Adam Bielan o apelu amerykańskich senatorów: Trudno ten list uznać za sukces tych, którzy go inspirowali. To ich porażka. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Zawsze gdy od władzy odsuwana jest wpływowa grupa polityków, którzy mają kontakty za granicą, następuje pogorszenie relacji z prasą zagraniczną

— mówi portalowi wPolityce.pl senator PiS Adam Bielan.

wPolityce.pl: Amerykańscy senatorowie ujęli się za polską demokracją i wysłali list do premier Beaty Szydło. Czy to problem dla rządu i PiS-u? Do tej pory krytykę można było tłumaczyć konfliktami interesów, czy wskazywać na motywacje politycznie, ale tym razem władze krytykują nasi sojusznicy…

Adam Bielan: Nie przesadzałbym z oceną wagi tego listu. Mieliśmy już jakiś czas temu informacje, że taki list jest przygotowywany. On był inspirowany przez byłych polskich polityków działających obecnie w Waszyngtonie. Sygnały o tym liście dochodziły do nas już od kilku tygodni. List miał być znacznie ostrzejszy w formie, a podpisać go miało kilkunastu senatorów. Treść została znacznie złagodzona, zaś widnieją pod nim jedynie trzy podpisy.

To osłabia jego przekaz? Nie próbuje Pan zbić krytyki w ten sposób?

Jest chyba oczywiste, że w tej sytuacji list ma znacznie łagodniejszy wydźwięk niż w zamierzeniach. Weźmy również pod uwagę, że ten list został wysłany tuż przed poważnym kryzysem wokół amerykańskiego sądu konstytucyjnego. Po śmierci senatora Scalii szef senackiej większości republikańskiej ogłosił, że Senat USA zablokuje jakąkolwiek nominacje prezydenta Obamy, ponieważ nie ma on już moralnego prawa, by na dziewięć miesięcy przed wyborami uzupełniać skład Sądu Najwyższego.

Jaki ma to związek z Polską i listem dotyczącym polskiego rządu?

Sądzę, że gdyby senator John McCain miał świadomość, co działo się w Polsce, że PO powołała następców pięciu, pięciu! członków Trybunału Konstytucyjnego, w tym takich, których kadencja kończyła się nie na dziewięć miesięcy przed wyborami, ale już po wyborach, to zapewne ten list miałby zupełnie inną treść.

Mówi Pan o inspiracjach. Czy zatem ten list to kolejny przykład wynoszenia konfliktu z Polski przez polskich polityków?

Te inspiracje wychodzą wprost z Warszawy. My doskonale wiemy, kto inspirował powstanie tego listu. Mamy swoje źródła, które mówią nam już od dawna o projekcie listu.

Emocje obudził także list premier Szydło do senatorów USA. Czy on nie był za ostry? Czy premier nie przesadziła?

Nie jestem autorem tego listu, więc nie chcę oceniać jego formy. Jednak pamiętajmy, że wydarzenia z USA z ostatnich godzin pokazują, że spory polityczne wokół sądów konstytucyjnych mają miejsce niemal w każdej demokracji. W USA w latach 30. toczono prawdziwe wojny wokół tej instytucji. Wiemy również, że ktoś kto działa w Waszyngtonie, ma kontakty i obraca się w pewnych wpływowych kręgach, bardzo łatwo może zainspirować taki list. Biorąc pod uwagę pierwotną treść tego listu, a także fakt, że pod nim miało się podpisać kilkunastu senatorów, trudno ten list uznać za sukces tych, którzy go inspirowali. To jest raczej ich porażka.

Pojawiły się sugestie, że list senatorów USA wskazuje na napięcia w relacjach USA-Polska, co może osłabić szanse na sukces szczytu NATO, jaki ma mieć miejsce w Warszawie. To słuszne obawy?

Takie głosy trudno wręcz komentować, są nonsensowne. Mieliśmy w ostatnim czasie wiele wizyt polityków odpowiedzialnych za organizacje szczytu. I nigdy nie padły jakiekolwiek sugestie, by przebieg szczytu zależał od tego, czy osoby, które oddały władzę w Polsce, zachowają wpływy czy nie.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE ======>>>>

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych