Oto dwa wnioski z wczorajszej manifestacji KOD. Z góry przepraszam – jeden z nich jest oczywisty do granic banalności. Ale poziom działających w Polsce emocji jest taki, że rzeczy oczywiste i banalne bywają trudne do przyjęcia nawet dla niektórych skądinąd inteligentnych ludzi.
A więc po pierwsze: nie wchodząc w groteskowe spory dotyczące liczebności sobotniej manifestacji (rozpiętości szacunków przekraczają skalę, możliwą do zaakceptowania; ten sam platformerski wiceprezydent Warszawy podaje – już w trakcie demonstracji! - kolejno trzy rosnące liczby, z których trzecia jest ponad czterokrotnie (!) wyższa od pierwszej; Mateusz Kijowski bredzi o 200 tysiącach, a z drugiej strony życzliwa PiS-owi prywatna telewizja na początku marszu mówi o tysiącach czterech…) możemy, jak sądzę, zgodzić się co konstatacji ogólnej. Takiej otóż, że była to demonstracja jak na Polskę i Warszawę duża. I na pewno nie mniejsza, niż poprzednie demonstracje KOD.
Parokrotnie i na tym portalu, i w tygodniu „wSieci” polemizowałem z tezami, jakoby protesty antyrządowe były skazane na szybkie wypalenie się– jako (zdaniem moich oponentów) będące wyrazem emocji jedynie nielicznej grupy, w dodatku na skutek rozpieszczenia życiowym powodzeniem nie potrafiącej dłużej narażać się na niewygody oraz łatwej do zniechęcenia. Zniechęcić się brakiem sukcesu może oczywiście po pewnym czasie każda zbiorowość. Ale nie widzę ani objawów, ani przyczyn, dla której akurat przeciwnicy PiS mieliby być pod tym względem bardziej wrażliwi niż społeczna przeciętna. Rozumiem oczywiście, że formułujący tego rodzaju tezy bardzo obrońców IIIRP nie lubią i pogardzają nimi, ale dokonując analizy sytuacji warto te emocje powściągnąć, by nie zaćmiewały wzroku.
Warto więc uznać fakt oczywisty: protesty antypisowskie wynikają z autentycznych i głębokich emocji dużej (choć nie większościowej) części społeczeństwa. Co rzecz jasna nie znaczy samo przez się, że protestujący wygrają. Ani że mają rację. Ani też, że wszystkie ich emocje świadczą o nich dobrze (bo spora część przeciwników nowej władzy odczuwa np. potężną dawkę kulturowej pogardy dla „moherowej hołoty”, która powinna siedzieć cicho gdzieś w prowincjonalnych kruchtach, a tu nagle zaczęła rządzić, co dla tak czujących jest samo w sobie skandalem).
Ale te zastrzeżenia nie zmieniają podstawowego faktu. Polska jest podzielona (tak jest – Polska, bo po tamtej stronie też są Polacy, czego zakwestionować nie może nikt myślący choć w jakimś procencie racjonalnie). I tak będzie przez dającą się przewidzieć przyszłość.
Nie znaczy to, że napięcie konfliktu będzie stałe.Ale jest on strukturalny. Podobnie jak (przy wszystkich ogromnych różnicach) strukturalny był i jest np.konflikt, dzielący Wenezuelę na chavezowskie masy plebejskie oraz związane interesami materialnymi z czołowymi krajami Zachodu i aspirujące doń kulturowo elity.Tamtejszy konflikt trwa już niemal 20 lat, przy czym w najostrzejszej fazie – lat 15, i nie widać perspektywy jego zakończenia. Nie przypuszczam, żeby nasza polska wojna domowa trwała krócej; mam tylko nadzieję, że w żadnym momencie nie przekształci się w wojnę już bez cudzysłowu.
Ale właśnie strukturalny charakter podziałów powoduje – i to jest drugi wniosek z sobotniej demonstracji – że ruch przeciwników IVRP nie potrafi i nie chce wyjść z getta własnych ograniczeń. Dlatego ma ograniczoną zdolność mobilizacyjną. Co może oznaczać, że choć będzie w dalszym ciągu przyciągał wielu głęboko przeżywających niechęć do ugrupowania Kaczyńskiego ludzi, to zarazem nie będzie w stanie dokonać politycznego przełamania. Skazany będzie na długotrwałe grzęźnięcie.
Dlaczego? Dlatego, że zarówno interesy pewnej części uczestników ruchu, jak i emocje zdecydowanej ich większości tak silnie łączą się z obroną IIIRP takiej, jaka była, i odmową jakiejkolwiek krytycznej na jej temat refleksji (urocze „kochani, walczymy o to, żeby było tak jak było”, prostodusznie wygłoszone przez poczciwą Agnieszkę Holland), że samo w sobie ogranicza to zasięg ich politycznego oddziaływania. I zasadniczo utrudnia (jeśli nie uniemożliwia) jego rozszerzenie.
cd na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Oto dwa wnioski z wczorajszej manifestacji KOD. Z góry przepraszam – jeden z nich jest oczywisty do granic banalności. Ale poziom działających w Polsce emocji jest taki, że rzeczy oczywiste i banalne bywają trudne do przyjęcia nawet dla niektórych skądinąd inteligentnych ludzi.
