Sierakowski na dobre rozstał się z rzeczywistością: „PiS zajął naprawdę miejsce ZOMO, a zwyczajni ludzie z KOD-u zajmują miejsce tych, którzy ZOMO przegonili”

Fot. YouTube
Fot. YouTube

Redaktor naczelny „Krytyki Politycznej” Sławomir Sierakowski najwyraźniej postanowił stworzyć sobie alternatywną rzeczywistość. Tylko taki wniosek można wysnuć z jego rozważań o sytuacji politycznej w Polsce, jakie był łaskaw przedstawić na łamach „Gazety Wyborczej”.

To, co PiS dziś niszczy, to nie tyle jest demokracja, ile liberalizm. Pluralizm mediów, rządy prawa, Trybunał Konstytucyjny, trójpodział władz, wolności jednostki - to są zasady liberalne, a nie demokratyczne

– twierdzi Sierakowski.

To jednak dopiero początek…

Wiem, że Macierewicz jest w rządzie dlatego, że Kaczyński potrzebuje człowieka, który nie zawaha się przed niczym, nawet przed wyprowadzeniem wojska na ulice. Kaczyński, kiedy mu spadną sondaże poniżej 20 proc., może zwątpić w sens wyborów. Wtedy nie tylko liberalizm, ale nawet demokracja jako rządy wybieralne w wyborach może być zagrożona

– grzmi publicysta.

Kaczyński też ma poczucie misji rodem z XIX wieku. Jest takim endeckim Piłsudskim. Próbuje wykonać odwrotny zamach: demokratycznie obalić liberalizm. Niesiony misją poświęca nasze prawa, żeby obronić Polskę przed zepsuciem III RP. Żebyśmy mieli demokrację liberalną, musielibyśmy najpierw skończyć z naczelnikami. Ludzie w Polsce wciąż wyciągają historyczne mundury z szafy i się w nie przebierają. Zamiast w atlasie mieć „Polska”, powinniśmy się raz na zawsze nazwać „Polska Walcząca”

– kpi rozmówca gazety Michnika.

Sławomir Sierakowski stanął również w obronie lidera KOD-u Mateusza Kijowskiego. Tego samego, który zalega z płaceniem alimentów na własne dzieci.

Załóżmy, że wszystkie zarzuty wobec Mateusza Kijowskiego z tabloidów i portali prawicowych, te alimentacyjne i wszelkie inne, są prawdziwe. To co to właściwie znaczy? To on, zupełnie zwykły człowiek, a nie żadna krystaliczna postać, zorganizował Komitet Obrony Demokracji i wyprowadza dziesiątki tysięcy ludzi na demonstracje. Zwykły facet, a nie bohaterowie dysydenci, jak Kuroń czy Michnik. Mieliśmy taki cud dysydencki w historii jak oni i bez nich nie sposób sobie wyobrazić końca komunizmu. Ale ostatecznie to zwykli ludzie decydują. Bez Wałęsy nie byłoby „Solidarności”. Borusewicz musiał mieć Wałęsę, właśnie dlatego, że Wałęsa nie był aniołem, był jak każdy. Kijowski to znacznie gorsza wiadomość dla Kaczyńskiego niż jakiś nowy Jacek Kuroń

– próbuje tłumaczyć publicysta.

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych