej realnie. Bardzo szybko zacząłem nabierać przekonania, że sprawa agenturalności Wałęsy jest bardziej prawdopodobna. Zgłosili się do mnie bowiem stoczniowcy, którzy rozpoznawali Wałęsę w telewizji. Oni przychodzili i ostrzegali przed Wałęsą, bali się jego przywództwa. Mówili, jak w 1970 roku ten sam Wałęsa przeszedł na stronę milicji. Wspominali, że zdradził strajkujących ludzi. Mówili, że mają niemal pewność, że po zakończeniu rewolty grudniowej on rozpoznawał dla milicji ludzi ze zdjęć. Pomagał MO i SB identyfikować ludzi.
Brzmieli wiarygodnie? Mogło chodzić o jakąś prywatną zemstę…
Dla mnie oni byli wiarygodni, ponieważ zgodzili się spisać swoje oświadczenie w tej sprawie i podpisali się pod relacją dotyczącą wydarzeń, o których mówili. To nie były jakieś niesprecyzowane plotki. Kolejną poszlaką była fotografia, jaką przynieśli. Widać było na niej, że w czasie ataku na komendę MO Lech Wałęsa przemawiał do manifestantów ze środka komendy. Ludzie, którzy się do mnie zgłosili, mieli pewność, że to on, bowiem się przedstawiał. Mówił, jak się nazywa, że jest stoczniowcem. Rzucał nawet kartę robotniczą, kask z numerem itd. To były bardzo wiarygodne relacje.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE =======>>>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
To, z czym mamy do czynienia, to nie tylko sprawa Wałęsy, ale także ludzi, którzy z pełną świadomością, że Wałęsa był agentem, robili przy nim karierę. Oni kierowali się niskimi, brzydkimi pobudkami
— mówi portalowi wPolityce.pl bohater opozycji antykomunistycznej Andrzej Kołodziej.
wPolityce.pl: Nie milkną echa sprawy TW Bolka i Lecha Wałęsy. Jak Pan ocenia tę sprawę? Czeka Pan na jakąś kropkę nad i, czy też uważa Pan temat za zamknięty?
Andrzej Kołodziej: Nie sądzę, by coś nowego w tej sprawie wypłynęło. Dla mnie te ostatnie materiały na temat Bolka to jedynie potwierdzenie tego, o czym ja wiedziałem od września 1980 roku.
Teraz wielu tak mówi.
Ale już wtedy do mnie po raz pierwszy dotarły informacje, że w przypadku Lecha Wałęsy tak może być. Wiadomość pozyskałem kilka dni po zakończeniu strajku sierpniowego. Od tego czasu jedynie uzupełniam informacje.
Jak do Pana doszły pierwsze wiadomości o Wałęsie?
Sytuacja była dla mnie o tyle poważna, że pochodziła od człowieka z archiwum komendy wojewódzkiej w Gdańsku. On mówił, że Wałęsa jest agentem SB o ps. „Bolek”. Próbowaliśmy potwierdzić tę wiadomość. Podjęliśmy starania na rzecz wykupienia dokumentów potwierdzających te wiadomości. Jednak nie udało nam się to.
Co Pan pomyślał, gdy doszły do Pana pierwsze plotki? To był sierpień 80. pozycja Wałęsy była wtedy coraz silniejsza…
W mojej ówczesnej ocenie sprawa była możliwa na 50 procent. Przyjąłem to za całkiem realne, ponieważ zachowanie Wałęsy w czasie strajku sierpniowego było zaskakujące. Szczególnie uderzała decyzja Wałęsy, by zakończyć niemal na początku strajk. On chciał zakończyć akcję już trzeciego dnia! To była de faco próba zakończenia strajku na całym Wybrzeżu. Stocznia Gdańska była największym zakładem pracy na Wybrzeżu, więc decyzja Wałęsy z 16 sierpnia mogła zakończyć całą akcję strajkową. Gdyby tak się stało, do słynnego Porozumienia Sierpniowego nigdy by nie doszło. Kolejna zaskakująca próba widoczna była na trzy dni przed zakończeniem strajku. Wałęsa wtedy również próbował odwołać protesty. Działania Wałęsy były dziwne.
To sprawiało, że pogłoska o współpracy z SB była bardziej realna?
Tak, informacja o związkach Wałęsy z SB wyglądała bardziej realnie. Bardzo szybko zacząłem nabierać przekonania, że sprawa agenturalności Wałęsy jest bardziej prawdopodobna. Zgłosili się do mnie bowiem stoczniowcy, którzy rozpoznawali Wałęsę w telewizji. Oni przychodzili i ostrzegali przed Wałęsą, bali się jego przywództwa. Mówili, jak w 1970 roku ten sam Wałęsa przeszedł na stronę milicji. Wspominali, że zdradził strajkujących ludzi. Mówili, że mają niemal pewność, że po zakończeniu rewolty grudniowej on rozpoznawał dla milicji ludzi ze zdjęć. Pomagał MO i SB identyfikować ludzi.
Brzmieli wiarygodnie? Mogło chodzić o jakąś prywatną zemstę…
Dla mnie oni byli wiarygodni, ponieważ zgodzili się spisać swoje oświadczenie w tej sprawie i podpisali się pod relacją dotyczącą wydarzeń, o których mówili. To nie były jakieś niesprecyzowane plotki. Kolejną poszlaką była fotografia, jaką przynieśli. Widać było na niej, że w czasie ataku na komendę MO Lech Wałęsa przemawiał do manifestantów ze środka komendy. Ludzie, którzy się do mnie zgłosili, mieli pewność, że to on, bowiem się przedstawiał. Mówił, jak się nazywa, że jest stoczniowcem. Rzucał nawet kartę robotniczą, kask z numerem itd. To były bardzo wiarygodne relacje.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE =======>>>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/283700-nie-ma-nic-na-jego-obrone-tylko-u-nas-andrzej-kolodziej-o-pierwszych-sygnalach-ws-tw-bolka-szantazowaniu-walesy-i-o-klamstwach-bylego-prezydenta?strona=1