A więc po pierwsze: nie wchodząc w groteskowe spory dotyczące liczebności sobotniej manifestacji (rozpiętości szacunków przekraczają skalę, możliwą do zaakceptowania; ten sam platformerski wiceprezydent Warszawy podaje – już w trakcie demonstracji! - kolejno trzy rosnące liczby, z których trzecia jest ponad czterokrotnie (!) wyższa od pierwszej; Mateusz Kijowski bredzi o 200 tysiącach, a z drugiej strony życzliwa PiS-owi prywatna telewizja na początku marszu mówi o tysiącach czterech…) możemy, jak sądzę, zgodzić się co konstatacji ogólnej. Takiej otóż, że była to demonstracja jak na Polskę i Warszawę duża. I na pewno nie mniejsza, niż poprzednie demonstracje KOD.
Parokrotnie i na tym portalu, i w tygodniu „wSieci” polemizowałem z tezami, jakoby protesty antyrządowe były skazane na szybkie wypalenie się– jako (zdaniem moich oponentów) będące wyrazem emocji jedynie nielicznej grupy, w dodatku na skutek rozpieszczenia życiowym powodzeniem nie potrafiącej dłużej narażać się na niewygody oraz łatwej do zniechęcenia. Zniechęcić się brakiem sukcesu może oczywiście po pewnym czasie każda zbiorowość. Ale nie widzę ani objawów, ani przyczyn, dla której akurat przeciwnicy PiS mieliby być pod tym względem bardziej wrażliwi niż społeczna przeciętna. Rozumiem oczywiście, że formułujący tego rodzaju tezy bardzo obrońców IIIRP nie lubią i pogardzają nimi, ale dokonując analizy sytuacji warto te emocje powściągnąć, by nie zaćmiewały wzroku.
Warto więc uznać fakt oczywisty: protesty antypisowskie wynikają z autentycznych i głębokich emocji dużej (choć nie większościowej) części społeczeństwa. Co rzecz jasna nie znaczy samo przez się, że protestujący wygrają. Ani że mają rację. Ani też, że wszystkie ich emocje świadczą o nich dobrze (bo spora część przeciwników nowej władzy odczuwa np. potężną dawkę kulturowej pogardy dla „moherowej hołoty”, która powinna siedzieć cicho gdzieś w prowincjonalnych kruchtach, a tu nagle zaczęła rządzić, co dla tak czujących jest samo w sobie skandalem).
Ale te zastrzeżenia nie zmieniają podstawowego faktu. Polska jest podzielona (tak jest – Polska, bo po tamtej stronie też są Polacy, czego zakwestionować nie może nikt myślący choć w jakimś procencie racjonalnie). I tak będzie przez dającą się przewidzieć przyszłość.
Nie znaczy to, że napięcie konfliktu będzie stałe.Ale jest on strukturalny. Podobnie jak (przy wszystkich ogromnych różnicach) strukturalny był i jest np.konflikt, dzielący Wenezuelę na chavezowskie masy plebejskie oraz związane interesami materialnymi z czołowymi krajami Zachodu i aspirujące doń kulturowo elity.Tamtejszy konflikt trwa już niemal 20 lat, przy czym w najostrzejszej fazie – lat 15, i nie widać perspektywy jego zakończenia. Nie przypuszczam, żeby nasza polska wojna domowa trwała krócej; mam tylko nadzieję, że w żadnym momencie nie przekształci się w wojnę już bez cudzysłowu.
Ale właśnie strukturalny charakter podziałów powoduje – i to jest drugi wniosek z sobotniej demonstracji – że ruch przeciwników IVRP nie potrafi i nie chce wyjść z getta własnych ograniczeń. Dlatego ma ograniczoną zdolność mobilizacyjną. Co może oznaczać, że choć będzie w dalszym ciągu przyciągał wielu głęboko przeżywających niechęć do ugrupowania Kaczyńskiego ludzi, to zarazem nie będzie w stanie dokonać politycznego przełamania. Skazany będzie na długotrwałe grzęźnięcie.
Dlaczego? Dlatego, że zarówno interesy pewnej części uczestników ruchu, jak i emocje zdecydowanej ich większości tak silnie łączą się z obroną IIIRP takiej, jaka była, i odmową jakiejkolwiek krytycznej na jej temat refleksji (urocze „kochani, walczymy o to, żeby było tak jak było”, prostodusznie wygłoszone przez poczciwą Agnieszkę Holland), że samo w sobie ogranicza to zasięg ich politycznego oddziaływania. I zasadniczo utrudnia (jeśli nie uniemożliwia) jego rozszerzenie.
cd na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/283357-protesty-beda-trwac-ale-opozycja-walczac-zeby-bylo-tak-jak-bylo-nie-bedzie-w-stanie-przyciagnac-wiekszosci
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.